Remake oryginału, kontynuacja, przestroga? Czym właściwie jest nowe „Wesele" Smarzowskiego? 07.10.2021
Do kin wchodzi dziś film, którzy jeszcze przed premierą zdążył doczekać się miana jednego z najbardziej wyczekiwanych rodzimych tytułów ostatnich lat.
Atmosfera wokół premiery Wesela gęstniała z miesiąca na miesiąc. Nowe dzieło Wojciecha Smarzowskiego nie było bowiem pokazywane na wrześniowym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, przez co jego pierwsze recenzje zaczęły spływać dopiero w tym tygodniu. Długo dyskutowano też o plakatach promujących produkcję, dla niektórych trącących niedopracowaniem i kiczem. Pytanie, czego właściwie należy spodziewać się od reżysera Domu złego i Drogówki, zdawało się nie mieć jednoznacznej odpowiedzi.
5 184 258. Tyle osób wybrało się na Kler, czyli poprzednie dzieło Smarzowskiego, które pojawiło się we wrześniu 2018 roku. Rekord frekwencyjny w tym przypadku to mało powiedziane: film ze zdjęciami Tomasza Madejskiego znalazł się w ścisłej czołówce polskich tytułów z najliczniejszą widownią po 1989 roku, przegrywając jedynie z Ogniem i mieczem Jerzego Hoffmana i Panem Tadeuszem Andrzeja Wajdy. Niektóre kina organizowały nawet po 25 seansów dziennie. Równie entuzjastycznie przyjęto go poza granicami naszego kraju: pisał o nim „The Guardian”, „The Hollywood Reporter” i „The New York Times”. Poprzeczka Wesela została więc zawieszona bardzo wysoko. Prawdopodobnie nie przebije wyniku swojego poprzednika: publiczność po wielomiesięcznej przerwie od seansów stacjonarnych nie tak tłumnie pojawia się w kinach. Film ma jednak zadatki na to, żeby wywołać gorące dyskusje, a co poniektórych mocno skłócić.
Kino bez ogródek
Łatka reżysera, który lubi dolewać oliwy do ognia i nie bawi się w półśrodki, przylgnęła już do Smarzowskiego chyba na stałe. Podczas gdy niektórzy woalują swoje przesłanie, chowając je za toną metafor i ukrytych kontekstów, on od razu wykłada kawę na ławę. Na jego celowniku od początku kariery znajdowało się polskie społeczeństwo i jego grzechy główne. Już w Małżowinie (1998), spektaklu telewizyjnym z poetą Marcinem Świetlickim, zaciągnął widza do świata zalanego litrami wódki, spowitego dymem papierosowym i owładniętego brutalną przemocą. Podobne wątki poruszył kilkanaście lat później w Pod Mocnym Aniołem, zrealizowanym na podstawie prozy nieżyjącego już Jerzego Pilcha. Marzenia, plany i aspiracje wszystkich (od kierowcy ciężarówki, przez farmaceutkę, aż po inżyniera) bohaterów tonęły w rzekach alkoholu. Nie mieli szans w nierównej walce z obezwładniającym nałogiem – atakującym w najmniej spodziewanych momentach i pojawiającym się nawet po okresie względnego spokoju.
Uzależnienia, moralny upadek i zachwianie podstawowych wartości w powyższych filmach dotyczyło indywidualnych historii. Smarzowski w pewnym momencie poszedł jednak o krok dalej i zaczął kierować swoją kamerę na całe grupy społeczne. Dobrze widać to w Drogówce (2013), gdzie sierżanta sztabowego Ryszarda Króla zagrał Bartłomiej Topa. Jego wyrazista kreacja uosabia patologie wśród służb mundurowych. Nie chodzi tu tylko o regularne niewywiązywanie się z obowiązków, prowadzenie podwójnego życia i uczestnictwo w nielegalnych wyścigach samochodowych. W świecie Drogówki królują akcje na pograniczu przestępstw, wszechobecna korupcja i porachunki z politycznym establishmentem. Na podobnych strunach grał wspomniany już Kler – w Polsce o tyle polaryzujący, że obnażający wady polskiego Kościoła jako instytucji. – Ksiądz to zawód społecznego zaufania. Duszpasterze udzielają spowiedzi. Są wzorcem moralnym dla katolików. Kto, jak nie oni, powinien być kryształowy? Myślę, że gdyby nie wybuchły afery pedofilskie na Zachodzie, nie zrobiłbym tego filmu – mówił reżyser w rozmowie z Januszem Wróblewskim, dziennikarzem „Polityki”.
