Lil Nas X: Zoomer, na jakiego zasługujemy09.04.2021
Kim właściwie jest kończący dziś 22 lata Lil Nas X? Autorem jednego przeboju? Gwiazdą country? Raperem? Zręcznym manipulatorem? A może po prostu najważniejszym artystą swojego pokolenia?
Starzy krytykujący młodych to schemat powtarzany od zarania dziejów. Dlatego nie można się dziwić, że urodzony w 1999 r. Lil Nas X przez pewien czas nie był traktowany poważnie. Kusiło, żeby znanego do niedawna prawie wyłącznie z przeboju country artystę sprowadzić do one-hit wonder. Sezonowej gwiazdki pop, której najnowszy singiel Montero musiał zagrać na nieprzyzwoitych żartach i obrażaniu uczuć religijnych, żeby ktoś go w ogóle usłyszał. O promowaniu swojej muzyki za pomocą gry wideo bazującej na twerkowaniu czy butów zawierających kroplę ludzkiej krwi nie wspominając.
Singiel Old Town Road pojawił się w mediach głównego nurtu nagle i dla wielu – zupełnie znikąd. Na tyle, że początkowo DJe musieli posiłkować się YouTubem, żeby móc w ogóle puścić go w radio. W rzeczywistości Był to jednak dopiero wstęp do problemów, które singiel miał ostatecznie przysporzyć przemysłowi muzycznemu. W świecie, którym w coraz większym stopniu rządzi streaming, utwory mogą zyskać zawrotną popularność w ciągu jednego dnia. Często dzieje się to zanim wytwórnie, programiści radiowi i kuratorzy playlist dostaną szansę, żeby wyrazić na ich temat zdanie, nie mówiąc już o ich odpowiedniej gatunkowej kategoryzacji. Przemysł, który jeszcze kilkanaście lat temu pełnił rolę łączącego artystę z odbiorcą kuratora, dziś może najwyżej próbować dogonić rozpędzony przez internet wagonik.
Sława z nudów
Zanim Montero Lamar Hill został Lil Nas X, jako nastolatek spędzał swój czas próbując zaistnieć w internecie. Jak sam dziś przyznaje, nie był pewien, na czym się skupić. Eksperymentował z krótkimi komediowymi skeczami na Facebooku, nieistniejącym już Vine’ie, na Instagramie i Twitterze. W pogoni za popularnością Nas próbował różnych chwytów i nie zawsze grał czysto – eksploatacja luk w algorytmie Twittera („tweetdecking”, czyli działanie za pomocą całej sieci profili, które repostują swoje tweety i promują się nawzajem) doprowadziła nawet do bana jednego z kont. Zanim nagrał Old Town Road (co podobno zajęło mu mniej niż godzinę i kosztowało niecałe 20 dolarów), zajmował się pisaniem muzyki od zaledwie kilku miesięcy. Jak twierdzi, postanowił spróbować swoich sił „z nudów”.
Do promocji utworu Nas wykorzystał to, co znał najlepiej. Jak przyznaje, sam początkowo stworzył około 100 krótkich filmików, które, chociaż powielały rozmaite, niezwiązane ze sobą memowe formaty, miały jedną cechę wspólną: Old Town Road jako podkład muzyczny. Resztą zajęli się już użytkownicy TikToka, którzy w celu podjęcia trwającego w tym czasie #YeehawChallenge, zaanektowali utwór do celebracji kowbojskiej estetyki. W tym samym czasie, w związku z trwającym Black History Month, na amerykańskim Twitterze rosnącą popularnością cieszyły się zdjęcia czarnoskórych kowbojów. Choć ich obraz nie był dostatecznie powielany przez popkulturę i w masowej wyobraźni dziś praktycznie nie funkcjonuje, pod koniec XIX wieku stanowili aż 25% pracowników przemysłu hodowlanego. . Old Town Road pojawiło się więc w momencie idealnym, by zostać symbolem; do końca lipca 2019 TikTokerzy wykorzystali go przy swoich skeczach prawie 70 milionów razy.
Bez wątpienia Lil Nas X niewiele na drodze do popularności Old Town Road pozostawił losowi. Zadbał o to, by w tekście piosenki umieścić nawiązania do swojego życia aktywnego użytkownika Twittera; pod uwagę wziął również ewenement osadzonej w klimacie westernu gry Red Dead Redemption 2. Aby podtrzymać popularność singla, Nas stopniowo publikował jego kolejne remixy, w których gościli tacy muzycy jak Billy Ray Cyrus, Diplo, Young Thug, czy RM z k-popowej supergrupy BTS. Teledysk pojawił się jednak dopiero w maju 2019 – oczekujący go przez miesiące fani w błyskawicznym tempie nabili mu dziesiątki milionów wyświetleń.
