
Timothée Chalamet: Gwiazdor nowego typu07.01.2021
27 grudnia 2020 r. skończył 25 lat. Jak na tak młodą osobę osiągnął już w Hollywood bardzo wiele, a wciąż ma apetyt na znacznie więcej. To zdumiewające, bo kiedy spotkałam go po raz pierwszy podczas berlińskiej premiery Tamtych dni, tamtych nocy w 2017 r. sprawiał wrażenie raczej nieśmiałego, trochę wycofanego, lekko zażenowanego szumem medialnym, a jednocześnie piekielnie inteligentnego.
Kiedy zaczyna mówić o sztuce, jego twarz momentalnie się rozjaśnia i wstępuje w niego zupełnie nowa energia: właściwa dla dojrzałego, znacznie starszego człowieka, którego fascynuje otaczający świat, możliwości, z których trzeba korzystać już teraz, natychmiast, oraz szans, które trzeba chwycić w locie. Kiedy zaczynał promować Tamte dni, tamte noce począwszy od festiwalu w Sundance, większość oczu zwrócona była na jego partnera z filmu Luki Guadagnino – Armiego Hammera. Dzisiaj taka konfiguracja wydaje się nie do pomyślenia, bo to Timmy, jak nazywają go jego przyjaciele, stoi właśnie u progu wielkiej, spektakularnej kariery. Rozwija ją zadziwiająco rozsądnie i systematycznie od co najmniej 10 lat.
Rekordowe początki
Zaczynał od małych rólek w krótkich metrażach, filmach telewizyjnych i serialach (Prawo i porządek, Homeland), ale prawdziwym przełomem okazała się rola piętnastoletniego Toma w Interstellarze Nolana. Potem jeszcze kilka przyzwoitych średniaków w stylu Miss Stevens czy The Adderall Diaries, by 22-letni wtedy chłopak zainteresował samego Lukę Guadagnino, który postanowił dać mu szansę w swoim kolejnym filmie. Rola była bardzo wymagająca, odważna i ryzykowna, bo na papierze opowieść z Tamtych dni, tamtych nocy według powieści Andre Acimana łatwo można byłoby zaszufladkować jako dość prostą historię zauroczenia dwóch chłopaków podczas wspaniałych letnich europejskich wakacji. Okazało się jednak, że Guadagnino wprowadzając w życie swój zamysł stworzenia filmu bardzo subtelnego, intymnego, nie szafującego dosłownością i przesadą, idealnie wstrzelił się w gusta współczesnych wrażliwców i estetów.
Okraszona muzyką Sufjana Stevensa opowieść o kiełkującym uczuciu nie znającym żadnych granic była tym, czego wszyscy potrzebowali, choć nawet o tym nie wiedzieli. Tamte dni, tamte noce okazały się sensacją. Do miasteczka Crema we włoskiej Lombardii, gdzie rozgrywała się akcja filmu, zaczęły pielgrzymować tłumy, a Chalamet stał się niemal z dnia na dzień bożyszczem tłumów. Nie wspominając oczywiście o jego nominacji do Oscara, o którego walczył wtedy z prawdziwymi gigantami, funkcjonującymi w tej konkurencyjnej branży od dziesięcioleci: Garym Oldmanem, Danielem Day-Lewisem i Denzelem Washingtonem, zostając przy okazji trzecim najmłodszym nominowanym – po Jackiem Cooperze w 1930 r. i Mickeyu Rooneyu w 1939 r.
Historia jak z bajki
Takie historie Hollywood kocha najbardziej: talenty rozkwitające praktycznie przez noc, ikony rodzące się po kilku zaledwie rolach, zapewniając sobie status legend często zdecydowanie zbyt wcześnie. Takich opowieści słyszeliśmy przecież całe mnóstwo. Kluczem, by wytrwać w tym szalonym świecie i w tej arcytrudnej branży, zdaje się być pozostanie w zgodzie z samym sobą, i dobieranie doradców, którzy naprawdę wiele widzieli i doświadczyli. Jednym z pierwszych mentorów Timmy’ego był jego kolega z planu Guadagnino, Armie Hammer. To do niego (i do swojej mamy) najpierw dzwonił, gdy dostawał kolejne propozycje, to z nim konsultował, jak ma się zachować, z kim spotkać, kogo pozdrowić, a kogo unikać. Szczególnie dla młodych gwiazd przemysł filmowy może być – i bywa – bardzo okrutny. Przyzwyczaja do luksusu i powszechnego uwielbienia, by potem to wszystko w mgnieniu oka bez żalu zabrać.
