Ludzie |

Film | Wywołujemy lawinę dobra 22.11.2018

Każdy pracownik PZU może stworzyć własny projekt wolontariacki i aplikować o wsparcie finansowe Fundacji PZU na jego realizację. Na początku wystarczy pomysł i znalezienie placówki, której chcemy pomóc. W Mielcu zaczęło się od kameralnego występu teatralnego, a skończyło na miłości, uśmiechach i radości.

„Adopcja babci i dziadka” – Możesz na nas polegać

Inicjatywa społeczna „Gdzie senior nie może, tam wnuczek pomoże” to akcja współtworzona przez pracowników mieleckiego oddziału PZU wraz z Fundacją PZU. W regionie zna ją prawie każdy, a my czekamy, aż zarazi się nią cała Polska. Rozmawiamy z Anetą Malec – pomysłodawczynią projektu.

Jak wpadłaś na pomysł akcji?

W moim przypadku wszystko zaczęło się od Szkoły Podstawowej w Podleszanach, w której uczy się moja córka. Dzieciaki założyły kółko teatralne, a jedyne, czego im brakowało, to scena, na której mogliby poczuć się jak prawdziwi aktorzy. Dlatego pierwszy grant otrzymany od Fundacji PZU przeznaczyliśmy na zakup i przygotowanie profesjonalnej sceny z oświetleniem i nagłośnieniem. No a później stwierdziliśmy, że skoro mamy kółko teatralne, scenę i aktorów, to trzeba zaprezentować spektakl z prawdziwego zdarzenia! Wszystko zbiegło się z głośną sprawą wyłudzeń na wnuczka, która w Mielcu zebrała duże żniwa. Seniorzy masowo padali ofiarą oszustów, którzy podawali się za wnuczków i ich okradali. Dlatego dzieci przygotowały komediowy spektakl o tym, jak bronić się przed takimi wyłudzeniami i występowały przed seniorami w domach opieki. Wyjątkowo ważne było stworzenie historii, która będzie dla naszych seniorów ciekawa i ich po prostu nie uśpi. Dlatego postawiliśmy na żarty! Spektakl okazał się wielkim sukcesem, a dzieci i dziadkowie dostali masę pozytywnej energii. Trzeba było to wykorzystać.

Czyli najpierw chciałaś zrobić projekt skierowany do dzieci, a pomysł na pomoc osobom starszym przyszedł później?

Stało się to mniej więcej jednocześnie. Uzdolnione dzieciaki potrzebowały widowni z prawdziwego zdarzenia. Z drugiej strony mieliśmy seniorów, którzy pozostawieni sami sobie poszukiwali towarzystwa. Byłam zaskoczona, jak wiele takie spotkania mogą dać! Dzieci powoli uczyły się wrażliwości i niesienia pomocy, a seniorzy poprzez kontakt z dziećmi przeżywali swoją drugą młodość. Przy tym projekcie skorzystał właściwie każdy i naprawdę miło było patrzeć na tak spełniających się ludzi. W pewnym momencie dołączyła do nas także policja i ratownicy medyczni – np. po spektaklu policjanci z Mielca przeprowadzili swój wykład dotyczący ochrony przed wyłudzeniami na wnuczka, a ratownicy medyczni zrobili szkolenie z pierwszej pomocy. Razem z teatrem byliśmy na gali dla lokalnych seniorów z okolic Mielca, w tamtejszym Klubie Seniorów, na Uniwersytecie Trzeciego Wieku oraz Domu Pomocy Społecznej w Mielcu. I to właśnie w tym ostatnim dostrzegłam największą potrzebę pomocy. Tam postanowiliśmy rozpocząć projekt Adopcja Babci i Dziadka. Nie spodziewaliśmy się, że zrobi aż taką rewolucję.

Działaliście lokalnie?

Skupiliśmy się na Mielcu, bo to tutaj odkryłam zapotrzebowanie na tego typu wydarzenia. Domy opieki, uniwersytety trzeciego wieku – to w tych miejscach potrzebne jest wsparcie, i nie mam tutaj na myśli wsparcia finansowego. Chciałam aby dzieci, które nie mają dziadków mogły poczuć jak to jest, poprzez adopcję babci lub dziadka. No i w drugą stronę – osoby starsze, które nie mają rodziny mogły poczuć miłość dawaną przez wnuki. W trakcie pracy nad projektem pojechałam do jednego z domów opieki na spotkanie i usiadłam w poczekalni. Po paru minutach na ławce razem ze mną siedział już tłum starszych osób – każda mnie zagadywała i szukała kontaktu. To była rozczulająca chwila. Wtedy pomyślałam, że wiem, po co tu jestem.

