To miały być hity. 7 filmów z 2021 roku, o których prawie zdążyliśmy już zapomnieć08.04.2022
Zapowiedzi zwiastowały hity, które zostaną z widzem na dłużej. Stało się jednak inaczej. O wielu filmach 2021 roku szybko przestało się mówić, a po niecałym roku od premiery już prawie zdążyliśmy o nich zapomnieć. Czy to kwestia tego, że zbiorowa pamięć jest ulotna, selektywna i nie wyławia wszystkiego z gąszcza premier? A może to z tego powodu, że kampanie promocyjne naobiecywały, ile się dało, ale danego słowa nie dotrzymały? Bez względu na przyczynę, wybieramy 7 tytułów, które (prawie) zdążyliśmy puścić w niepamięć.
Cruella, reż. Craig Gillespie
Niektórzy pewnie zgłoszą sprzeciw, ale fakty są takie, że Cruella niezbyt ochoczo była wymieniana na listach najlepszych pozycji ubiegłego roku i dość szybko przepadła wśród innych filmowych ofert. Nie zaprzeczam, że Craig Gillespie tak wysoko zawiesił poprzeczkę, że jego poprzednicy, którzy próbowali odświeżyć klasyczne disneyowskie animacje, muszą zadzierać głowy, żeby w ogóle ją dostrzec. Cruella to – bez dwóch zdań – najlepszy remake Disneya, ale trudno mówić o wydarzeniu epokowym. Ekstrawagancka i eklektyczna jest wizja stojąca za tym filmem, jest zarazem coś szlachetnego w tym, że próbuje on nieco skomplikować żywot głównej bohaterki, nadpisać trudnym dzieciństwem i zderzeniem z machiną branży modowej. Może nie mam racji, może się mylę, ale sądzę, że po tym filmie za kilka lat może nie być śladu. Z jednej strony – nie jest to w końcu pozycja tak wywrotowa jak może się wydawać, nie jest to Cruella „dla dorosłych”, swoją wizję Gillespie musiał wyraźnie trzymać na smyczy, stąpać po linii kategorii wiekowej wyznaczonej przez Disneya. Z drugiej – to ciągle prequel, a jak wiemy Hollywood w morzu prequeli i sequeli po prostu tonie. Ot, kolejna odnoga legendarnego tytułu, bardziej gratka i ciekawostka niż nowa jakość.
Old, reż. M. Night Shyamalan
M. Night Shyamalan już na wejściu ma duży kredyt zaufania. Od czasów Niezniszczalnego (no, może Znaków) nie zrobił co prawda niczego, co byłoby w stanie powalić człowieka na łopatki i odebrać mowę, a jednak filmy kręci regularnie. Nie można odmówić mu jednego – każdy jego film, jaki by nie był, zawsze opiera się na jakimś atrakcyjnym pomyśle nie z tego świata. Raz będzie to rozszczepienie osobowości (patrz: Glass czy Split), innym razem wizyta kosmitów na polu kukurydzy (Znaki). W Old zabiera bohaterów na dziką, odciętą od świata plażę, gdzie ludzie zaczynają starzeć się w nadzwyczajnym tempie i z której nie mogą się wydostać. Na papierze brzmi to – jak zwykle u Shyamalana – brawurowo, w praktyce zaś paliwo szybko się wyczerpuje. Kiedy reżyser rozkłada wszystkie karty i zaczyna je odsłaniać jedna po drugiej, okazuje się, że ekranowa tajemnica pod spodem jest pusta jak wydmuszka. Po nowym filmie Shyamalana nie ma śladu.
Wszyscy święci z New Jersey, reż. Alan Taylor
Rodzina Soprano – serialowa awangarda, kanon, Ojciec chrzestny małego ekranu. Niektórzy twierdzą, że gdyby David Chase nie przepchnął tego pomysłu w HBO, nie byłoby serwisów streamingowych, a ludzkość żyłaby w serialowej epoce kamienia łupanego. Czy filmowe dopełnienie Sopranosów mógło się zatem udać? Na pewno było to spore wyzwanie, choć przykład El Camino, swoistego post scriptum do Breaking Bad, udowodniło, że można wyjść z sytuacji przynajmniej z twarzą. I niby podobnie rzecz ma się w przypadku Wszystkich świętych z New Jersey, choć film Alana Taylora ani grzeje, ani ziębi. Z jednej strony przynosi dużo dobrego – weźmy Michaela Gandolfiniego, który rolę Tony'ego Soprano dziedziczy po zmarłym w 2013 roku ojcu i świetne zdjęcia Kramera Morgenthaua, które potrafią posłać człowieka do przełomu lat 60. i 70. Z drugiej – Wszyscy święci... nie bronią się jako autonomiczny twór, co rusz uginają się pod ciężarem oryginału, starają się rozgałęziać wątki, przez co grzęzną w fabularnym rozgardiaszu.
Ostatni pojedynek, reż. Ridley Scott
Umówmy się – czasy świetności Ridley Scott ma za sobą. Nie zmienia to faktu, że kiedy jego nazwisko pojawia się w czołówce, ciągle ma się nadzieję na kawał solidnego kina. Przez ostatnią dekadę różnie z tym bywało. Scott wywinął bolesnego orła na Adwokacie i biblijnym widowisku Exodus: Bogowie i królowie. Z kolei lepszą formę potwierdzał Marsjaninem, serialem Wychowane przez wilki i rozgrywającym się w XIV-wiecznej Francji Ostatnim pojedynkiem. Scott udowadnia, że nadal potrafi, ale trochę jednak w swoim ostatnim filmie przeszarżował. Nakręcone z rozmachem przez Dariusza Wolskiego (nasz wywiad z Wolskim można przeczytać TU) sceny bitew, konstrukcja na modłę Rashomona Kurosawy, a do tego ciekawie ograny Adam Driver. Brzmi pięknie, choć należy zgłosić kilka „ale” – jak na mój gust to film zbyt naturalistyczny, rozwleczony, a już na pewno zbyt dydaktyczny. Świetne oko, zaś wyczucia w pewnych kwestiach brak – do zobaczenia i zapomnienia.