Krok w przeszłość
Kler, Drogówka czy Pod Mocnym Aniołem o tyle rezonowały z dużą siłą, że działy się współcześnie, komentując zastaną rzeczywistość. Smarzowski jest tu wyczulonym obserwatorem otaczającego go świata, działającym niekiedy w dokumentalnym stylu. Nie interesuje go jednak tylko jedna płaszczyzna czasowa: aby opowiedzieć o Polsce, chętnie sięga też do przeszłości. W Domu złym przeniósł się do późnego PRL-u, gdzie toczy się niejednoznaczne śledztwo w sprawie morderstwa właściciela bieszczadzkiej chałupy. Róża rozgrywa się tuż po II wojnie światowej, a historia byłego oficera Armii Krajowej, Tadeusza (w tej roli Marcin Dorociński nagrodzony na festiwalu w Gdyni) i jego podopiecznej, tytułowej Róży Kwiatkowskiej, splata się w niej z szerszym komentarzem na temat niechcianej społeczności pruskich Mazurów. Najbardziej monumentalny, dwuipółgodzinny Wołyń to z kolei wierne odtworzenie okoliczności, które doprowadziły do rzezi wołyńskiej w 1943 i 1944 roku. Dla Smarzowskiego to hołd złożony ofiarom brutalnego ludobójstwa, ale też przestroga przed nacjonalizmem, który nie ogranicza się do wybranych ram czasowych.
Wesele Weselu nierówne
Gdzie w całej tej układance, która od wielu lat prowokuje i polaryzuje publiczność, tkwi najnowsze Wesele? Przed próbą rozwikłania tej zagadki warto zaznaczyć jedno: film nie jest kontynuacją ani remake’iem produkcji o tym samym tytule, którą Smarzowski zaprezentował 17 lat temu. Tamta impreza organizowana przez Wiesława Wojnara (grał go znakomity Marian Dziędziel), ogrodnika chcącego umocnić swoją pozycję w lokalnej społeczności, nie ma ciągu dalszego. W tegorocznym, uwspółcześnionym Weselu pojawiają się nowi bohaterowie i nowa obsada. Figura rodzinnej biesiady nieprzypadkowo pozostała jednak niezmienna. Świętowanie szczęścia świeżo upieczonej pary młodej to specyficzna sytuacja społeczna, w trakcie której – jak w słynnym dramacie Wyspiańskiego – przy jednym stole siedzą goście z różnych klas, pokoleń i środowisk. Alkohol rozwiązuje im języki, a pod warstwą niczym nieskrępowanej zabawy zaczynają kotłować się nierozwiązane spory, niedopowiedzenia i zaszłości.
Nowe Wesele w filmografii Smarzowskiego jest ciekawe nie tylko ze względu na to, że kontynuuje tropy tematyczne podejmowane wcześniej przez reżysera. Przede wszystkim w bardzo dosłowny sposób zaciera granicę pomiędzy płaszczyznami czasowymi, które autor – przynajmniej na etapie realizacji scenariusza – pieczołowicie rozdzielał. Z jednej strony mamy do czynienia z brudną, szarą współczesnością, której symbolem jest głowa rodziny i właściciel rzeźni, Rysiek Wilk. Mężczyzna ma sporo na sumieniu – bogaci się na niehumanitarnym traktowaniu zwierząt i nielegalnym zatrudnianiu pracowników z Ukrainy, jego pozornie uporządkowany biznes wisi na włosku, a w małżeństwie z Elą (Agata Kulesza) nie układa mu się najlepiej. Swoje dylematy i sekrety ma też para młoda – ciężarna Kaśka (Michalina Łabacz) poważnie rozważa emigrację zarobkową, podczas gdy Janek (Przemysław Przestrzelski) igra z nepotyzmem i niewiernością. Na weselu nie brakuje też dwóch gwoździ imprezy: nieodłącznego disco polo sączącego się z głośników i lokalnego księdza ochoczo sięgającego po kopertę z pieniędzmi. Film od pierwszych minut mknie po kolejnych gagach, zwrotach akcji i przaśnych zabawach. Tempo rośnie, zwłaszcza że noc nie trwa wiecznie, a pewne sprawy muszą być sfinalizowane.
