Ludzie |

Maciej Marcisz: Debiutant wali na oślep13.06.2019

fot. Ewa Lendo

Jego debiutancka książka Taśmy rodzinne to hołd złożony latom 90., który docenili m.in. Olga Drenda, Dawid Podsiadło i Jakub Żulczyk. Pytamy Macieja Marcisza, po co w dobie Instagrama i coraz powszechniejszej niechęci do czytania próbować swoich sił jako pisarz.
 

Co się zmieniło po tym, jak wydałeś swój debiut?

Maciej Marcisz: Jak na razie mam po prostu jeszcze mniej czasu wolnego – to znaczy nie mam go wcale (śmiech). Jako debiutant musisz zawalczyć o czytelniczki i czytelników. Udzielasz wywiadów, jeździsz na spotkania autorskie, produkujesz się w mediach społecznościowych, lajkujesz foty na Instagramie i odpowiadasz na wiadomości. A potem chyba wszystko wraca do normy.

Czyli musisz mieć fanpejdż i wypowiadać się na wszystkie tematy?

Doradzam to innym autorkom i autorom w swojej etatowej pracy (Maciej Marcisz pracuje na co dzień w wydawnictwie - przyp. red.). Ta internetowa wszechobecność jest ważna i przekłada się na sprzedaż. W swoim przypadku stwierdziłem, że przy debiucie to byłoby trochę na wyrost. Więc nie mam fanpejdża, uznałem, że bez przesady. Większość treści związanych z książką dodaję na Instagrama, tam zresztą czuję się o wiele lepiej.  

Przy debiucie robisz dwie rzeczy na raz – szukasz drogi, jak napisać tę konkretną rzecz, nad którą pracujesz i jednocześnie kombinujesz jak napisać książkę w ogóle, pracujesz nad swoją metodologią.

Podoba ci się to, że każdy, kto przeczyta twoją książkę może cię odszukać w sieci i napisać, co o niej sądzi?

W sumie tak. Książka to dla mnie akt komunikacji. Nie pisałbym, gdybym wiedział, że na pewno nie zostanie wydana i przeczytana. A jeśli na ten akt ktoś reaguje, to super. Dopiero po tym jesteś w stanie ocenić, do kogo książka trafia – bo kiedy wydajesz debiut, to trochę walisz na oślep. Masz jakieś wyobrażenie dotyczące tego, kogo twoja historia może zainteresować, ale to tylko przypuszczenia. Przeczytałem kiedyś poradę, która wydała mi się zgodna z moją intuicją, że książka powinna mieć ton historii, którą opowiadasz przyjaciołom. Dlatego wyobrażałem sobie, że mój czytelnik jest moim równolatkiem. Premiera Taśm trochę to zweryfikowała. Jasne, większość to ludzie w moim wieku, ale nie tylko. Niedawno podeszła do mnie na oko 65-letnia pani i powiedziała mi, że książka ją bardzo poruszyła, przywróciła wspomnienia. Przyniosła ze sobą drugi egzemplarz, dla przyjaciółki, z prośbą o dedykację. Złapała moją dłoń na początku rozmowy i trzymała ją, nie za mocno, tylko tak miło, przez kolejne trzy minuty. Kiedy mówiła, czułem ciepło tej dłoni, oczy jej się szkliły, mi też zachciało się płakać od tego jej wzruszenia. Wydaje mi się, że to jeden z sensów pisania. Jakieś półtora miesiąca temu dostałem pierwszą wiadomość od prawdziwego czytelnika, która wpadła mi na skrzynkę „inne” na Facebooku.

Co napisał?

Nieważne – to już nasza sprawa, w każdym razie przez 15 minut zastanawiałem się co takiego odpisać, żeby zabrzmiało po pisarsku (śmiech). W końcu odpisałem normalnie. Obserwując kariery innych pisarzy wiem, że relacja, którą masz z czytelniczkami i czytelnikami jest kluczowa. To nie jest tak, że piszesz książkę, oddajesz ją do redakcji i potem masz wyjebane. To jest cały zestaw aktywności, z którym powinieneś się liczyć, jeśli chcesz to robić.

fot. Ewa Lendo
fot. Ewa Lendo

Masz przepis na napisanie książki?

Napisałem jedną, więc trochę głupio by to zabrzmiało, gdybym odpowiedział, że mam. Ale to bardzo ciekawe, że przy debiucie robisz dwie rzeczy na raz – szukasz drogi, jak napisać tę konkretną rzecz, nad którą pracujesz i jednocześnie kombinujesz jak napisać książkę w ogóle, pracujesz nad swoją metodologią. W moim przypadku zadziałały dwie rzeczy: pisanie w weekendy, przez cały dzień, bez rozpraszaczy i konspekt, w którym miałem rozpisaną całą fabułę. Poszerzony plan, charakterystyka postaci, punkty, których można się podczas pisania uczepić, jak na ściance wspinaczkowej. Nie musiałem jednocześnie kontrolować i języka i fabuły, to było dla mnie zbyt wiele. No i każdy rozdział pisałem co najmniej dwa razy.

Wolisz analityczne podejście zamiast weny?