Spór o country
Wkrótce po trafieniu do mediów głównego nurtu singiel Old Town Road zadebiutował na trzech toplistach amerykańskiego magazynu Billboard: międzygatunkowej Billboard Hot 100, Hot Country Songs oraz Hot R&B/Hip-Hop Songs. Po kilku tygodniach Billboard po cichu usunął jednak Old Town Road z Hot Country Songs i poinformował wytwórnię Nasa, że umieszczenie go w tym rankingu było błędem. Jak skomentował dla „Rolling Stone'a” przedstawiciel magazynu, „chociaż Old Town Road zawiera odniesienia do wizerunków kowbojów i tematyki country, utwór nie obejmuje wystarczającej liczby elementów współczesnej muzyki country, aby figurować na liście przebojów w swojej obecnej formie”.
W rapie niewiele jest już zasad, których nie można złamać. Lil Nas X pokazał jednak, że wciąż można nim wstrząsnąć i wzburzyć fale, które odczują nawet osoby niezainteresowane na co dzień muzyką.
Sprawa od samego początku nie była dla Nasa obojętna. Publikując utwór po raz pierwszy w grudniu 2018 roku, muzyk był nieugięty względem jego klasyfikacji. Zarówno na SoundCloud, jak i na iTunes otagował go właśnie jako muzykę country. Zdaniem wielu, jego próby zdominowania toplist country nie wynikają jednak z jego purystycznych zapędów czy szczególnego zamiłowania do gatunku, a raczej prób manipulacji algorytmem w celu przebicia się na szczyt. Zamiast rywalizować bezpośrednio z innymi raczkującymi raperami, których jest dziś przecież na pęczki, Lil Nas X zaatakował rynek country, który od lat tak otwarcie zmaga się ze swoją tożsamością, że jego przedstawiciele nie potrafią przestać nagrywać piosenek afirmujących swój status.
Lil Nas X na własnej skórze odczuł, że gatunek ludzki podchodzi do zmian w najlepszym wypadku ostrożnie, w najgorszym – agresywnie. Rozwiązania proponowane przez kogoś postrzeganego jako outsider są gwałtownie blokowane i chociaż można doszukiwać się w tym jakiejś establishmentowej konspiracji, być może prostszym wytłumaczeniem jest właśnie ludzka natura. Niewątpliwie wśród niektórych fanów muzyki country, obecność afroamerykańskiego rapera w ich historycznie białej muzyce wywołała rażący poznawczy dysonans i poczucie zagrożenia tradycyjnych amerykańskich wartości. Usunięcie singla Lil Nas X z Hot Country Songs obnaża więc skomplikowaną dynamikę rasową przemysłu muzycznego. Nadal w dużym stopniu opiera się on na staromodnych definicjach gatunku, które od zawsze związane są z rasą – wspomniania lista Billboard R&B/Hip-Hop pierwotnie tytułowana była „muzyką rasową”, podczas gdy lista piosenek „latynoskich” skupia niezliczone gatunki i języki pod jednym etnicznym parasolem.
Nie bez powodu więc Old Town Road usunięto z listy Country, a pozostawiono na R&B/Hip-Hop. To właśnie w tej muzyce dzieje się dziś najwięcej, to tu mieszają się gatunki i trwa ciągły dialog, a próg wejścia wraz z postępującą demokratyzacją technologii jest coraz niższy. Dzisiejsza rapscena przejęła rolę, którą w ubiegłym wieku pełniła gitara elektryczna – a przez długi czas trudno było o bardziej inkluzywny instrument. W rapie niewiele jest już zasad, których nie wolnozłamać. W świecie, w którym dopiero rozpoczyna się dyskusja na temat tego, co jest przywłaszczeniem kulturowym, a co nie, muzyka popularna stoi na wzajemnych zapożyczeniach i inspiracjach, a zmiany zachodzą w niej znacznie szybciej. Branża rozrywkowa błyskawicznie reaguje na wschodzące trendy społeczne, najpewniej dlatego, że mniejszościowe wartości wyjątkowo rezonują z artystyczną wrażliwością. Być może to tu właśnie znajduje się ostatnia amerykańska frontiera; prawdziwy Dziki Zachód, który czeka tylko na kowboja, który wyznaczy nowe zasady. Bezpowrotnie skończyła się era hip-hopu nazywana przez wielu „Złotą”, kiedy dozwolony był tylko bezkompromisowy gangsta rap. Dziś na szczytach rapowych list na autotunie podśpiewuje Post Malone, konwencje gatunku podważa Lil Dicky, o swoich uczuciach do niedawna opowiadał Juice WRLD, a Cardi B konsekwentnie zmienia świat z pozycji kobiety alfa. Nawet w polskim hip-hopie nie słucha się już tylko Pei – mamy Bedoesa który na scenie namiętnie uprawia screamo, czy Young Leosię, która za wszelką cenę stara się pokazać polskiej młodzieży, że da się nieironicznie użyć słowa „funky”.