W krytycznym momencie Hammer był dla Chalameta kimś w rodzaju kierunkowskazu i busoli, przynajmniej dopóki młody aktor nie zdobył koniecznego doświadczenia i nie wykorzystał własnej intuicji, by samemu decydować o kolejnych krokach w branży, czyli m.in. o małych, ale bardzo znaczących rólkach w Lady Bird – debiucie reżyserskim Grety Gerwig – czy w westernie Hostiles z Christianem Balem. Kiedy więc przyszła pora na kolejną ultrawymagającą rolę w Moim pięknym synu Feliksa von Groeningena ze Stevem Carellem, chłopak był już gotowy, by zmierzyć się z postacią uzależnionego od narkotyków nastolatka, o którego zamierza ze wszystkich sił walczyć własny ojciec. Chociaż sam film nie zdobył może takiego aplauzu widzów i krytyków, na jakie z pewnością twórcy liczyli, Chalamet udowodnił, że nie cofnie się przed niczym, by całemu światu po raz kolejny prezentować szeroki wachlarz swoich niebywałych umiejętności aktorskich i wrażliwości.
Na pohybel hejterom
Oczywiście dotychczasowe wcielenia Timothée Chalameta wciąż dzielą widzów. Jedni wychwalają niebywałą dojrzałość, inteligencję emocjonalną, głębokie rozumienie i przeżywanie tekstu, inni z kolei wytykają granie jedną miną i operowanie ledwie kilkoma grymasami spod przymkniętych leniwie, wiecznie oceniających oczu. Sukces w Hollywood to jednak wypadkowa wielu czynników, a umiejętności aktorskie to zaledwie jeden z nich, do tego akurat ten, który ulega największym przemianom w ciągu lat kariery. Chalametowi z pewnością pomaga jego bardzo wysublimowany gust i niezaprzeczalna fantazja jeśli chodzi o dobór garderoby, co pozwoliło mu dotychczas wielokrotnie znaleźć się na listach najlepiej ubranych osób na świecie. Poza tym systematycznie i z dużym zaangażowaniem wspiera różne inicjatywy społeczne, co w dzisiejszych czasach wydaje się już nie tylko oznaką empatii, ale wręcz koniecznością. Głośnym echem w świecie odbiła się między innymi jego decyzja, by przekazać całość honorarium z występ w filmie Woody’ego Allena W deszczowy dzień w Nowym Jorku na fundacje i organizacje, które zajmują się walką z wykorzystywaniem kobiet i budowaniem kolejnych szklanych sufitów.
Wszyscy fani Timmy’ego
Timmy nie zawraca sobie głowy skandalami, jest raczej stały w uczuciach. Kiedy jeszcze chodził do liceum w Nowym Jorku widywano go kilka razy z córką Madonny, potem opinia publiczna usłyszała tylko o romantycznej znajomości z Lily-Rose Depp, a ostatnio – z Eizą Gonzalez. Choć i to już nieaktualne. Świadomie bardzo rzadko uchyla przed mediami rąbka otaczającej go wciąż tajemnicy. Najchętniej opowiada o filmach, w których wystąpił, chwali współpracowników, zdarza mu się też wspominać co bardziej żenujące epizody z przeszłości, na przykład ten, kiedy na zajęcia ze statystyki w liceum przygotował kawałek rapowy, korzystając ze swojego hip-hopowego alter-ego – „Lil’ Timmy Tim” (sic!), albo ten, kiedy na potrzeby występu w szkolnym konkursie talentów udawał – z dużym powodzeniem – Nicki Minaj.
