Ludzie |

Mariusz Włodarski, producent „Sweat”: Nie ma lepszego miejsca dla filmów niż kino12.11.2020

Magdalena Koleśnik w filmie „Sweat”

Wyreżyserowany przez Magnusa von Horna Sweat otwierał w tym roku MFF Nowe Horyzonty. W ramach wirtualnej odsłony festiwalu można też wciąż obejrzeć Niepamięć Christosa Nikou – greckiego kandydata do Oscara, który być może o statuetkę powalczy ze Śniegu już nigdy nie będzie Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta. Wszystkie te filmy łączy osoba Mariusza Włodarskiego i jego firmy Lava Films. Z odnoszącym w ostatnim czasie sukces za sukcesem producentem porozmawialiśmy o tym, co czeka branżę filmową, uciekaniu od product placementu, przygotowywaniu oscarowej strategii i Cate Blanchett.
 

To nie jest dobry rok dla kina. Nie wiadomo, co będzie dalej – potencjalnie stoimy na granicy przepaści. Czujesz stres?

Mariusz Włodarski: Ta sytuacja na pewno zadziałała na nas emocjonalnie: mieliśmy gotowe produkcje, wiedzieliśmy, że są dobre i chcieliśmy pokazać je światu. A okazało się nagle, że świat jest zamrożony i nie da się tego zrobić. Ciężko to przeżyliśmy – szczególnie, że udało nam się osiągnąć wiele sukcesów w związku z trzema kompletnie różnymi filmami. 

Myślisz, że streaming zastąpi kina?

To, co tworzymy od 10 lat, to kino bliskie arthouse’owi. Takie rzeczy raczej nie znajdą się np. na Netfliksie, który działa w bardzo świadomy sposób, posiada świetne badania marketingowe i przez to będzie coraz bardziej celował w tego najbardziej dochodowego widza. Takiego, który kliknie w to, co chcą. Takie kino, który robię ja, się tam po prostu nie sprawdzi. Ale uważam też, że tego typu filmy przetrwają, znajdą swoje platformy. Być może nawet utrzymają pewne sieci kin. Natomiast przed nami naprawdę ciężkie 3 lata, jestem co do tego przekonany. Będzie dużo zmian – szczególnie dotyczących własności, która się mocno zunifikuje. Fakt – kina w tym momencie nie mają jak działać, ale też nie ma lepszego rynku zbytu dla filmów. Szczególnie, że jest jeszcze widz, który dobrze pamięta tę instytucję i będzie mieć wciąż ochotę do kin chodzić.

Sweat by Magnus Von Horn - International Trailer

Sweat balansuje na granicy mainstreamu, ale nigdy jej nie przekracza. Nie stworzyliście typowego dla takich produkcji wirtualnego świata: nie ma wyszukiwarki Search, telewizji TVM – są prawdziwe miejsca i produkty. Widz może się nawet zastanawiać, czy na ekranie jest product placement, czy go nie ma. Albo nawet czy Sylwia Zając istnieje naprawdę. Trudno robi się film w taki sposób?

Chcieliśmy stworzyć kino, które charakteryzować się będzie realnością świata. Będzie bliskie stylowi dokumentalnemu – zarówno realizacyjnie, jak i fabularnie. Chodziło też o uwiarygodnienie postaci głównej bohaterki. Walczyliśmy więc o zgody na użycie niektórych rzeczy, np. Instagrama (który jednak finalnie się nie zgodził i stworzyliśmy swoją apkę), ale nie walczyliśmy o product placement. Chcieliśmy raczej urealnić sceny, dodać im wartości, wykorzystać elementy świata przedstawionego. Poszliśmy też do Dzień Dobry TVN – nie dlatego, że ma komercyjny charakter, ale to po prostu najbardziej rozpoznawalny program i dla Sylwii byłby to naturalny szczebel kariery. Finansowanie Sweat było trudne, choć wielu osobom z naszego otoczenia wydawało się, że przecież wystarczy sprzedać na ekranie kilka produktów… Ale wolność, którą uzyskaliśmy robiąc ten film w ten sposób, dodała nam bardzo dużo autentyczności. Nie ma tam celowego zbliżenia na produkt, wzmianki o nim niezwiązanej ze scenariuszem.