Walka o dusze narodu
Mimo to, Lil Nas X pod koniec marca pokazał, że hip-hopem wciąż można wstrząsnąć. Nawet lepiej – wzburzyć fale, które odczują osoby na co dzień niezainteresowane muzyką. Nas dobitnie zasugerował, że być może branża niepotrzebnie poklepuje się po plecach i zachwyca swoją inkluzywnością, bo wciąż istnieje w niej spore pole do poprawy. Wypuszczając klip do swojego najnowszego, zatytułowanego własnym imieniem singla Montero (Call Me By Your Name), Nas umiejętnie obnażył problemy głęboko trawiące nie tylko branżę muzyczną, ale też społeczeństwo w ogóle.
Z dnia na dzień Nas trafił do panteonu najbardziej prowokacyjnych gwiazd w historii, dołączając do artystów takich jak Madonna, Black Sabbath czy Lady Gaga.
Swój coming out Hill ogłosił jeszcze w 2019 roku, zostając pierwszym w historii artystą, który zdecydował się na ten krok mając singiel na czołowym miejscu Billboardu. „Muszę to zrobić, nie mogę mieć żalu na starość”, śpiewał na swojej debiutanckiej EPce 7. Kolejne dni przyniosły wiele głosów wsparcia, szczególnie od kolegów z branży, ale też pomruki niezadowolenia ze strony konserwatywnej Ameryki, dla której nieheteronormatywna orientacja artysty gryzie się z promującą tradycyjne wartości muzyką country. „Nie jestem zły... bo wiem, że na to liczą. Zamierzam po prostu odbić piłeczkę” – skomentował swoje chłodne przyjęcie Nas. Z tych właśnie pobudek z końcem marca opublikował singiel Montero: dosadną, kpiącą odpowiedź na reakcję tłumu, a zarazem głęboki komentarz na temat pozycji czarnoskórych homoseksualistów we współczesnej Ameryce.
Klip do utworu przedstawia Nasa siedzącego pod drzewem pełnym ogromnych, błyszczących jabłek. Gdy na jego kolanie pojawia się wąż, jasne staje się, że mamy do czynienia z biblijnym drzewem poznania dobra i zła. W przeciwieństwie do oryginału, muzyk całkowicie ignoruje jednak owoce, a obiektem jego zainteresowania jest wijący się wąż, którego Nas zaczyna całować. „W tym ogrodzie nie znajdziesz Ewy” – śpiewa, choć historia kończy się podobnie: boską karą za ludzką dociekliwość. Bóg odmawia grzesznemu Nasowi miejsca w niebie i strąca go do piekła. Po zjechaniu na striptizerskiej rurze do Hadesu, Nas uwodzi Szatana i skręca mu kark, po czym koronuje się na nowego władcę podziemi.
Wśród konserwatywnych Amerykanów teledysk wywołał zbiorową panikę. Choć wydawało się to w 2021 roku niemożliwe, „satanic panic” powróciło na skalę niewidzianą od lat 80. Po Internecie krążą filmiki, w których zatroskane babcie dzwonią do swoich wnuków ostrzegając ich przed wpływem „rapera Little Nazi”, a Nasowi dostało się nawet od kolegów po fachu, zarzucających mu rażący brak odpowiedzialności. „Dzieci kochają go za Old Town Road. Zainteresowały się nim i zasubskrybowały jego kanały społecznościowe, a on po prostu bez ostrzeżenia wypuścił ten teledysk, żeby nasze dzieci go zobaczyły”, narzeka raper i producent Joyner Lucas. Pojawiają się też komentarze wprost nawiązujące do pochodzenia Nasa: „Nie po to Rosa Parks (afroamerykańska działaczka na rzecz praw człowieka – przyp. red.) siadała z przodu autobusu, żeby Lil Nas X mógł teraz uprawiać seks z diabłem” napisała była kandydatka do Kongresu z ramienia Republikanów. Niektórzy chrześcijanie poczuli wręcz, że ich wartości są na tyle zagrożone, że konieczna jest powszechna mobilizacja. Gubernatorka Południowej Dakoty wspomniała na Twitterze: „Trwa walka o duszę naszego narodu (...) Musimy być dzielni i walczyć mądrze. Musimy wygrać”.