Kto był zaangażowany w adopcję?

Cała szkoła – nie tylko dzieci, ale też ich rodzice i nauczyciele. W pewnym momencie pomagać chciał każdy. Codziennie odbierałam mnóstwo telefonów od ludzi chętnych do udziału w naszej akcji. Jeśli wiedziałam, że to zaufana osoba – od razu dostawała miejsce w zespole. W trakcie projektu odkryłam, że bardzo trudno jest namówić młodzież na tego typu aktywności. Dlatego postanowiliśmy zaszczepić chęć pomocy u najmłodszych i zwróciliśmy się do klas 1-3. Okazało się, że takie dzieciaki nie boją się angażować. Nie wstydziły się tego, że chcą pomagać i po prostu chciały działać! W pewnym momencie było nas tak dużo, że zabrakło dziadków do adopcji. Projekt wywołał lawinę dobra, którą trudno zatrzymać. Choć akcja teoretycznie skończyła się w grudniu, wciąż działamy i spotykamy się z dziadkami.

Czy projektem byli zainteresowane inne szkoły?

Jak najbardziej! Dzwonili i pytali o nasze możliwości związane z rozszerzeniem działalności. Wszyscy dostrzegli potencjał w zarażaniu dobrem. Jeśli teraz nie zaczniemy pokazywać tym dzieciakom najważniejszych wartości, to później już się ich tego nie nauczy. Dlatego my edukujemy – pokazujemy, że każdy człowiek zasługuje na szacunek. Poza szkołą w projekt włączyli się funkcjonariusze Policji w Mielcu, ratownicy medyczni oraz mnóstwo wolontariuszy.

Jak udało ci się pogodzić bycie wolontariuszem z pracą i domem?

Nie będę ukrywać, że na pewien czas zapomniałam, czym jest wolna chwila. Całe szczęście moi bliscy też zaangażowali się w projekt, a moja córka sama adoptowała babcię. Jedną z najważniejszych rzeczy było też wsparcie kolegów i koleżanek z PZU oraz Fundacji PZU. Moja praca była zresztą pomocna, jeśli nie niezbędna – tylko w ten sposób miałam możliwość napisania projektu do Fundacji i otrzymania grantu. Sama chęć pomagania w takiej sytuacji nie wystarczy, trzeba mieć narzędzie, za którym idą pieniądze. Nie było łatwo, ale wysiłek się opłacił. Oprócz tego w zespole, który zaangażował się w wolontariat narodziły się nowe przyjaźnie. Teraz tworzymy małą rodzinę.

Czy macie konkretne daty spotkań z seniorami?

Początkowo odwiedzaliśmy ich w określone dni, ale w tym momencie nie ma reguły – po prostu jedziemy, kiedy się da. To wielkie wydarzenie, na którą obie strony szykują się tygodniami. Dzieci przygotowują laurki i rysunki, a seniorzy się im odwdzięczają – tak jak prawdziwi dziadkowie zawsze mają coś dla swoich wnuczków – wyciągają spod poduszek czekolady i obdarowują, czym mogą. Trudno się dziwić, że chętnych na odwiedziny nie brakuje!

Najwspanialsze wspomnienie z akcji?

Bezsprzecznie dyskoteka andrzejkowa dla dzieci i seniorów. Było lanie wosku i tańce. I naprawdę nikt nie podpierał ściany! Przyglądając się tej akcji rozpierała mnie duma, bo dostrzegałam u dziadków łzy wzruszenia. Kiedy dyskoteka się skończyła, a my już odjeżdżaliśmy, podeszła do nas seniorka poruszająca się na chodziku i krzyknęła: „Było mega! Kiedy powtórka!?”. Wszyscy ryknęli śmiechem. Właśnie w takim małych rzeczach widać nasz sukces!

Czy wciąż można do was dołączyć?

Jasne, choć ludzi jest już dość dużo. Właśnie dlatego tak często opowiadam o tym projekcie – chciałabym zarazić tą pasją jak najwięcej osób. Może trafi się kiedyś jakiś podobny do mnie, pozytywny wariat, który przeprowadzi podobną akcję w swoim mieście. Trzymam za to kciuki.   

000 Reakcji
/ @papaya.rocks

zobacz także

zobacz playlisty