W kontrze do konwencji. Musicale inne niż wszystkie20.08.2021
Zgodnie z prawidłami gatunku klasyczny musical ma być wywarem z humoru, miłości i patosu, jego fabuła powinna być prosta jak drut i przeplatana kawałkami dobrej muzyki, zaś główny punkt programu mają stanowić roztańczeni aktorzy oraz – co najważniejsze – happy end bez względu na wszystko. Jak to zwykle bywa w kinie, znaleźli się i tacy, którzy nie zamierzali stosować się do zasad. Woleli je poluzować, zignorować, zrobić coś odrębnego i na bakier z wszelką tradycją.
W efekcie musical na przestrzeni lat ulegał gruntownemu przeobrażeniu, aż w końcu został wywrócony na lewą stronę. Zmieniło się jego znaczenie i przeznaczenie – dawną czystość, niewinność i nadzieję zastąpiły mrok, cierpienie, żałoba, a z czasem polityczne zaangażowanie czy queerowe strategie oporu. Przyglądamy się kilku musicalom, których autorzy odjechali w nietypowych kierunkach i naznaczyli gatunek autorskim sznytem. W programie: anielsko śpiewające lalki i syreny, biografia średniowiecznej świętej utrzymana w rytmach heavy metalu i inne wymiary musicalowego szaleństwa.
Annette (2021), reż. Leos Carax
„So May We Start?”– pada na początku najnowszego filmu Leosa Caraxa. Oczywiście, możemy zaczynać, a punktem wyjścia do dyskusji o musicalach cokolwiek osobliwych niech będzie Annette Leosa Caraxa. Film zaczyna się klasycznie od historii pt. „on spotyka ją, zakochuje się, ona też”. W tym przypadku on jest popularnym stand-uperem z opinią skandalisty, ona znakomitą śpiewaczką operową o sercu gołębicy. Razem tworzą parę z dwóch płaszczyzn, dwóch światów, szybko stając się pożywką dla miłośników świata tabloidów, sensacji i skandalu. Mamy więc wielką miłość w blasku fleszy, chwilę później na pierwszy plan wysuwa się historia faceta, który na własne życzenie, za sprawą szalejącego ego, zostaje wdowcem z małą córeczką. Wcale nie brzmi to jak przedsięwzięcie wyraźnie i wyraziście odmienne, jak musical inny niż wszystkie, ale wierzcie, że Annette to rzecz, która wygląda jak z innej planety – w której ktoś zdecydowanie popuścił wodze fantazji. Film Caraxa to stand-up, rock opera, koncept-album zespołu Sparks i ekstrawagancki, a zarazem kosztowny koncert stadionowy w jednym. To śpiewająca lalka, magiczna lampka i głosy z zaświatów. To wreszcie utwory wyśpiewane na estradzie i poza nią, na jawie i we śnie. Piosenki o miłości, zbrodni, #MeToo. Wykonywane podczas straszliwego sztormu, na oddziale położniczym i między udami Marion Cotillard. Szczerze mówiąc, sam nie mogę się zdecydować, czy wizję Caraxa lubię, szanuję czy jej nie trawię. Jedno jest pewne – nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem.
24.08 zapraszamy na kolejną odsłonę .ROCKS TALKS – debatę wokół filmu „Annette”, którą współorganizujemy z Gutek Film. Więcej informacji znajdziecie w poście.
Cykl ROCKS TALKS powraca do Kino Muranów! ⭐️ Już 24.08 (wtorek) zapraszamy Was na debatę wokół filmu „Annette”...
Posted by Gutek Film on Monday, August 16, 2021
The Rocky Horror Picture Show (1975), reż. Jim Sharman
Film, który wszedł na ekrany i… przepadł jak kamień w wodę. Legenda głosi, że gdy producent przeczytał jego pierwsze recenzje, podpisał się pod stwierdzeniami, że to „Himalaje bezguścia" i natychmiast wycofał obraz z dystrybucji. Wydawało się, że The Rocky Horror Picture przeleży na półce całe wieki, ale po roku wydarzył się cud – film otrzymał drugie życie, okazał się hitem tak zwanych „seansów o północy” i zyskał status dzieła kultowego. Nagle ludzie zaczęli pchać się na niego drzwiami i oknami. Te samy osoby wracały do kina, żeby zobaczyć go jeszcze raz, i jeszcze raz. Niektórzy widzowie przychodzili na seanse dziesiątki razy – przebrani za bohaterów, recytując podczas seansu wszystkie linie dialogowe. I robią tak zresztą do dzisiaj. Skąd się bierze ten fenomen? Chodzi tu przede wszystkim o kamp. U Sharmana kontrolę nad zdrowym rozsądkiem przejmuje przegięcie, nadmiar i estetyczne ekstremum. Kolejne sceny stanowią przekroczenie tego, co unormowane i skategoryzowane, bohaterowie wychodzą poza strukturę opartą na ścisłym rozgraniczeniu ról seksualnych i płciowych. Zestaw nie byłby kompletny, gdyby nie został wspomniany dr Frank-N-Furter – słodki transwestyta z transseksualnej Transylwanii grany przez Tima Curry’ego. Bez Franka żadna impreza nie będzie udana, zwłaszcza ta o północy.