Lil Szatan
Z dnia na dzień Nas trafił do panteonu najbardziej prowokacyjnych gwiazd w historii, dołączając do artystów takich jak Madonna, Black Sabbath czy Lady Gaga. Jednak w przeciwieństwie do nich, Hill zdaje się odwoływać do chrześcijańskiej symboliki w celach innych, niż tylko własny rozgłos. Lil Nas X próbuje na własnych warunkach opowiedzieć historię stworzenia człowieka, za którego uważa go Kościół. Wąż nosi jego twarz, ponieważ muzyk podkreśla, że to on sam jest winny swojemu „złu”; zarzucany mu grzech jest nieodłączną częścią jego samego, a nie czymś, przed czym należy się ustrzec. W tej historii Raju Nas nie zjada jabłka; nie ciekawość jest jego grzechem. To nie Szatan trzyma artystę z dala od nieba, a Bóg, który ocenia, kto zasługuje na zbawienie. Zgodnie z nauką Kościoła, Nas jest z tej grupy wykluczony.
Lil Nas X celowo i dobitnie gra na uczuciach Kościoła, by pod płaszczykiem przerysowanej estetyki zwrócić uwagę nie tylko na problem homofobii, ale także stanowiące jego podłoże nierozerwalne związki między amerykańską historią, kolorem skóry, męskością i religią.
Pozycja Lil Nas X jako gwiazdy country stawia go w umysłach wielu chrześcijan w sprzeczności z kochającym szatana striptizerem z Montero. Tak jak w Old Town Road Nas rozwścieczył białych tradycjonalistów zgłaszając roszczenia do swojego miejsca w muzyce country, w Montero walczy on dalej, wywołując tym razem do odpowiedzi fanów rapu, chrześcijan i Afroamerykanów. Równocześnie pokazuje podobnym sobie mniejszościom, że w życiu ważniejsze jest być wolnym, a nie świętym, i nie ma w tym nic złego, bo kryteria świętości według Kościoła są dla wielu niemożliwe do spełnienia. Chrześcijanie winni są dokonać dziś rachunku sumienia i udzielić odpowiedzi na pytania: czy Bóg faktycznie kocha wszystkich tak samo? Czy orientacja seksualna naprawdę rzutuje na wartość człowieka? I wreszcie, czy w XXI wieku satanizm stanowi realne zagrożenie dla Kościoła?
Czarny Kościół
Lil Nas X jest w swoim przesłaniu bezkompromisowy. Celowo i dobitnie gra na uczuciach Kościoła, by pod płaszczykiem przerysowanej estetyki rodem z klipów Katy Perry zwrócić uwagę nie tylko na problem homofobii, ale także na stanowiące jego podłoże nierozerwalne związki między amerykańską historią, kolorem skóry, męskością i religią. „Dla Afroamerykanów Kościół to nie tylko miejsce duchowości i oświecenia, ale także umocnienia i emancypacji”, mówił David Neale, założyciel Black Lavender Resources, firmy konsultingowej zajmującej się problemami społeczności LGBT+. W ramach sprzeciwu wobec postępującej segregacji, w 1787 roku w Filadelfii grupa Metodystów utworzyła Free African Society, stawiając pierwszy krok w kierunku ustanowienia Czarnego Kościoła, czyli grupy wyznań protestanckich zrzeszających Afroamerykanów. Dziś Jest ona wiodącą religijną, społeczną i kulturalną instytucją czarnoskórych, powszechnie uznawaną za najbardziej wpływową instytucję w społeczeństwie afroamerykańskim, kierującą codziennym życiem wielu z nich. Czarny Kościół niejednokrotnie stał w centrum aktywności politycznej, w latach 60. kierując ruchem na rzecz praw obywatelskich i innymi kwestiami sprawiedliwości społecznej związanymi z uciskiem rasowym i dyskryminacją.
