Ludzie |

„Ty nie możesz w Nowym Jorku myśleć po polsku”. Fragment książki „Greenpoint. Kroniki małej Polski” Ewy Winnickiej11.06.2021

fot. Wikipedia, Jon Henderson

Greenpoint – preludium do Amerykańskiego Snu. Od ponad 150 lat przybywają tu Polacy w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Ewa Winnicka, autorka książek Londyńczycy, AngoleNowy Jork zbuntowany, w swoim najnowszym reportażu przedstawia niejednolity portret brooklyńskiego Polish neighborhood.

Poniższy fragment pochodzi z książki Ewy Winnickiej Greenpoint. Kroniki małej Polski, która ukaże się nakładem wydawnictwa Czarne 16 czerwca.

Andrzej, 1974¹

Urodziłem się w Ulanowie koło Sandomierza w rodzinie flisaków. Ojciec i matka działali w antyniemieckiej i antysowieckiej partyzantce. Wujek nie wyszedł z lasu. Nazywał się Michał Krupa, pseudonim „Pułkownik”, i zwinęli go dopiero w 1959 roku. Miał broń w ręku. W domu na okrągło były rewizje. Zawsze w nocy. UB wyłamywało drzwi, wyrywało nas z łóżek, stawiało pod ścianą, podstawiało pod nos lufy pepesz, tłukli ojca na moich oczach. Żyliśmy na marginesie. W liceum nauczyciel nazywał mnie bandyckim pomiotem.

Kiedy miałem pięć lat, młodszy o rok brat utopił się w Sanie. We Wszystkich Świętych, zaraz po jego śmierci, siedziałem przy jego małym grobie i gniotłem wosk ze świec, żeby zrobić z niego zabawki. Dla małego brata. Tak było co roku: lepiłem dla niego zabawki, i były to moje pierwsze rzeźby.

Moja rodzina jest bardzo katolicka. Raz w tygodniu obowiązkowa suma i spowiedź. Wyłamałem się z tego praktykowania, dopiero gdy poszedłem na Akademię Sztuk Pięknych. Odwiedziłem rodziców, poszedłem do spowiedzi, a nasz proboszcz kazał mi przejść na kolanach dookoła kościoła w Ulanowie. Nie przeszedłem.

Akademię skończyłem z wyróżnieniem. Wyrzeźbiłem popiersie Ignacego Paderewskiego, które podobało się moim profesorom, ale ważniejsza była Ameryka. W moich rejonach każdy miał kogoś w Ameryce. Roznosiło mnie, ciągnęło do wolnego świata, marzyłem o nim. I żeby zarobić dolary. Bryknąłem na wakacje do polskiej dzielnicy Greenpoint. Powiedziałem w Krakowie, że tylko na lato, ale wiedziałem, że na dłużej.

Ameryka mnie przytłoczyła, ponieważ nie potrafiłem wejść do metra. Musiałem się nauczyć, jak kupić bilet, jak przejść przez bramkę, gdzie wsiąść, gdzie wysiąść. To na Brooklynie czy Queensie nie jest proste. Kiedy pierwszy raz wsiadasz do metra na Jay Street, to nie ma możliwości, żebyś pojechała tam, gdzie chcesz, tym bardziej jak nie znasz języka angielskiego.

Spałem z dziesięcioma chłopami w trzypokojowym mieszkaniu na ulicy Nassau, Polakami i Ukraińcami. Śmierdzieliśmy, bo mieliśmy jedną łazienkę i zimną wodę, ale nikt nie narzekał. Wieczorem przynosiliśmy wódkę i kiełbasę. Każdy mówił, co w robocie, gdzie można zarobić i kto spuścił łomot czarnym lub Portorykom. Jeśli Portoryki czy czarni zaczepili któregoś z naszych, szło się ławą po Greenpoincie i szukało człowieka. Wąsaci komandosi na tyłach Ameryki.

„Greenpoint. Kroniki małej Polski”, wyd. Czarne
„Greenpoint. Kroniki małej Polski”, wyd. Czarne

Nauczyłem się, że jak się śpi w sabłeju², to najważniejszą rzeczą jest wybrać pokój z oknem. Policja i służby imigracyjne urządzały w nocy naloty na mieszkania. Kilku kolegów deportowali do kraju.