Tańcząc w ciemnościach (2000), reż. Lars von Trier
Czy pisałem coś o tym, że musical z zasady powinien kończyć się spełnieniem, happy endem i frazą „… i żyli długo i szczęśliwie”? Takie cuda to może w My Fair Lady albo Mary Poppins, ale na pewno nie w świecie Larsa von Triera. U Duńczyka roztańczona i rozśpiewana historia kończy się trochę inaczej niż zwykle – więzieniem, stryczkiem i głuchą ciszą. Mowa oczywiście o Tańcząc w ciemnościach, w którym echa klasyki gatunku tłumi – jak na twórcę Przełamując falę przystało – historia udręczonej kobiety. Jest nią Selma (w tej roli Björk), emigrantka z Czechosłowacji, która przyjechała do Stanów, żeby zarobić na operację oczu dla swojego syna. Ona również traci wzrok, ale w pionie ciągle utrzymuje ją perspektywa ocalenia syna i miłość do… musicali. „Lubię je, bo w nich nigdy nie dzieje się nic złego” – stwierdza Selma, a von Trier pozwala nam zajrzeć do wnętrza głowy bohaterki. W jednej chwili łomot maszyn na hali fabrycznej zamienia się w rozbudowane formy muzyczne. Ociemniała ucieka przed wyzwaniami dnia codziennego w wyobraźnię, która pozwala jej poczuć się wolną i szczęśliwą. Niestety, nie jest to historia z happy endem – wystarczy chwila, żeby tę Bogu ducha winną kobietę z powrotem, brutalnie, sprowadzić na ziemię.
Córki dancingu (2015), reż. Agnieszka Smoczyńska
Polacy też mają musicale z innej bajki, w których można doszukać się srogiego odchylenia od normy. Takim właśnie filmem są Córki dancingu Agnieszki Smoczyńskiej. Rzecz opowiada o dwóch nastoletnich syrenach, które pewnej nocy wyszły na brzeg Wisły w PRL-owskiej Warszawie, gdzie zasiliły szeregi zespołu Figi i Daktyle. To jednak zaledwie wstęp do kawalkady treści, dźwięków i obrazów. Bo czegoż tu nie ma! Jest i musical, i kino gore, i romans jak z Disneya. Jest ponury realizm i karnawałowy symbolizm, są powidoki malarstwa Aleksandry Waliszewskiej, szlagiery Andrzeja Zauchy i grupy Vox, są historie o miłości, wyrzeczeniach, odkrywaniu kobiecej seksualności i zapasach z okrucieństwem tego świata. Jest wreszcie Polska, rodzimy show biznes i przaśność płynąca w żyłach rodaków. Śmiem twierdzić, że z takim musicalem świat dotąd się nie zetknął. Zresztą nagroda za unikalną wizję artystyczną dla Smoczyńskiej na festiwalu w Sundance mówi sama za siebie.
Jeannette. Dzieciństwo Joanny d'Arc (2017), reż. Bruno Dumont
Na początek zagadka, nad którą głowi się cały świat – co mogło wydarzyć się w głowie Bruno Dumonta? Francuski reżyser miał wszystkie zadatki na luminarza slow cinema ponurego jak noc listopadowa, aż pewnego dnia porzucił minorowy nastrój i nagle, ku zaskoczeniu wszystkich, zaczął robić filmy na wesoło. Zaczęło się od serialu Mały Quinquin, który był pierwszym komediowym zwrotem w jego twórczości, a niedługo później powstał film Martwe wody, w którym Francuz na dobre zanurzył się w burlesce. Największe zaskoczenie miało jednak dopiero nastąpić. Dumont wziął na warsztat dzieciństwo Joanny d’Arc i zrobił z niego musical. Jednak nie jest to w żadnej mierze coś, co było dane nam kiedykolwiek oglądać. U Dumonta na ziemię w rytmach eklektycznej mieszanki flamenco, heavy metalu, techno i Bóg wie czego jeszcze na ziemię zstępują święci. Nie mogło również zabraknąć sceny, w której zakonnice pląsają po plaży do absurdalnej choreografii, która bardziej od tańca przypomina… skręcanie się w konwulsjach. Jakby tego było mało, Dumont uczepił się historii francuskiej heroiny na dłużej i postanowił dokręcić część drugą.