Po tym, jak powstał scenariusz do Sweat, mieliśmy konsultację z jedną z motywatorek fitness. Spytaliśmy ją po prostu: czy to jest wiarygodne?

Każdemu, kto obejrzy film, bardzo szybko przyjdą do głowy konkretne celebrytki, których życiem Sweat mógłby być zainspirowany. 

Inspirowaliśmy się na początku pewną osobą ze środowiska, ale nie tak szeroko znaną. Zresztą nie sądzę, żeby takie nazwiska, jak Lewandowska czy Chodakowska zgodziły się wejść w taki projekt. Sporo rzeczy wynikało zresztą z obserwacji i researchu reżysera, Magnusa von Horna. Wyłapywał rzeczy w mediach społecznościowych – np. wideo z jakiegoś zlotu fitness-influencerów, gdzie pewna motywatorka potrafiła w ciągu sekundy zmienić się ze smutnej, cichej, skupionej na jedzeniu swojej diety pudełkowej osoby w machającą do swoich fanów, uśmiechniętą i świadomą swojego wyglądu idolkę. Mieliśmy też konsultację z jedną z motywatorek fitness. Po tym, jak już powstał scenariusz, spytaliśmy ją po prostu: czy to jest wiarygodne? I choć mówiła, że nie wszystko przeżyła na własnej skórze, to ten świat właśnie tak wygląda. Sami poszliśmy też na takie treningi, żeby zobaczyć jak to jest! To było też trochę po to, aby budować postać, żeby Magda (Koleśnik, odtwórczyni głównej roli – przyp. red.) weszła w tę kulturę. Bo kiedy zgodziła się zagrać Sylwię i w pełni poświęcić się roli, nie miała nawet swojego konta na mediach społecznościowych. Dodatkowo półtora roku przed kręceniem 4 razy w tygodniu biegała na siłownię, poddała się diecie i zmieniała kompletnie swoje ciało. Stała się tą postacią. 

Magdalena Koleśnik, podobnie jak Julian Świeżewski grający Klaudiusza to aktorzy przede wszystkim teatralni. Czy zostali wybrani według tego klucza – jako intensywni, świadomi swojego ciała, mający dobry warsztat?

Chodziło raczej o wykorzystanie dobrych aktorów, którzy nie są opatrzeni. Sam mówiłeś, że można odnieść wrażenie, że Sylwia jest autentyczną postacią – i jestem bardzo szczęśliwy, że tak jest. Szczególnie, że mieliśmy na castingu bardzo rozpoznawalną polską aktorkę, której również zależało na roli. Ale to właśnie Magdzie zaufał Magnus. I swojej intuicji, bo w sumie była ona pierwszą osobą, która przyszła mu do głowy, kiedy zobaczył ją w teatrze.

NEVER GONNA SNOW AGAIN (2020) | Trailer | Alec Utgoff | Maja Ostaszewska | Agata Kulesza

Jak rozpoczęła się twoja współpraca z Magnusem von Hornem? Zrealizowaliście razem już kilka filmów.

Sytuacja jest bardzo prosta – studiowaliśmy razem i poznaliśmy się na pierwszym roku studiów, na pierwszej imprezie zorganizowanej przez Wydział Reżyserii. Zrobiliśmy też razem praktycznie każdy jego film studencki. Skończyłem studia wcześniej od niego, pracowałem już w firmie producenckiej. Kiedy zacząłem myśleć o otworzeniu własnej i o tym, że nie chcę być kierownikiem produkcji, a producentem, Magnus pisał swój dyplom. Powiedziałem mu, że zrobię jego film dyplomowy, ale tylko wtedy, kiedy będę mógł wyprodukować też potem jego debiut. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Intruza będę robił w Szwecji i że będę musiał wyprodukować najtrudniejszy dla mnie jak do tej pory film (śmiech). Musiałem finansować go poza swoim krajem, a jednocześnie utrzymywać nad nim kreatywną kontrolę. Nie wiem, jak mi się to udało. Chyba tylko dlatego, że zbudowałem wcześniej przez lata zaufanie twórcy, który stał za moimi decyzjami a ja za jego. Od lat się przyjaźnimy, robimy filmy razem. Małgośka Szumowska chyba jest pierwszym dużo bardziej doświadczonym reżyserem, z którym jako Lava Films mieliśmy szansę pracować.

