Ludzie |

Malcolm XD i jego „Edukacja”. Przeczytaj fragment najnowszej powieści27.11.2020

Najsłynniejszy polski twórca past internetowych i jedna z najbardziej tajemniczych postaci rodzimego internetu. Na spotkaniach autorskich Malcolm XD skutecznie ukrywa swoją obecność, przesiadując np. we wnętrzu automatu do gier, zaś wywiadów udziela tylko przez internet i z wyłączoną kamerką. Przy okazji premiery Emigracji, jego pierwszej powieści, udało nam się z nim porozmawiać, z kolei dziś publikujemy fragment Edukacji – kontynuacji debiutu, która niedawno ukazała się na rynku.

[...] Zacznę od początku, czyli od tego, jak wracałem do Polski z UK w 2009. Zazwyczaj jak się wraca z emigracji, to wiezie się ze sobą dwie rzeczy. Pierwszą są waluty obce, zdobyte poprzez pracę emigracyjną, takie jak funty brytyjskie, marki niemieckie, euro europejskie, dolary amerykańskie – albo i nawet australijskie, jeżeli ktoś tak daleko się zapuścił. Drugą są różnorakie schorzenia nabyte podczas rzeczonej pracy, której zazwyczaj miejscowi nie chcieli wykonywać.

Zresztą, to niechcenie jest właśnie kamieniem węgielnym imigracji tam, a emigracji stąd. Tamtym też trochę trudno się dziwić, że mając inne wyjście, nie chcieli dostać raka przy usuwaniu azbestu, stracić dwóch palców w prasie zgniatającej śmieci czy nabawić się problemów z kręgosłupem przy zmywaniu podłogi, ganianiu za szparagiem po polu czy niemal każdym innym zajęciu emigracyjnym – bo praktycznie wszystkie szkodzą na kręgosłup. Ci, co przyjeżdżali z Polski i podobnych jej krajów, pewnie też nie chcieli się tego wszystkiego nabawić, ale mieli gorsze opcje niż tamci, więc zgodzili na pewne kompromisy zdrowotne w zamian za wymienione wyżej waluty obce. Ja byłem natomiast w sytuacji o tyle niekorzystnej, że gdy wracałem we wrześniu 2009 z UK, to plecy napierdalały mnie od zbierania kapusty, natomiast nie wiozłem ze sobą żadnych pieniędzy, tylko pana Wojtka, któremu już trzy razy w życiu nie wyszło, panią Ządkowską, która prawdopodobnie kilka godzin wcześniej zabiła męża, dwóch Cyganów oraz mojego przyjaciela Stomila.

 

Są ludzie, którzy twierdzą, że przyjaźń jest ważniejsza od pieniędzy, ale zazwyczaj są to ci ludzie, którzy nie znają Stomila, bo z niego rzadko kiedy jest pożytek. Co gorsza, wracając jeszcze do Cyganów, to technicznie rzecz biorąc, to nie ja wiozłem ich, tylko oni mnie. Samo w sobie nie stanowiłoby to problemu, gdyby nie fakt, że odbywało się za pomocą samochodu turystycznego typu kamper, który – jak ktoś czytał, to wie – jak się skręcało w lewo, to skręcał w lewo, a jak w prawo, to w prawo tylko dzięki cygańskiej magii. Przejechaliśmy już tak prawie całą Francję, ale powoli zaczynałem się zastanawiać, ile ta cygańska magia jeszcze podziała – żebyśmy się gdzieś nagle nie wpierdolili na czołowe z tirem.

Nie wiem, czy niepokoiłbym się podobnie, gdyby chodziło o jakąś inną magię, mam nadzieję, że tak, bo jeśli nie, to mogłoby to świadczyć o skrywanych uprzedzeniach antyromskich. Z drugiej strony nie wiem, czy inne nacje w ogóle mają magię. Na pewno nie Niemcy, przez których kraj właśnie przejeżdżaliśmy, a gdzie zamiast magii mają system inspekcji i certyfikacji rozbudowany tak, że stanowi osobną branżę, która ma swoją osobną nazwę Technischer Überwachungsverein. Paradoksalnie cały ten system jest czarną magią dla Cyganów, Polaków i innych narodów i grup etnicznych Europy Środkowo-Wschodniej i Wschodniej.

Ktoś mógłby zapytać, jak w ogóle znalazłem się w takiej nietypowej sytuacji, a ja wtedy musiałbym opowiedzieć, że o tym toby można całą książkę napisać – co zresztą zrobiłem, więc jak ktoś jej nie czytał, to niech sobie teraz na własną rękę nadrobi.