The Wall (1982), reż. Alan Parker, Gerald Scarfe
Nie wiem szczerze, czy to bardziej musical, czy film muzyczny, a może 95-minutowy teledysk. I szczerze mówiąc – niewiele mnie to obchodzi. The Wall musiał znaleźć się w tym zestawieniu i kropka, a to z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, rzecz jest ilustracją jednego z najbardziej przełomowych albumów muzycznych, jakie powstały na tej planecie. Po drugie – to, co zaproponował Alan Parker we współpracy z Rogerem Watersem i Geraldem Scarfem, brytyjskim karykaturzystą politycznym, jest wizją absolutnie obłędną. Film działa jak swobodny strumień świadomości – surrealistyczna podróż przez zakamarki pamięci łączy się z narkotycznymi halucynacjami; koszmar senny zderza się z koszmarem tego, co dzieje się za oknem. Jest artystyczna sława i upadek z cokołu. Jest wojna, faszyzm i starcia młodych ludzi z policją na ulicach, jest również edukacja zamieniająca dzieciaki w kukły, z którymi można zrobić wszystko, na przykład wepchnąć do maszynki do mielenia mięsa. Najbardziej jednak odciskają się w pamięci pełne metafor i symboli animacje autorstwa Scarfema – pochód czerwono-czarnych młotków albo sekwencja sądowego procesu toczącego się na tle białego muru.
Repo! The Genetic Opera (2008), reż. Darren Lynn Bousman
Rok 2056, nie tak znowu odległa przyszłość. Epidemia niewydolności organów opanowała świat. Giną miliony ludzi, na ulicach panuje chaos, ale gdzieś z tej tragedii wyłania się światełko nadziei. Jest nim GeneCo – koncern biotechnologiczny, który zaczyna świadczyć usługi przeszczepów organów na krechę. Ale jest pewien haczyk: ci, którzy przez 90 dni będą zalegać z opłatą za operację, zostaną wpisani na listę dłużników koncernu, a w ślad za nimi wyruszy tytułowy Repo Men. Egzekucja komornicza w jego wykonaniu polega na odzyskaniu organów. Dosłownym odzyskaniu! Repo wyrywa więc na żywca serca z piersi zadłużonych klientów, wydłubuje im oczy, wycina nerki, a następnie zwraca je firmie. Spróbować opisać w kilku zdaniach to, co dzieje się w filmie Bousmana, wydaje się zadaniem karkołomnym i wręcz niewykonalnym. Znajdziemy w nim wszystko, czego dusza zapragnie: zderzenie rasowej, ociekającej krwią pulpy z operą, miks Króla Edypa, Upiora w operze i Rodziny Addamsów, aktorską życiówkę Paris Hilton, a do tego mocny komentarz na temat świata, w którym chirurgia plastyczna stała się religią.
zobacz także
- Olivia Colman i Phoebe Waller-Bridge coverują utwór Portishead
Newsy
Olivia Colman i Phoebe Waller-Bridge coverują utwór Portishead
- Olga Drenda | Pociąg
Opinie
Olga Drenda | Pociąg
- Wytwórnia A24 stworzyła RPG osadzone w świecie legend arturiańskich. Jest zwiastun gry
Newsy
Wytwórnia A24 stworzyła RPG osadzone w świecie legend arturiańskich. Jest zwiastun gry
- „We Own This City”: Jon Bernthal w nowym miniserialu twórców kultowego „Prawa ulicy”
Newsy
„We Own This City”: Jon Bernthal w nowym miniserialu twórców kultowego „Prawa ulicy”
zobacz playlisty
-
Instagram Stories PYD 2020
02
Instagram Stories PYD 2020
-
Seria archiwalnych koncertów Metalliki
07
Seria archiwalnych koncertów Metalliki
-
Papaya Young Directors 5 Nagrodzone filmy
09
Papaya Young Directors 5 Nagrodzone filmy
-
03