Był styczeń, czwarta trzydzieści rano, śnieg, usłyszałem kroki na korytarzu, potem walenie do drzwi. Wstałem, wychyliłem się przez okno, a tam cztery radiowozy i policjanci z pałami. Wyskoczyłem przez okno i przelazłem na schody przeciwpożarowe, kiedy zaczęli wyważać drzwi. Chłopcy wyłazili po kolei, ale zaraz za mną wpakował się Iwan, chłopak z Ukrainy. Był za gruby i zablokował otwór. Za nim ośmiu próbowało go wypchnąć, klęli na Wasię, a za nimi policja, już prawie w mieszkaniu. Wróciłem po tych schodach, żeby pomóc wyciągnąć Wasię. Wszyscyśmy wtedy uciekli.

Jakoś niedługo po tej akcji wszedłem do baru na Manhattan Avenue, żeby się napić. Zobaczyłem kolesi, jednego z drugim, jak siłowali się na rękę. Podszedłem, bo byłem bardzo silny i raczej chętny do rozróby. I za chwilę poznałem Ivana z Jugosławii. Miał żonę Polkę, coś tam mówił po polsku. Był brygadzistą na budowach, jeździł koparką z czerpakiem. Już nad ranem powiedział, żebym przyszedł następnego dnia, to mi pomoże, żebym też mógł rozwalać domy za siedemnaście dolarów na godzinę. Wszystko nielegalnie.

Jak się rozwala domy?

Wstawałem przed piątą rano, potem godzinę jazdy metrem. Wyciągałem szkicownik i rysowałem: czarnych, żółtych; wcześniej takich się nie widywało za często ani w Krakowie, ani w Ulanowie. Z tych szkiców parę lat później urządziłem całą wystawę.

Na budowie szesnastu czarnoskórych, ja byłem jeden biały. Najpierw rozbierało się dach, a potem belki, na których zawieszone są wszystkie podłogi. Tak że w końcu stawało się na krawędzi ściany na siódmym piętrze i widziało gołą piwnicę. Zasypywało się ją sukcesywnie gruzem ze ścian.

Raz się zdarzyło, że pracowaliśmy w kamienicy, w której wcześniej był pożar, konstrukcja była osłabiona. Nic o tym nie wiedzieliśmy. Gdzieś na czwartym piętrze stanęliśmy na podpalonych belkach – załamały się pod nami. Lecieliśmy w dziesięciu. Ja się zahaczyłem na trzecim piętrze, uratowały mnie wystające rury kanalizacyjne. Ale trzech moich współpracowników nie przeżyło. Nawet nie mogłem sprawdzić, bo przyjechała policja, straż i zrobiło się piekło.

A ja, nielegalny, musiałem uciekać. Poharatany, z połamanymi żebrami. Już nie wróciłem do mojego mieszkania na Greenpoincie, żeby mnie nie zgarnęli. Poszedłem spać do parku. Od razu do następnego etapu, jeśli chodzi o życie w Ameryce.

Rano poczułem, że pies mnie szarpie. Mam zawsze nóż w bucie, więc ciach – tego psa. Ale nie trafiłem i zakląłem. Za psem wyłonił się facet, z mgły, jak wampir jakiś, usłyszał polskie przekleństwo. „Co ty tutaj robisz?” – zapytał. „Łóżka szukam” – powiedziałem. „To ja ci wynajmę”. W ten mniej więcej sposób poznałem wspaniałego człowieka, który fascynował się sztuką i potrafił ją sprzedawać Polakom w Nowym Jorku. Robiłem dla niego kopie Kossaków i Mehofferów, dawał je na sprzedaż pośrednikowi. Inteligentny, inteligentny facet. Opowiadał mi o poezji Baczyńskiego, którego jeszcze nie znałem. Edukator idealista.

Może przez cztery miesiące żyłem z tych Kossaków. Potem zjawiła się kuzynka gospodarza i sytuacja zrobiła się dwuznaczna. Musiałem się wyprowadzić. Wracając do Kossaków: Polacy z Greenpointu chętnie je kupowali. Zwłaszcza że ten pośrednik sprzedawał niewyrobionym nowobogackim kopie jako oryginały. Lata potem byłem w domu takiego nowobogackiego. Chwalił się, że ma w domu Kossaka. Spojrzałem i mówię: to Pityński, żaden Kossak. Nawet podpisu z tyłu płótna nie przeczytał.