W momencie ogłoszenia polskiego kandydata do Oscara czułem jednocześnie smak zwycięstwa i gorycz porażki. Nauczyliśmy się jednak żyć z tymi dwoma tytułami – to dwójka dzieci, z których czasem jedno zostanie przytulone, a drugie odrzucone.

No właśnie – Małgorzata Szumowska i Michał Englert, twórcy Śniegu już nigdy nie będzie. Trudno było wejść z nimi w zawodową relację? Pracuje się z nimi inaczej niż z Magnusem?

Totalnie inaczej. Współpracujesz z ukształtowanym twórcą i nie jesteś z nim od początku zespolony. Ich film na inny sposób jest twoim filmem. Trzeba było się nauczyć, jak dać przestrzeń komuś, kto doskonale wie co chce stworzyć – mimo że ty na początku nie zawsze to widzisz. To nauka budowania zaufania. Śniegu już nigdy nie będzie był bardzo trudnym realizacyjnie projektem. Sam model pracy u Małgosi i Michała też jest inny. U Magnusa wszystko jest rozpisane w scenariuszu w najdrobniejszych detalach i przegadane. Małgosia i Michał traktują natomiast scenariusz jako zarys, punkt wyjścia. Od początku do końca nie wiesz, jak ten film będzie do końca wyglądać. Śnieg robiliśmy w dwóch odsłonach, a pomiędzy, by przyspieszyć proces, równolegle montowaliśmy. Kiedy zobaczyłem zmontowaną pierwszą część, układankę z już zrealizowanych scen, popłakałem się ze wzruszenia. Wiedziałem, że oni przez cały czas dostrzegali coś więcej, czego ja nie musiałem widzieć. Zrozumiałem, że poniekąd moim zadaniem jest im nie przeszkadzać, a po prostu dawać wsparcie. 

SweatŚniegu… to dwie zupełnie różne historie sukcesu. Pierwszy trafił do selekcji festiwalu Cannes, obok m.in. dzieł Ozona, Andersona, McQueena czy Vinterberga. Drugi, po premierze w Wenecji i dobrych recenzjach, został wytypowany jako polski kandydat do Oscara. Ale o mały włos o tę nominację mógłby walczyć teraz Sweat.

To prawda, oba filmy miały szansę i do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, który został wybrany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej. Dlatego w momencie ogłoszenia czułem jednocześnie smak zwycięstwa i gorycz porażki. Ale teraz jestem bardzo szczęśliwy i uważam, że w obecnych warunkach Śnieg ma przewagę marketingową nad Sweat. Choć film Magnusa zdobył ostatnio główną nagrodę na Festiwalu w Chicago, produkcję Szumowskiej i Englerta łatwiej jest promować. Mamy w końcu w obsadzie Aleca Utgoffa, który jakby nie było jest gwiazdą Netfliksa (zagrał m.in. w serialu Stranger Things – przyp. red.) i Agatę Kuleszę, która pojawiła się w bardzo rozpoznawalnej w Stanach Idzie, czy Maję Ostaszewską, Kasię Figurę czy Weronikę Rosati. Film znalazł się też w oficjalnej selekcji odbywającego się w Kolorado Telluride Film Festival, a to jest w Stanach bardzo ważna impreza. To elementy marketingowe, które na pewno pomogą. Nauczyliśmy się żyć z tymi dwoma tytułami – to dwójka dzieci, z których czasem jedno zostanie przytulone, a drugie odrzucone. Poza tym może jeszcze koprodukowana przez nas Niepamięć będzie greckim kandydatem do Oscara! (dwa dni po naszej rozmowie tak się faktycznie stało – przyp. red.).

Inwestujemy dużo w reklamę i pokazy screeningowe na cyfrowych platformach, dzięki którym film zobaczą członkowie Akademii. Zatrudniliśmy też agencję PR – tę samą, która pomagała filmowi Parasite rok temu.

Obraliście już jakąś oscarową strategię? Rok temu w podobnym momencie rozmawiałem z Janem Komasą i Piotrem Sobocińskim juniorem, kiedy ich Boże ciało miało walczyć o nominację. Martwili się o promocję.

