Opinie |

Sylwia Chutnik | Sprzątanie jest polityczne05.04.2019

Ilustracja: Katarzyna Kubacha | Animacja: Marta Kacprzak

Wszyscy to robimy. Nawet jeśli nie lubimy. A jak ktoś tego nie robi, to znaczy, że ma służącą lub jest sparaliżowany. Cała reszta jeździ na szmacie, dźwiga siaty z detergentami, zdrapuje teflon z patelni oraz wstawia pranie, aby potem ubrudzić ubranie. 

Niewiele osób to lubi. Najczęściej staramy się zapomnieć o całej sprawie, aby szybciej przejść do ciekawszych zajęć typu skrolowanie tablicy fejsa lub gapienie w ścianę („po prostu zastanawiam się nad sobą, nie przeszkadzaj”). Wyznajemy zasadę stoicyzmu uwzględnioną w piosence Elektrycznych Gitar: „przewróciło się - niech leży”. Nie będziemy zbytnio ingerować w rzeczywistość, bo to mogłoby ją rozzłościć. Lepiej zarastać brudkiem, który podobno jest zdrowy. Poza tym higiena domowa jest propagandą producentów środków do czyszczenia i kapitalistycznych elit, wiadomo to nie od dziś. Istnieje również koncepcja, że kto sprząta, ten z policji. 

Są tacy, którzy doceniają porządki. Uprawiają codzienne krzątactwo, jak nazwała to Jolanta Brach-Czaina, i próbują ogarnąć rzeczywistość. Uważają, że starcie kurzu z blatu lub wypucowanie okien świadczy o skali zaangażowania w życie rodzinne lub społeczne. „Ej, nie jest ze mną tak źle, skoro wyszorowałam półkę w lodówce”. „Ha, nie jestem takim nihilistą na jakiego się kreuję, bo okna lśnią że aż ptaki rozbijają się o szyby”. Należę do tych osób. Mam przykrą cechę, która dla niektórych osób wiąże się z nerwicą natręctw. Otóż nie siądę do pracy lub nie położę się spać, jeśli krzesła stoją krzywo, a w zlewie są brudne naczynia. To ostatnie wzięło się od przypowieści mojej babci, która zawsze mi powtarzała, że idealna gospodyni musi mieć w nocy porządek, bo jak wybuchnie pożar to sąsiedzi zobaczą, że ma nieposprzątane. Brzmi logicznie, prawda? 

Takie sposoby, jak przywitanie się z domem czy mówienie do przedmiotów bardzo mi się podobają. Sama po długiej nieobecności pozdrawiam swoje mieszkanie, bo cieszę się (jak każda introwertyczna domatorka), że wreszcie jestem w swoim łóżeczku i jem ze swojego talerzyka.

Bywają również fascynaci lśniących powierzchni. Popkulturową boginią była Monica z serialu Przyjaciele, która miała nawet malutki odkurzacz do odkurzania tego większego. W naszej świadomości jest również Perfekcyjna Pani Domu, która zbawia ludzkie dusze odrobiną odświeżacza do powietrza. Przyznam, że niejedną łzę roniłam nad losem biednych ludzi zastawionych artefaktami niewiadomego pochodzenia, którzy tuż po wysprzątaniu chałupy wręcz PROMIENIELI RADOŚCIĄ. Jakie to proste: miej posprzątane, a będzie ci dane. 
Aktualnie numerem jeden w kołczingu sprzątactwa jest Marie Kondo. Znam typiarę od czasów książki Magia sprzątania, którą przeczytałam dla beki, a potem zaraziłam się polecanymi metodami. Teraz Kondo stała się prawdziwą gwiazdą, a to za sprawą programu dostępnego na platformie Netflix. Zaszokowała zachodnich bałaganiarzy takimi sposobami jak przywitanie się z domem czy mówienie do przedmiotów.  

Bardzo mi się to podoba. Sama po długiej nieobecności pozdrawiam swoje mieszkanie, bo cieszę się (jak każda introwertyczna domatorka), że wreszcie jestem w swoim łóżeczku i jem ze swojego talerzyka. Przyznam się jednak, że metoda polegająca na zadaniu sobie pytania, czy dany przedmiot przynosi mi szczęście, była dla mnie początkowo dość kontrowersyjna. Podnosiłam stary tiszert i poważnym tonem zastanawiałam się, czy aby wywołuje na mojej twarzy uśmiech czy raczej grymas pogardy. Nie lubiłam również metody wyrzucania wszystkiego, bo „jak będzie mi potrzebne, to sobie kupię nowe”. Nie w czasach zero waste!

Z drugiej strony Kondo zawsze podkreśla, że wszystko, czego potrzebujemy mamy w domu, wiec nie ma sensu zagracać się kolejnymi przedmiotami. Wersja ograniczenia przedmiotów jest mi bliska, chociaż niemożliwa do spełnienia (patrz felieton „Pieprzyć minimalizm”). Mimo to uważność w stosunku do tego, co już mamy, kojarzy mi się z powrotem rzemieślnictwa i zainteresowania się jakością towaru, a nie jego nadmiarem. Czy nie jest tak, że ludzie muszą ograniczyć konsumpcję, bo inaczej utoną w śmieciach? Tak. To jedyne wyjście z katastrofy ekologicznej. 