No i cały czas podejmuje świetne, świadome wybory. W 2019 r. pojawił się w tytułowej roli w fantastycznym Królu Davida Michôda dostępnym na Netfliksie. Potem po raz kolejny zagrał u Grety Gerwig (i znowu ze swoją dobrą koleżanką Saoirse Ronan) w wielokrotnie nagradzanej adaptacji powieści Małe kobietki. Każda z tych ról na swój sposób otworzyła drogę do kolejnych wyzwań, spośród których najważniejszymi z pewnością można nazwać występ w niecierpliwie oczekiwanej Diunie Villeneuve’a (premiera, po opóźnieniach, planowana jest obecnie na październik 2021 r.), w której powtórzy legendarną rolę Kyle MacLachlana z filmu Davida Lyncha z 1984 r., równie mocno wypatrywanym Kurierze francuskim z Liberty, Kansas Evening Sun Wesa Andersona i obsadzonym najjaśniejszymi gwiazdami, jakie może zaoferować Hollywood, nowym filmie Adama McKaya, u boku Leonardo DiCaprio, Jennifer Lawrence, Meryl Streep, Cate Blanchett i Chrisa Evansa.
Twórcy, z którymi pracował dotychczas Chalamet, wypowiadają się o nim w samych superlatywach. Guadagnino w magazynie „Vanity Fair” chwali aktora za ambicję i charyzmę: „Timmy jest niezwykle elokwentny, inteligentny, artystycznie ambitny jak na tak młodego człowieka. Ma poczucie własnej wartości, ale bardzo daleko mu do zadufanego w sobie narcyza. Na ekranie świeci własnym, pięknym blaskiem.” Z kolei Greta Gerwig przy okazji promocji Lady Bird w wywiadzie dla „Entertainment Weekly” wyznała, że Chalamet „jest niesamowicie utalentowany, zdolny i mądry, a do tego zabawny”. Denis Villeneuve zapowiadając Diunę w październiku 2020 r. powiedział, że Chalamet „ma niezwykle głęboką inteligencję w oczach, coś, czego nie sposób udawać. Można wręcz odnieść wrażenie, że przeżył kilka żyć, a jednak wciąż wygląda tak młodo. Ma charyzmę gwiazdy rocka, urok osobowości starego Hollywoodu z lat 20. i wyjątkowy rodzaj romantycznego piękna”. Z takimi opiniami na swój temat Chalamet może wspinać się tylko w górę.
Zupełnie nowy typ gwiazdora
Timmy wydaje się być zupełnie nowym typem gwiazdora filmowego. Ze swoimi subtelnymi rysami twarzy, kruchą fizjonomią i burzą niedbale zaczesanych czarnych loków wydaje się daleki od przejmowania się obowiązującymi aktualnie wzorami męskiej urody w stylu The Rocka, Chrisa Hemswortha, Jasona Momoa czy Chrisa Pratta. Zanim cokolwiek powie, chwilę się zastanawia, maksymalnie ogranicza obecność w mediach społecznościowych, a jeśli już z nich korzysta, to raczej po to, by promować projekty ze swoim udziałem i ludzi, z którymi pracuje. Z dala od skandali, niepotrzebnych słów i gestów. Nowy bohater na nowe czasy? Bardzo możliwe, choć na razie Chalamet tylko częściowo spełnia pokładane w nim nadzieje – zdołał nas wszystkich zainteresować tym, co ma do powiedzenia i trzeba przyznać, robi to dość spektakularnie. Czas pokaże, czy zdoła to zainteresowanie podtrzymać i odkryć przed widzami jeszcze większe pokłady talentu, osobowości, charyzmy i dobrego smaku.
zobacz także
- Spike Lee: Filmowa partyzantka
Ludzie
Spike Lee: Filmowa partyzantka
- Uwierz opowieści. „The Last of Us Part II”
Opinie
Uwierz opowieści. „The Last of Us Part II”
- Oscary 2020. Wielki triumf filmu „Parasite”
Newsy
Oscary 2020. Wielki triumf filmu „Parasite”
- Nie każdy chce żyć wiecznie. Zapytano Amerykanów, czy zgodziliby się wziąć „tabletkę na nieśmiertelność”
Newsy
Nie każdy chce żyć wiecznie. Zapytano Amerykanów, czy zgodziliby się wziąć „tabletkę na nieśmiertelność”
zobacz playlisty
-
David Michôd
03
David Michôd
-
PZU
04
PZU
-
PYD: Music Stories
07
PYD: Music Stories
-
Martin Scorsese
03
Martin Scorsese