Opinie |

Łukasz Orbitowski | Jeden gniewny gość28.04.2021

ilustracja: flacoux

Przez całą młodość miałem ogromny problem z gniewem i agresją. Nie kontrolowałem złości, ładowałem się w różne, głupie sytuacje i stałem się ciężarem dla bliskich. Wstydzę się tego i cieszę się, że ten etap, póki co, mam już za sobą.

Pamiętam na przykład, jak kłóciłem się z byłą dziewczyną. Potrafiłem drzeć mordę na środku ulicy, aż ludzie odwracali głowy. To był dopiero widok: ładna panna i jakiś dziwny gość w puchowej kurtce stoją naprzeciw siebie, wyzywając się od najgorszych. Ptaki zrywają się z drzew. Koty szukają schronienia w piwnicznych okienkach.

Na szczęście nigdy nie byłem fizycznie agresywny wobec najbliższych, wyjąwszy pewnego szczególnie drogiego mi przyjaciela. Kłóciliśmy się o wszystko i nieraz pięści szły w ruch. Koledzy musieli nas rozdzielać.

Zdarzało mi się wszczynać bójki w knajpach. Wystarczyło, że ktoś mi się nie spodobał. W młodości zresztą za dużo piłem i łaziłem po barach, gdzie o guza nie było trudno. Pamiętam, że raz ocknąłem się podczas bójki. Stałem na plantach, półnagi i biłem się z jakimś gościem, nawet nie wiadomo o co. Do dziś, gdy o tym myślę, potwornie mi głupio. Przeprosiłbym go, gdybym tylko wiedział kim jest i jak wygląda. Może dlatego, między innymi, piszę te słowa. Jako przeprosiny.

Knajpiane bójki nie zakończyły się żadnym nieszczęściem i otrzymałem z nich lekcję, którą wyłuszczę nieco dalej. W tamtych dawnych, chmurnych latach byłem nie tylko agresywny, ale i komiczny. Tacy właśnie są ludzie, którzy nie kontrolują gniewu. Straszni i śmieszni. „Kak tigra jebat”, mówiąc językiem Puszkina.

Myszki i klawiatury nie miały u mnie długiego żywota. Mówimy o początku lat dwutysięcznych. Pracowałem na składanych, niezgrabnych komputerach, które kupowałem w częściach, po taniości, a koledzy zaznajomieni z informatyką doprowadzali je do względnej użyteczności. Ciągle coś się psuło. 

Wystarczyło, że komputer się zawiesił. Brałem klawiaturę i napieprzałem nią w biurko i oparcia krzeseł, nieraz zza głowy. Rozwalenie klawiatury, chętnie dopowiem, nie jest takim znów prostym zadaniem. Najtańsze, którymi dysponowałem, wykonane były z mocnego plastiku.

Do tego, stare wersje Windowsa pozostawały dalekie od funkcjonalności. Komputer cały czas się wieszał. Opowiadaliśmy sobie dowcipy o kulawym Windowsie. Z internetem łączyłem się przez modem, kapryśny jak książątko na własnych urodzinach. Ale największy problem stanowiły znikające pliki. Mogłem zapisać coś na dysku. Plik przepadał i nie dało się nic zrobić. Pamiętam rozpaczliwe przeszukiwanie kopii zapasowych dokumentów Worda i ten radosny moment, kiedy po otwarciu dokumentów ukazywały się kolumny kwadratów zamiast upragnionych literek. Bywało i tak, że komputer zawieszał się w trakcie zapisywania tekstu (zapis w pewnych okolicznościach trwał i kilkanaście sekund). Tak przy okazji – właśnie wtedy nauczyłem się zwyczaju robienia kopii zapasowych. 

Tupałem na przystankach tramwajowych i miałem ochotę wrzeszczeć na motorniczego, że tak wolno jedzie. Czasem w tramwajach starego typu siłą otwierałem drzwi i wysiadałem między przystankami. Gdy taki tramwaj mi uciekł, darłem mordę i raz nawet próbowałem kopnąć odjeżdżający pojazd.

Co wyprawiałem najczęściej? Wystarczyło, że komputer się zawiesił. Brałem klawiaturę i napieprzałem nią w biurko i oparcia krzeseł, nieraz zza głowy. Rozwalenie klawiatury, chętnie dopowiem, nie jest takim znów prostym zadaniem. Najtańsze, którymi dysponowałem, wykonane były z mocnego plastiku. W środku biały jakieś szyny. Musiałem naprawdę się namachać, nim taką rozpieprzyłem. Potem zbierałem rozsypane klawisze i uspokojony maszerowałem po nową do sklepu. Dziupli z komputerami było akurat zatrzęsienie.

Dużo lepiej radziłem sobie z myszkami. Taką wystarczyło wziąć za kabel i wywijać. Plastikowe części leciały na wszystkie strony.

Nienawidziłem też oczekiwania. Tupałem na przystankach tramwajowych i miałem ochotę wrzeszczeć na motorniczego, że tak wolno jedzie. Czasem w tramwajach starego typu siłą otwierałem drzwi i wysiadałem między przystankami. Gdy taki tramwaj mi uciekł, darłem mordę i raz nawet próbowałem kopnąć odjeżdżający pojazd. Umknął jednak i wylądowałem tyłkiem na ziemi. Tupałem też w kolejkach, przeklinałem w myślach biedne kasjerki, że tak wolno pracują i klientów także. Kupowali za dużo – moim zdaniem. Taki właśnie byłem mądry.

Czułem się jak bomba zegarowa. Chciałem wybuchnąć. Czekałem, aż zostanę odpalony. 