Jako instytucja, Czarny Kościół jest jednak opisywany jako wyjątkowo nietolerancyjny wobec homoseksualnych relacji odłam chrześcijaństwa i jedno z głównych źródeł homofobicznych nastrojów w afroamerykańskich społecznościach. Jego szeroki wpływ odczuwają zarówno wierzący, jak i ci, którzy się wcale za chrześcijan nie uważają. I tak, podczas kryzysu AIDS w latach 90., wielu czarnoskórym pastorom zarzucano celową bierność i milczenie, a innym dosadne i konsekwentne potępianie osób homoseksualnych. Jako że dla wielu Afroamerykanów środowisko kościelne zajmuje centralne miejsce w ich rasowej tożsamości, takie nastroje są często replikowane w rodzinach, wśród rówieśników i w ogólnej społeczności. W ankiecie przeprowadzonej przez Wydział Psychologii Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona, 58 proc. czarnoskórych respondentów wskazało brak tolerancji dla gejów i osób biseksualnych wśród Afroamerykanów jako główną przyczynę ich decyzji o pozostaniu w ukryciu. Obawa, że rodziny, przyjaciele lub współpracownicy ich odrzucą jest zbyt silna.
Stanowisko Czarnego Kościoła wobec homoseksualizmu jest nierozerwalnie związane z historią afrykańskich niewolników w Stanach Zjednoczonych. Systemowa opresja, przemoc i dyskryminacja doprowadziła do hipermaskulinizacji czarnoskórych mężczyzn, którzy tradycyjnie często szukają swojej roli w pozycji obrońcy najbliższej społeczności. Trwająca wciąż rasowa walka, dziś przejawiająca się między innymi jako nieproporcjonalna brutalność policji wobec czarnoskórych mężczyzn, jeszcze bardziej podważa ich miejsce i rolę w amerykańskim społeczeństwie, a tym samym zagraża ich poczuciu własnej wartości. Przyjęcie roli mężczyzny-obrońcy jest łatwą alternatywą do poddania się bezsilności.
W świecie internetu Lil Nas X reprezentuje faktyczną, liczną społeczność, której poparcie się liczy i dla której warto podjąć walkę z przekonaniami tłumu.
To między innymi z takich nastrojów zrodził się hip-hop, gatunek umacniający wizerunek hipermęskiego Afroamerykanina. Tradycyjny raper kojarzony jest więc przede wszystkim z (hetero)seksualnymi podbojami, blingiem, pieniędzmi i szeroko rozumianą gangsterką. Aby przypieczętować swój status, raperzy nigdy nie stronili też od wyraźnej manifestacji swoich homofobicznych postaw. N.W.A chwalili się w tekstach, że gejami wprost gardzą, a 50 Cent powiedział kiedyś, że „mężczyźni nie powinni być gejami, ale kobiety, które lubią kobiety? Super”.
Internetowy manipulator
Taki obraz rapera trafił również na bardzo podatny grunt białego amerykańskiego społeczeństwa, które chętnie uprzedmiotawia czarnych mężczyzn. Wskazuje na to nie tylko dosłowne wykorzystywanie ich w roli narzędzia industrializacji, ale także powszechna fetyszyzacja czarnego penisa w amerykańskiej popkulturze i postrzeganie jego właściciela jako przepełnionego zwierzęcą energią samca. Spotęgowana przez hip-hop hiperkonsumpcja i hiperseksualizacja czarnej męskości, sprzedawana obecnie odbiorcom z całego świata, znajduje swoje odzwierciedlenie także w innych branżach. W ciągu ostatnich dziesięciu lat Afroamerykanie zaczęli zajmować miejsca czołowych gwiazd porno. Czarni mężczyźni stali się symbolem sprawności seksualnej, który kupuje dziś wielu białych mężczyzn. Nie dziwne więc, że tylu białych raperów próbuje ich naśladować.