Historia jak bumerang
Chociaż produkcja od pierwszych minut pędzi na pełnych obrotach, Smarzowski dokłada kolejne elementy. Najważniejszym z nich jest postać nestora rodu, Antoniego Wilka (w tej roli Ryszard Ronczewski, dla którego była to ostatnia rola przed śmiercią). Senior w dniu ślubu otrzymuje odznaczenie Sprawiedliwego wśród Narodów Świata – medal przyznawany cywilom ratującym Żydów z opresji Holokaustu. Niespodziewana wizyta przedstawicieli jerozolimskiego instytutu Jad Waszem uruchamia u mężczyzny lawinę wspomnień z przeszłości. Od tej pory reminiscencje wojny mieszają mu się z tym, czego jest świadkiem podczas wesela. Gdy ksiądz z ambony nawołuje do tępienia „tęczowej zarazy”, Wilkowi przypominają się antysemickie hasła głoszone kilkadziesiąt lat temu. Neonazistowski tatuaż na plecach jednego z gości przywołuje skojarzenia z niemieckimi żołnierzami, a podpalenie kontenera z ukraińskimi robotnikami łączy się z brutalnym pogromem Żydów w Jedwabnem. Reżyser wyraźnie stawia tezę, że od przykrej historii nie da się tak łatwo uciec. Mechanizmy rządzące nienawiścią do określonych grup społecznych powracają dla niego jak bumerang. Są niezależne od okoliczności czy sytuacji politycznych – zmienia się tylko wróg.
Równoległa narracja, w której retrospektywy występują nawet wewnątrz jednego ujęcia albo sceny, to niewątpliwie ciekawe ujęcie związków pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. O tym, że rodzimi twórcy nadal czerpią pełnymi garściami z historii naszego narodu, nikogo specjalnie nie trzeba przekonywać. Wiele powiedział o tym program tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Co prawda Złotego Lwa otrzymali tam Łukasz Ronduda i Łukasz Gutt za współczesne Wszystkie nasze strachy oparte na losach artysty wizualnego Daniela Rycharskiego, ale spora część konkursowych tytułów była osadzona w tym, co minione. Tendencje pozostają te same – niektórzy romantyzują dawne lata (Powrót do Legolandu, Zupa nic), inni sięgają po konwencję biopiców mniej lub bardziej wiernych faktografii (Bo we mnie jest seks, Śmierć Zygielbojma, pokazywane w Wenecji Żeby nie było śladów). W gąszczu historyzujących premier reżyser nie oparł się modom i kroczy samodzielnie wytyczoną ścieżką.
Bez obojętności
Od samego początku czuć, że Wesele zostało stworzone przez Smarzowskiego. Pojawiają się w nim jego ulubieni aktorzy, kamera prowadzona przez Piotra Sobocińskiego jr. wędruje za bohaterami raz w sensacyjnym, raz w dokumentalnym stylu. Twórca relacjonuje zdarzenia z konkretnej imprezy, jednak chce tym samym opowiedzieć więcej o współczesnej Polsce naznaczonej tragiczną przeszłością. I choć wielu strategia ta może przytłaczać nagromadzeniem wątków, nierealistycznymi, turpistycznymi wręcz zbiegami okoliczności, trudno nie zgodzić się z tym, że drugiego takiego reżysera nad Wisłą obecnie nie ma. Nawet jeśli charakter proroctw w Weselu komuś nie przypadnie do gustu, to na pewno choć przez chwilę skłoni do refleksji nad sobą i własnym otoczeniem. A zdaje się, że o to właśnie Smarzowskiemu od czasów debiutanckiej Małżowiny chodzi najbardziej.
zobacz także
- Dzieci Neo. Jakie dziedzictwo zostawił po sobie „Matrix”?
Opinie
Dzieci Neo. Jakie dziedzictwo zostawił po sobie „Matrix”?
- W kontrze do konwencji. Musicale inne niż wszystkie
Opinie
W kontrze do konwencji. Musicale inne niż wszystkie
- Beksińscy, Miauczyński i Najmrodzki. 7 filmów o PRL-u, które powstały po 1989 roku
Opinie
Beksińscy, Miauczyński i Najmrodzki. 7 filmów o PRL-u, które powstały po 1989 roku
- Filmowa polska jesień 2021. Typujemy rodzime produkcje, które podbiją w najbliższych miesiącach kina
Opinie
Filmowa polska jesień 2021. Typujemy rodzime produkcje, które podbiją w najbliższych miesiącach kina
zobacz playlisty
-
Inspiracje
01
Inspiracje
-
Martin Scorsese
03
Martin Scorsese
-
Original Series Season 1
03
Original Series Season 1
-
Teledyski
15
Teledyski