Trochę pomogły mi bójki w knajpach, w tym ta, która finał znalazła na plantach. Dostałem po ryju. I bardzo dobrze. Ja kozak jestem, ale nastukanie pijanemu facetowi nie sprawiało nikomu specjalnej trudności.

Uważam, że gniew jest poważnym problemem. Mogłem wyrządzić krzywdę sobie albo innym. Dziś poszedłbym na terapię, lecz wtedy takie rozwiązanie nie przyszło mi do głowy. Terapia jawiła czymś egzotycznym, zarezerwowanym dla narkomanów i obłąkańców.

Trochę pomogły mi bójki w knajpach, w tym ta, która finał znalazła na plantach. Dostałem po ryju. I bardzo dobrze. Ja kozak jestem, ale nastukanie pijanemu facetowi nie sprawiało nikomu specjalnej trudności. Budziłem się na kacu, z obitym ryjem. To nic miłego.

Pomyślałem o sobie i o tym, co wyczyniam. Kto zaczepia innych i wyrywa się do przemocy? Zrozumiałem, że stałem się złym człowiekiem albo znajduję się na najlepszej drodze, żeby takowym zostać. A potem spróbowałem spojrzeć na siebie z zewnątrz, jak rozpieprzam te klawiatury i myszki, jak złorzeczę odjeżdżającemu motorniczemu gryząc wargi niby rozjuszony królik. Byłem żałosny i komiczny.

Człowiek od biedy może być zły. Źli ludzie świetnie sobie w życiu radzą. Człowiek komiczny również może osiągnąć powodzenie i pokój ze sobą. Ale jeśli jesteś jednocześnie zły i śmieszny, to naprawdę masz problem. 

Zastanawiałem się, co mogę z tym zrobić. Podejmowane ad hoc próby okiełznania złych emocji niewiele dawały. Czerwona plama zalewała oczy, no i tyle. Zapytałem siebie, dlaczego właściwie ten gniew tak mną wywija. Taka sytuacja ma najczęściej jedną z dwóch przyczyn. Mogłem nienawidzić siebie albo świata. W tym przypadku oba powody były prawdziwe.

Zgoda, ciągle radośnie daję w palnik, ale rzadziej i w mniej dewastujący sposób. Poza tym dałem sobie zgodę na miłość. Pozwoliłem sobie kochać i być kochanym, co oczywiście było bardzo trudne i przyniosło jeszcze więcej cierpienia niż te bójki w knajpach.

Stwierdziłem, że zadbam o siebie i spróbuję posterować swoim życiem w ten sposób, aby stało się choćby zadowalające. Na początek ukróciłem chlanie. Zgoda, ciągle radośnie daję w palnik, ale rzadziej i w mniej dewastujący sposób. Poza tym dałem sobie zgodę na miłość. Pozwoliłem sobie kochać i być kochanym, co oczywiście było bardzo trudne i przyniosło jeszcze więcej cierpienia niż te bójki w knajpach. Ludzie tacy jak ja mają problem z zawierzeniem komuś, z oddaniem się pod opiekę. Długo wierzyłem w samowystarczalność, w autarkię i kontrolę nad własnym losem. Dalej wierzę, lecz o wiele mniej. Cieszę się, że opuściłem gardę.

Wielką pomoc przyniosła praca. Tu mogę mówić o wielkim szczęściu, które jest udziałem nielicznych. W końcu jestem zawodowym artystą i żyję z pracy twórczej. Skoncentrowałem się na robocie. Próbowałem ten krzyk, tę potrzebę zniszczenia przekuć na literaturę. Jestem bardzo nierównym twórcą, ale niektóre książki wyszły naprawdę dobrze. Przynajmniej tak twierdzą czytelnicy.

Owocny okazał się sport. Przez większość życia podnosiłem ciężary (mówię o połączeniu treningów siłowych i kulturystycznych), ale w rejonach czterdziestki poważnie zabrałem się za sprawę. Ustawiam sobie plany treningowe, definiuję cele i poprawiam własne rekordy. Znalazłem w ten sposób nie tylko ujście dla nadmiaru agresji, ale i coś, ku czemu mogę zmierzać. Jestem zorientowany zadaniowo. Nie potrafię odpoczywać. Nie umiem tak po prostu pójść spacer.

Czy pomogło? Trochę tak. Już nie drę mordy, w kolejkach emanuje spokojem i nie ma knajp, w których mógłbym poszukać guza. Dalej kipię wściekłością, ale jest ona mniejsza. Mam jednak miłość, najlepszą pracę na świecie, niezłe wyniki w sporcie i bezpieczna relację z używkami. To wiele. To niewyobrażalne skarby. Większość ludzi nie może o nich nawet marzyć.

Do tej pory jednak nie wiem, czy pomogłem sobie, czy po prostu się zestarzałem.  Ważne, że jakoś doszedłem do ładu ze sobą. Dziś, powtórzę, poszedłbym na terapię. I jeśli ktoś nie radzi sobie z gniewem, właśnie w ten sposób powinien postąpić.

 

Pisarz. Autor siedmiu powieści, m.in. „Inna dusza”, „Exodus”, „Tracę ciepło”. W roku 2016 otrzymał Paszport Polityki. Dwukrotnie nominowany do nagrody Nike, raz do nagrody Miasta Gdynia. Na antenie TV Kultura prowadzi program „Dezerterzy”. Wiecznie w podróży, gubi się między miastami. Przez przyjaciół zwany Potworem. (fot.Aga Krysiuk)

zobacz także

zobacz playlisty