Ramy są dla mnie spoko. Wena się przydarza, ale nie można na nią liczyć. Jak przychodzi to wyciągasz telefon i spisujesz myśli, ale potem i tak trzeba to jakoś ułożyć. No i przepisać ręcznie.

Po co?

Może to zabrzmi za bardzo magicznie, ale mam poczucie, że wtedy to, co napiszę, jest jakoś bardziej ze mną połączone, bliższe ciału, bardziej szczere. Ale nie tylko o to chodzi.

Pisząc na komputerze jestem zbyt blisko innych ludzi – kilka kliknięć dzieli mnie od tego, żeby do kogoś to trafiło. Jesteś zbyt blisko. A w pisaniu jest potrzeba odłączenia.

Rozumiem, że piszesz eleganckim wiecznym piórem, jak przystało na prawdziwego pisarza?

(śmiech) Raczej takim cienkim pisakiem Stabilo, od którego robią się odciski między kciukiem a palcem wskazującym. Poza tym zauważyłem, że pisząc na komputerze jestem zbyt blisko innych ludzi – kilka kliknięć dzieli mnie od tego, żeby do kogoś to trafiło. Jesteś zbyt blisko. Z tym chyba kojarzy mi się za bardzo komputer – z mailami, mediami społecznościowymi, byciem połączonym. A w pisaniu jest potrzeba odłączenia. Piszę sobie na kartce wielkimi literami „NA BRUDNO” i z tyłu głowy mam świadomość, że zawsze mogę to zmiąć i wyrzucić.

Twoja etatowa praca jest związana z rynkiem książki. Mówiąc wprost, pracujesz na co dzień w wydawnictwie, które wydało twój debiut. Znajomość branży pomaga czy przeszkadza w pisaniu książki?

W pisaniu trochę przeszkadzało, w wydawaniu i promowaniu – pomaga. Znasz ludzi, wiesz, gdzie uderzyć, wiesz, co może zadziałać, a co na pewno nie ma sensu. To też świetna lekcja empatii, bo zazwyczaj jestem po drugiej stronie. Na przykład temat informacji prasowej. Kiedy sam stoję po stronie człowieka od promocji, to myślę i jęczę: „Dlaczego tak długo to akceptują, przecież to nic wielkiego, co tam jest takiego napisane?!” A teraz, kiedy sam miałem zaakceptować informację prasową o swojej książce, to przez trzy wieczory modliłem się nad tym tekstem i zastanawiałem się nad każdym zdaniem na zasadzie „kto co sobie pomyśli”. To wystawienie się na ocenę ludzi jest dosyć mocno obciążające psychicznie – i jasne, nikt cię do tego nie zmusza, przecież sam tego chciałeś, no ale jednak. Moje wyobrażenie o sobie na pewno jest trochę na wyrost, ale wydaje mi się, że nie naciskałem też na rzeczy, o których z doświadczenia wiem, że nie mają sensu – szczególnie w przypadku debiutu. No bo skoro jestem debiutantem, to nie potrzebuję godziny podpisywania książki na Targach Książki, bo nikt na to nie przyjdzie.

Rynek wydawniczy w Polsce jest ciężki, a napisanie książki zajmuje mnóstwo czasu. Po co w ogóle pisać?

(śmiech) No właśnie, po co? Nie wiem. Po prostu książki były dla mnie zawsze najważniejsze. W moim przypadku to taka klasyczna historia: dzieciństwo w książkach, pierwsze próby literackie, mój debiut to było coś, co dziś nazwalibyśmy picture bookiem – zbiorem ilustracji z krótką historią. W skrócie był to mash-up Małego Księcia i Czarodziejki z Księżyca. Mały Książę wyglądał jak Mały Książę tylko miał mangowe oczy i księżycowy diadem wyłaniający się z grzywki układającej się w kształt serca. Później próbowałem różnych rzeczy – studiowałem m.in. na filmówce, bo uznałem, że przecież po tym pracuje się w telewizji, kręci filmy i reklamy i dobrze się zarabia – ale nie potrafiłem się tam odnaleźć, nie chciałem tego, trafiłem do książek i czuję się tu u siebie. Uwielbiam tę branżę. A z pisaniem? Cóż. Wiem, że rynek wydawniczy jest ciężki, wiem, że nawet jeśli Taśmy nieźle się sprzedadzą, to i tak to będzie niewysoka liczba. Ale nie mam wygórowanych oczekiwań. To prawda, że pisanie zajmuje dużo czasu, ale jednocześnie daje dużo radości. Poczucie, że robisz coś nowego i ciągle się czegoś uczysz. Ale przecież można by powiedzieć to samo o innego rodzaju aktywnościach. Więc chyba pisanie jest głównie dla tych, którzy czują, że muszą pisać. Bo chcą. I tyle.

Maciej Marcisz, „Taśmy rodzinne”, Wydawnictwo W.A.B.
Maciej Marcisz, „Taśmy rodzinne”, Wydawnictwo W.A.B.
/ @jonasztolopilo

Redaktor naczelny Papaya.Rocks

zobacz także

zobacz playlisty