Ten pośrednik to był lepszy numer. Kupił starą książkę z wklejonymi rycinami. Jakieś krajobrazy z początku XX wieku. Chaty polskie. Książka kosztowała pięćdziesiąt dolarów. Wyciął ryciny, oprawił w ramki i sprzedawał na aukcji po dwieście pięćdziesiąt dolarów za rycinę. Wolnoamerykanka na Greenpoincie, można powiedzieć.

Nie miałem wciąż prawa pobytu, ale miałem już własny dom, ponieważ rozwalanie kamienic bardzo się opłacało, i sprzedaż Kossaków też. Pomyślałem, że teraz chcę znów być rzeźbiarzem. Zebrałem się na odwagę i poszedłem do Nathaniela Kaza, sławnego rzeźbiarza, który uczył w Arts Students League. Nie powiedziałem, że jestem po akademii, ale ukryć się nie dało. Po sześciu miesiącach Kaz mnie wzywa: „Andrew, get the fuck out of here, ja cię już niczego nie mogę nauczyć. Idź do Sculpture House na Fifth Avenue, 30th Street, do tego gościa: Alexander Ettl”. Poszedłem i zaczęła się moja prawdziwa przygoda z monumentalną rzeźbą amerykańską, bo Ettl to następna legenda. Zbił majątek na dłutach, siekierach i innych narzędziach dla rzeźbiarzy. Następnie założył studio, w którym realizował ich pomysły. Artysta przychodzi z plastelinową figurką, a Ettl powiększa ten projekt do dziesięciu metrów i stawia na cokole. To jest najsłynniejsza pracownia na Wschodnim Wybrzeżu.

Nie od razu mnie przyjęli, był już komplet rzemieślników od powiększania. Ale widzę, że na dole pomagają Polacy: przynieś, podaj. Biorę jednego na piwo i proszę, by mnie zawiadomił, jeśli są widoki. Zatrudniam się tymczasem u jednego Żyda w zakładzie fotograficznym. Nędzna pensja, ale darmowa cola i spokój, więc całkiem w porządku mi się żyje.


Ciągle jeszcze dukam po angielsku. Pierwszego dnia pocę się, by odpowiedzieć, jak mam na imię i co tu w ogóle robię, w tym Nowym Jorku. Dla bezpieczeństwa mówię, że mam na imię Stanley. Ale Żyd zanosi się ze śmiechu: „Jak ty jesteś Stanley, to ja Josef Wissarionowicz Stalin – mówi czystą polszczyzną. – Przyjdź jutro”. Kiedy robi się miejsce w Sculpture House u Ettla, mam wyrzuty sumienia, że odchodzę. Tłumaczę Żydowi, że to dla mnie szansa, że ja rzeźbiarz. Żyd znów się tylko śmieje: „Idź, Andrzej, swoją drogą i się nie tłumacz. Ty nie możesz w Nowym Jorku myśleć po polsku. Ty musisz po żydowsku”.

¹ Andrzej Pityński był rzeźbiarzem, członkiem National Sculpture Society, profesorem Johnson Atelier Technical Institute of Sculpture w Merceville w New Jersey. Zmarł 18 września 2020 roku (data przy imionach bohaterów i bohaterek to rok ich przyjazdu do Ameryki)

² Sabłej – od ang. subway, wagonu kolejki podziemnej. Tu: typ mieszkania z przechodnimi pokojami. Nazwą tą posługiwali się wyłącznie migranci z Polski, Anglosasi nazwali je „railroad apartments”.

000 Reakcji

Reporterka, autorka książek „Londyńczycy”, „Angole”, „Nowy Jork zbuntowany”, „Milionerka” oraz „Był sobie chłopczyk”. Współautorka książek „Głosy i Władcy strachu” (napisanych wspólnie z Dionisiosem Sturisem), a także „1968” (z Cezarym Łazarewi­czem). Trzykrotna laureatka nagrody Grand Press, laure­atka Nagrody Gryfia, nagrody dla najlepszej książki roku przyznawanej w ramach Festi­walu Reportażu w Lublinie oraz nagrody MediaTory.

zobacz także

zobacz playlisty