Trochę to wszystko pojebane, więc ktoś mógłby zapytać, jak w ogóle znalazłem się w takiej nietypowej sytuacji, a ja wtedy musiałbym opowiedzieć, że o tym toby można całą książkę napisać – co zresztą zrobiłem, więc jak ktoś jej nie czytał, to niech sobie teraz na własną rękę nadrobi, żeby już drugi raz nie fatygować mnie oraz tych, co już czytali. Pokrótce tylko wyjaśniam, że wracałem z emigracji w UK do Polski z bolącymi plecami i raczej bez pieniędzy. Nie wracałem natomiast do mojej rodzinnej miejscowości o liczbie ludności 10 000–19 999, tylko do Warszawy, gdzie w czasie mojej kilkumiesięcznej nieobecności w ojczyźnie przeprowadzili się moi rodzice, bo moja matka dostała tam pracę w ministerstwie.

To się składało o tyle dobrze, że w tym samym czasie ja dostałem się na studia w Warszawie, więc nie musiałem sam wynajmować mieszkania. A jeszcze lepiej się składało, że razem też nic nie musieliśmy wynajmować, bo moja matka już miała tam mieszkanie, które wynajmowała studentom od czasu śmierci dziadków kilka lat temu. Wynikało to z tego, że urodziła się w Warszawie, podobnie jak jej matka, a moja świętej pamięci babcia, po której właśnie to mieszkanie było. Moja matka natomiast po studiach wyjechała z Warszawy do miasta o liczbie mieszkańców 10 000–19 999 za moim ojcem, którego poznała w trakcie studiów, a potem już tam dalej sobie żyła z nim, a później też ze mną, pracując w domu kultury.

 

Pewnie zostałoby tak już na zawsze, gdyby nie fakt, że w Ministerstwie Kultury, znajdującym się w kulturalnej hierarchii nad wszystkimi domami kultury, były jakieś zawirowanie kadrowe, w efekcie których kilka osób poleciało w dół, ale – jak to bywa – i kilka poleciało w górę, w tym taka koleżanka mojej matki ze studiów, która potrzebowała teraz zaufanych ludzi, żeby byli pod nią i ją trzymali, żeby i ona zaraz nie zleciała.

Mojej matce ufała, bo po pierwsze były razem na studiach, a po drugie dwadzieścia lat spędziła w domu kultury w miejscowości 10 000–19 999 mieszkańców, więc nie była UMOCZONA. Było to o tyle wyjątkową wartością, że jeżeli ktoś sobie myśli, że w takim Ministerstwie Kultury się siedzi i słucha oper Moniuszki albo głaszcze po główkach dzieci z zespołów tańca ludowego, to się grubo kurwa myli, i tam się odpierdalają takie rzeczy, że ci, co robili Grę o tron, toby mogli tam przyjechać, zapisywać wszystko jak leci i tylko pozmieniać imiona z Zygmunt na Jon Snow a z Jadwiga na Cersei i by mieli gotowe następne 5 sezonów. Więcej już natomiast nie mogę powiedzieć, bo jak zaczynałem pisać tę książkę, to obiecałem matce, że tego nie będę drążył, bo też by się mogło skończyć jak w „Grze o tron”, że potem jakieś dziecko z zespołu tańca ludowego by mi sprzedało kosę pod żebra – co jest o tyle realnym zagrożeniem, że oni tam dla podkreślenia aspektu folklorystycznego dalej posługują się kosami.

„Edukacja”, wyd. W.A.B.
„Edukacja”, wyd. W.A.B.

Podróżujący ze mną kamperem pan Wojtek i pani Ządkowska jechali razem do Krynicy Zdroju, zapewne z zamiarem kultywacji powstałego pomiędzy nimi uczucia. Szuki i Wano pod Cieszyn, skąd pochodzili. Stomil bał się ojca, który bez kilku tysięcy funtów na wsparcie ich rodzinnego warsztatu lakierniczo-blacharskiego kazał mu nie wracać, dlatego stwierdził, że skoro już ja nie jadę do naszej miejscowości 10 000–19 999 mieszkańców, to jemu samemu też się nie chce, więc przeprowadza się ze mną do Warszawy. Ze dwie noce przemieszka u mnie, a potem jak znajdzie pracę i wynajmie mieszkanie, to pójdzie na swoje.