Nas konsekwentnie eksploruje swoje miejsce w popkulturze i uporczywie zadaje pytania, na które wygodniej byłoby nie odpowiadać. Co więcej, robi to w sposób wyjątkowo umiejętny i przemyślany, wykorzystując narzędzia, przed którymi konserwatywna Ameryka nie potrafi się skutecznie obronić. Nas doskonale rozumie kiedy, i w które mrowisko włożyć kij, bezkompromisowo łącząc niewygodne dla niektórych wątki, podważając stare formuły i kpiąc z nich jak na młodzież przystało. Jak przyznał w wywiadzie dla „Rolling Stone” Danny Kang, właścicielwytwórni, której udało się podpisać Nasa, urodzony w 1999 roku muzyk „jest [...] bardzo obeznany z Internetem – wie, jak bawić się nim i manipulować, by tworzyć wiralowe momenty”. Choć Kang ma niewątpliwie rację, błędem byłoby postrzegać Nasa jako kogoś pod tym względem wyjątkowego; nasuwa się tu raczej wniosek, że jego działania są zwiastunem większych kulturowych zmian. Dla pokolenia Z, zwanego pieszczotliwie Zoomerami (pierwotnie ukuty w opozycji do urodzonych po wojnie Boomerów, termin w ostatnich miesiącach nabrał szczególnego znaczenia – jest to w końcu pierwsze pokolenie zmuszone do przeżycia swoich formatywnych lat poprzez wideokonferencje), nigdy nie było czasów bez mediów społecznościowych. Coraz więcej młodych artystów działa intermedialnie i swobodnie sięga po nowe środki wyrazu. Zdobycie popularności w internecie pozwoliło przebić się ze swoją sztuką nie tylko Lil Nasowi, ale też Joji’emu, który w ubiegłym roku wydał niezwykle nastrojowy album Nectar, mimo że niegdyś znany był ze swojego kloacznego humoru i zapoczątkowania jednego z mniej istotnych dla świata trendów Harlem Shake. Podobnym przykładem jest Bo Burnham, którego podlinkowany wyżej stand-up na Netfliksie był przystankiem w ewolucji z YouTubera w uznanego reżysera i aktora.
Głos Zoomerów
Najmłodsze pokolenie wydaje się być obdarte z mitu, że media głównego nurtu odzwierciedlają obiektywną rzeczywistość. Dla Zoomerów media to raczej rządząca się własnymi prawami rzeczywistość równoległa, która czeka tylko, by nią potrząsnąć. Swoją własną prawdę wybrać mogą za pośrednictwem ulubionych sieciowych platform. W świecie internetu Lil Nas X nie jest już samotny jako początkujący raper, afroamerykański artysta country, czy czarnoskóry gej. Montero Lamar Hill reprezentuje faktyczną, liczną społeczność, której poparcie ma wymierne znaczenie i dla której warto jest podjąć walkę z przekonaniami tłumu.
Warto więc poczynania Zoomerów uważnie obserwować. Mimo tego, że ledwo osiągnęli dorosłość, już teraz zmieniają świat i wcale nie zamierzają dostosowywać swojego tempa do protoplastów. Koncepcję wolności słowa w internecie wypracowały kilkanaście lat temu millenialne trolle, które na 4chanie badały, w przeważającej większości kosztem innych, granice tego, co można, a czego nie można publicznie powiedzieć. Dotychczas najpopularniejszymi spadkobiercami tej epoki byli wyznawcy QAnon, biali suprematyści i incele. Dobrze, że dziś po drugiej stronie możemy postawić też Lil Nas X: śmieszka, który trolluje po to, by innym żyło się lepiej.
zobacz także
- Adrien Brody w serialu na podstawie prozy Stephena Kinga. Obejrzyj zwiastun „Chapelwaite”
Newsy
Adrien Brody w serialu na podstawie prozy Stephena Kinga. Obejrzyj zwiastun „Chapelwaite”
- Arthur I. Miller | Artysta drzemiący w maszynie
Trendy
Arthur I. Miller | Artysta drzemiący w maszynie
- O zdrowiu w świecie gier. Twórcy „Animal Crossing” popularyzują wiedzę na temat cukrzycy
Newsy
O zdrowiu w świecie gier. Twórcy „Animal Crossing” popularyzują wiedzę na temat cukrzycy
- Podróże w czasie zmieniają miłość. Obejrzyj zwiastun „Needle in a Timestack”
Newsy
Podróże w czasie zmieniają miłość. Obejrzyj zwiastun „Needle in a Timestack”
zobacz playlisty
-
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
28
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
-
Papaya Films Presents Stories
03
Papaya Films Presents Stories
-
Nowe utwory z pierwszej 10 Billboard Hot 100 (II kwartał 2019 r.)
15
Nowe utwory z pierwszej 10 Billboard Hot 100 (II kwartał 2019 r.)
-
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home
13
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home