Nigdy nie uczestniczyłem w tym przedsięwzięciu, ale w moim odczuciu kampania oscarowa polega na tym, że trzeba tam jechać i uściskać tysiące rąk, uśmiechać się, odpowiadać na te same pytania i być po prostu na miejscu. Amerykanie jak nikt inny uwielbiają odkrywać i poznawać ludzi. Rozumiem strachy Janka sprzed roku, ale umówmy się: pojechali tam ładni, uśmiechnięci chłopcy z jakiejś Polski, z końca świata. Nakręcili super film i każdy chciał go zobaczyć. A my nie możemy teraz nic z tego zrobić, choć też nikt nie może – przez pandemię zrównały się szanse i każdy może i musi teraz robić to wszystko zdalnie, np. przez Zooma. Próbujemy więc stworzyć rozpoznawalność Śniegu już nigdy nie będzie. Sprawę ułatwia nam to, że Małgośka jest już za granicą jakąś marką i zrobiła wcześniej anglojęzyczny film (Córkę boga – przyp. red.). Poza tym ona i Michał są super czarującymi osobami, Małgosia gdyby nie kręciła filmów byłaby najlepszym sprzedawcą świata. (śmiech) Inwestujemy też dużo w reklamę i pokazy screeningowe na cyfrowych platformach. Kosztuje to majątek, ale daje nam to możliwość, że napiszą o nas branżowe media, a film zobaczą członkowie Akademii. Zatrudniliśmy też agencję PR – tę samą, która pomagała filmowi Parasite rok temu.

Niepamięć | Trailer

Wspomniałeś o filmie Niepamięć Christosa Nikou, który współprodukowaliście. Film pozytywnie mnie zaskoczył – to debiut dawnego współpracownika Yorgosa Lanthimosa. Oryginalny, ale utrzymany w klimacie mistrza. Trochę science-fiction, ale ascetyczny i bez żadnych efektów. 

Strasznie lubię ten film. To jeden z ciekawszych debiutów ostatnich lat, który na dodatek zadziałał teraz fabularnie w dobrym momencie. Stoi za nim człowiek bardzo wierzący w to, co ma do powiedzenia, ale przy tym kompletnie nieznośny (śmiech). Jestem ciekawy, jak dalej potoczy się jego kariera. Grecy zrobili kawał dobrej roboty, a ta retrofuturystyka, o której mówisz, to też element ucieczki budżetowej. Jako Lava Films byliśmy koproducentem i nie braliśmy udziału w zdjęciach na miejscu – po naszej stronie była postprodukcja: korekcja i wszystko to, co związane z obrazem. Naszym wkładem był też operator, Bartek Świniarski. To właśnie on reprezentował nas w Atenach. I choć znamy się od lat i właśnie skończyliśmy zdjęcia do kolejnego wspólnego filmu – debiutu Agnieszki Woszczyńskiej Sucha ziemia, produkowanego przez moją wspólniczkę Agnieszkę Wasiak – to tak naprawdę odkrył go Christos Nikou. Bartek zrobił kiedyś film Arena z Martinem Rathem i ta produkcja została nagrodzona na jakimś festiwalu krótkiego metrażu, w którego jury zasiadał Christos. Docenił ją właśnie za zdjęcia. Potem, kiedy wykruszył mu się operator, pierwszą osobą, do której zadzwonił był właśnie Bartek. 

Producentką wykonawczą Niepamięci jest Cate Blanchett. Skąd wzięła się w tym projekcie?

Niepamięć otwierała podczas tegorocznego Festiwalu w Wenecji sekcję „Horyzonty”. Natomiast Cate Blanchett, która pełniła funkcję przewodniczącej jury Konkursu Głównego, nie zdążyła go obejrzeć podczas galowego pokazu. Zwróciła się więc o pomoc do Alberto Barbery, dyrektora artystycznego festiwalu, który napisał do nas w dniu otwarcia z prośbą o link dla niej. Zachwyciła się filmem i kilka dni później udało jej się spotkać z Christosem. Nie tylko interesowała się jego kolejną produkcją, ale obiecała też zrobić wszystko, żeby pomóc Niepamięci w kampanii Oscarowej. Tak więc Cate, która widnieje teraz przy tym projekcie jako „executive producer”, a także partnerów z jej firmy Dirty Films mamy po swojej stronie!

000 Reakcji
/ @zdzichoo

Sekretarz Redakcji Papaya.Rocks

zobacz także

zobacz playlisty