Amonit, reż. Francis Lee
Jeszcze przed premierą chodziły słuchy, że to brytyjska odpowiedź na Portret kobiety w ogniu. Taka zapowiedź nie wróży niczego dobrego. Kto widział film Céline Sciammy ten wie, że była to scenariopisarska liga mistrzów. XVIII-wieczna Bretania, hierarchia społeczna stojąca na sztywnych podziałach genderowych, w tym wszystkim dwie kobiety – artystka i arystokratka, między którymi rodzi się uczucie. Największą siłą tamtego filmu była bez wątpienia jego atmosfera – pełna tajemnic, niedookreśleń i podskórnego napięcia. A Amonit? No cóż, film Francis Lee zdążył już ze mnie wyparować. U Sciammy paliwo dla historii stanowiłą chemia między Noémie Merlant i Adèle Haenel, uczucie między Kate Winslet i Saoirse Ronan mnie nie przekonuje. Brakuje romansu, stawki z prawdziwego zdarzenia, równie mdły jest unoszący się nad tym duch melodramatu, pełno tu pretensjonalnych figur i metafor. Niestety niewiele po tym filmie zostaje, tylko cytat z klasyka przychodzi na myśl: „nikt o nim już nie mówi, nikt o nim nie pamięta”.
Czarna wdowa, reż. Cate Shortland
Podczas gdy DC zaczyna nabierać wiatru w żagle i obiera kurs na produkcje typu Batman czy Joker, MCU jeszcze ciągle odcina kupony. Dowód w sprawie: Czarna wdowa. Nie chodzi nawet o samą bohaterkę, wszak jako jedna z nielicznych nie doczekała się jeszcze solowego filmu, a raczej o typową marvelowską strukturę. Rzecz dzieje się gdzieś pomiędzy Kapitanem Ameryką: Wojną bohaterów a Avengers wojną bez granic, jest wyraźnie zadłużona w filmach o popularnym herosie z tarczą, który łączył superbohaterskie widowisko z matrycą kina szpiegowskiego. Tym razem z pomiędzy pościgów oraz scen walk rodem z serii o Jasonie Bournie przebija rodzinna psychodrama. Nijak wypada jednak na tym tle tytułowa bohaterka. Świat wokół niej wydaje się niby skomplikowany, pełen rozterek, ale tak naprawdę jest łatwy do rozszyfrowania, inaczej mówiąc: przezroczysty, pusty, wcale nie wwierca się w pamięć. Formuła, której Marvel był wierny przeszło dekadę, po prostu się wyczerpuje.
Kosmiczny mecz: Nowa era, reż. Malcolm D. Lee
Film, który nauczył nas kochać koszykówkę, po którym dzieciaki na całym świecie zaczęły marzyć o piłce Spaldinga, Jordanach i dwóch metrach z hakiem wzrostu. Kosmiczny mecz stał się w drugiej połowie lat 90. doświadczeniem formującym, nie miałem więc nic przeciwko, by kolejne pokolenia przeżywały coś podobnego i na własnej skórze poczuły zajawkę na basket. LeBron James i drużyna Animków – to wyglądało jak niezły plan, ale końcowy produkt wypadł blado. Dwadzieścia pięć lat temu twórcy wycisnęli maksimum charyzmy z Michaela Jordana na ekranie, kapitalnie ograli komediowy talent Billa Murraya, zachowali ducha Looney Tunes i dokonali niemożliwego: namówili ludzi do nucenia pod nosem R. Kelly’ego. Dziś niewiele z tamtej magii zostało: LeBron niemrawy, Królik Bugs niemrawy, nie mówiąc o tym, że nie ma w tym za grosz dramaturgi, dowcipu i pomysłu na wprowadzenie całości w tytułową nową erę. Lepiej usiąść przed telewizorem, przerzucić się na Ostatni taniec i powspominać starą gwardię Bullsów. A o nowym Kosmicznym meczu zapomnieć.
zobacz także
- „Hogwarts Legacy”: Zobacz zwiastun czarodziejskiego RPG z otwartym światem na PS5
Newsy
„Hogwarts Legacy”: Zobacz zwiastun czarodziejskiego RPG z otwartym światem na PS5
- Mędrcy, ikony i gwiazdy popkultury. Filmowe spotkania na szczycie Gutek Film
Opinie
Mędrcy, ikony i gwiazdy popkultury. Filmowe spotkania na szczycie
- Powstanie remake „Bodyguarda" – filmu, który z Whitney Houston zrobił aktorkę
Newsy
Powstanie remake „Bodyguarda" – filmu, który z Whitney Houston zrobił aktorkę
- „Dragon Age”, „Mass Effect” i inne nadchodzące gry, które zaprezentowano na Game Awards
Newsy
„Dragon Age”, „Mass Effect” i inne nadchodzące gry, które zaprezentowano na Game Awards
zobacz playlisty
-
Tim Burton
03
Tim Burton
-
filmy
01
filmy
-
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS
18
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS
-
Instagram Stories PYD 2020
02
Instagram Stories PYD 2020