Podobne wyobrażenia względem stawiania pierwszych kroków w nowym mieście miałem ja, jadąc kilka miesięcy wcześniej do Londynu – natomiast wracając stamtąd kilka miesięcy później, zamiast funtów szterlingów wiozłem ze sobą oprócz bólu pleców bezcenną wiedzę życiową. Mianowicie, że tak to nie działa. Mogłem przewidywać, że ustawienie się Stomila w stolicy może zająć do kilku tygodni, a nawet miesięcy, ale wiedziałem też, że nawet jeżeli w międzyczasie mój ojciec przepędzi go z naszego mieszkania, to chłopak nie zginie, bo należał do tych ludzi, którzy z pogodą ducha przyjmują wszystko, co przyniesie los, i w każdych warunkach potrafią się odnaleźć, na co koronnym dowodem było to, że swoje pierwsze dwa dni w UK mieszkał w śmietniku i bardzo sobie to chwalił.

W debacie publicznej w naszym kraju są dwa nurty. Pierwszy, nie do końca moim zdaniem zgodny z prawdą, mówi, że u nas jest źle, a tam jest dobrze. Drugi, jeszcze bardziej odległy od rzeczywistości, utrzymuje, że u nas jest dobrze, a tam źle.

Po wjeździe do Polski Cyganie, zanim odbili na południe na Krynicę i Cieszyn, wysadzili nas pod Poznaniem, skąd złapaliśmy autokar na Dworzec Zachodni w Warszawie. Stamtąd odebrali nas moi starzy w osobie mojej starej, która wyściskała nas ze szczęścia, że nas w tej Anglii nie zabili, bo tyle się teraz słyszy, oraz w osobie mojego starego, którego pierwszym pytaniem było, czy nas okradli – co przepowiedział jeszcze przed naszym wyjazdem. Jak powiedzieliśmy, że nie, to był nie tyle nawet zaskoczony, co wręcz rozczarowany i spytał, ile w takim razie przywieźliśmy. To mówimy, że niewiele, po kilkaset funtów, bo musieliśmy przedwcześnie uciekać z farmy kapusty, bo był pogrom – na wieść o którym ojciec trochę się rozweselił, że jednak coś tam się zgodnie z jego przewidywaniami spierdoliło. Potem w trakcie jazdy samochodem Stomil zaczął opowiadać o wszystkich znojach życia emigracyjnego, jak uciekanie z mieszkania w środku nocy przez recydywistów z Polski, wojnach etniczno-rikszarsko-taksówkarskich w centrum Londynu czy przestępczości narkotykowej w imigranckiej dzielnicy Hackney, gdzie mieszkaliśmy. Stary tego słuchał, z zadowoleniem kiwał głową i wtrącał tylko NO TAK, DOKŁADNIE.

Można w ogóle powiedzieć, że w debacie publicznej w naszym kraju są dwa nurty. Pierwszy, nie do końca moim zdaniem zgodny z prawdą, mówi, że u nas jest źle, a tam jest dobrze. Drugi, jeszcze bardziej odległy od rzeczywistości, utrzymuje, że u nas jest dobrze, a tam źle. Ojciec natomiast był przedstawicielem tak zwanej trzeciej drogi, bo był pogodzony z tym, że u nas jest chujowo, tylko zależało mu, żeby tam nie było jakoś znacznie lepiej. Jakby tam było nie wiadomo jak dobrze, a on by całe życie siedział tu, to można by dojść do przygnębiającego wniosku, że zmarnował życie. A jak tam też było tak sobie, to jednak wiele go nie ominęło.

Przy krzepiących ojca opisach wszystkich przykrych rzeczy, które nas przez ostatnie trzy miesiące spotkały, dotarliśmy na Mokotów, gdzie było to mieszkanie po dziadkach, w którym od teraz mieliśmy mieszkać. Miało trzy pokoje, tak jak nasz kwadrat w rodzinnej miejscowości, czyli jeden dla matki, jeden dla ojca i jeden dla mnie – jak zapewne rozplanował to architekt. Z tym, że ten dla mnie teraz był też dla Stomila, czego naturalnie architekt nie mógł przewidzieć, więc nie mam pretensji. Stomil też nie miał, o czym świadczyło to, że rzucił swoje rzeczy na podłogę, obok nich ułożył w charakterze posłania ściągniętą z mojego łóżka kołdrę, popatrzył na to i powiedział NO, TO ELEGANCKO. Potem zjedliśmy obiad i poopowiadaliśmy jeszcze trochę o UK, a potem mój przyjaciel, a obecnie już współlokator, zaproponował, żebyśmy poszli gdzieś na miasto przepierdolić część tej niewielkiej kwoty, którą przywieźliśmy do Polski, bo tak właśnie po powrocie z emigracji się robi. Tak się szczęśliwie składało, że tego dnia odbywała się impreza integracyjna mojego przyszłego roku studiów, o czym dowiedzieliśmy się z nieistniejącego już serwisu społecznościowego GRONO.NET.

 

 

000 Reakcji
/ @papaya.rocks

zobacz także

zobacz playlisty