W klasie średniej (przyjmuję, że taka jednak w Polsce istnieje) zauważam modę na syf. Przyznawanie się do sprzątania jest czymś wstydliwym. Świadczy o niewyluzowaniu i ogólnie spętaniu konwenansami.

Ale łatwiej napisać, trudniej wykonać. Wszak dzielimy się na różne kategorie w zależności od tego, jak w ogóle podchodzimy do gromadzenia rzeczy. Są wśród nas chomiki, które zbierają i przechowują wszystko na wieczne „przyda się”. Na swoje usprawiedliwienie wyciągają argumenty pokolenia wojny i PRL oraz tradycji rodzinnych, że się na pawlaczu chowało zepsutą maszynę, bo przecież kiedyś się ją naprawi (ta, jasne).

Są również śmietnikowcy, którzy zbierają tak wiele, że ledwo mieszczą się w domu. Mieliśmy w bloku taką panią, która w stertach gazet hodowała karaluchy, a potem zasnęła z papierosem w ustach i wszystko się spaliło. Odwieźli ją do szpitala psychiatrycznego i nigdy już nie wróciła. 

Odrębną kategorią ludzką jest Lekka Ręka. To zwykle nomadzi, którzy ciągle podróżują lub się przeprowadzają. Mają tylko najpotrzebniejsze rzeczy i sprzątają co najwyżej posadzkę, bo nic innego nie ma na podorędziu. Prawie żadnych papierów, pamiątek, zbędnych książek czy niekończącej się parady szmat. Tylko to, co można schować w plecaku i w każdej chwili ewakuować się do bunkra. 

Żadna z wymienionych przeze nie osób nie przyzna się do sprzątania. Część z nich woli płacić za porządki. To słynne sformułowanie „moja pani Ukrainka” przypomina opisy pokojówek w książce Służące do wszystkiego Joanny Kuciel-Frydryszak, pokazującej klasowość funkcji społecznych. Pani nie będzie przecież sprzątać, skoro może zapłacić. Nie ma w tym nic złego. Jednak mówienie przy tym jak bardzo „sprzątanie jest niepotrzebne i opresyjne” bawi mnie nieustannie. Nie ma to jak deprecjonować cudzą pracę. 

Nadal wolę czytać niż odkurzać, ale krytyka sprzątania ma coś w sobie z pogardy wobec zwykłych spraw. Serio, od umycia łazienki jeszcze nikt nie wpadł w opresję systemu.

W klasie średniej (przyjmuję, że taka jednak w Polsce istnieje) zauważam modę na syf. Przyznawanie się do sprzątania jest czymś wstydliwym. Świadczy o niewyluzowaniu i ogólnie spętaniu konwenansami. Sama lubię mieć porządek w domu i wiele razy musiałam się z niego tłumaczyć. Część odwiedzających uważała wręcz, że lśniąca podłoga nie pasuje do mojego image'u zbuntowanej dziewuchy. 

Tymczasem sprzątanie jest opresją codzienności – taką samą jak wstawanie czy jedzenie, a potem kładzenie się spać. To element naszego życia związany z ontologicznym dostrzeganiem naszego jestestwa w przestrzeni. Nie jesteśmy dryfującym ciałem między chmurką a jedzeniem na telefon – mamy kontekst. Tworzą go m.in. rzeczy wokół nas. Lubię mieć je posegregowane i ładnie ułożone. Nie uważam, że jest to niefeministyczne (raju, kto układa te listy Zakazanych Czynności Feministki?!) i niepunkowe. Dla mnie to zdrowe układanie siebie i swoich spraw. Nawet w wersji mieszczańskiej: obrusik, kwiatuszki, zasłoneczka. Nadal wolę czytać niż odkurzać, ale krytyka sprzątania ma coś w sobie z pogardy wobec zwykłych spraw. Serio, od umycia łazienki jeszcze nikt nie wpadł w opresję systemu. I nadal można walczyć z patriarchatem mając jednocześnie poukładane w szafie. 
(I w tym momencie do drzwi puka policja bałaganiarska i pyta oskarżycielsko, czy kiedykolwiek rozmawiałam ze swoimi skarpetkami. Muszę oddać legitymację rewolucjonistki. Wyprowadzają mnie z mieszkania, w ostatniej chwili przecieram szmatką kurz na biurku).

000 Reakcji
/ @sylwia.chutnik

Pisarka, felietonistka. Doktorka Instytutu Kultury Polskiej UW. Kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Działaczka społeczna i promotorka czytelnictwa. Laureatka Paszportu Polityki, trzykrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Dostała Społecznego Nobla Ashoka za działalność na rzecz matek oraz nagrodę m. st. Warszawy. Twórczyni sztuk teatralnych. Jej książki zostały wydane w dziewięciu krajach.

zobacz także

zobacz playlisty