Opinie |

Łukasz Orbitowski | Lata 90.: bieda, syf, przemoc i zła muzyka11.02.2021

ilustracja: flacoux

Trwa moda na lata dziewięćdziesiąte. Mam kanał telewizyjny, który nadaje muzykę wyłącznie z tego okresu. Poświęcono mu wiele podcastów. Ludzie nawet wrócili do zbierania kaset i słuchają Spice Girls na starych walkmanach. 

Sam przyłożyłem do tego rękę, bo napisałem trzy książki, których akcja dzieje się właśnie wtedy. Nazwano mnie nawet piewcą tego okresu. Dobre sobie. Równie chętnie opiewałbym czasy czarnej śmierci albo wojen światowych.

Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że nigdy nie chciałem tych książek napisać. Tak wyszło. Kiedy powstawała pierwsza, Tracę ciepło, tyrałem w Stanach na budowie, kariera pisarska była mglistym marzeniem i żeby je ukonkretnić, po godzinach tłukłem powieścidło. Nie miałem internetu ani dostępu do biblioteki, tylko własną głowę. Osadziłem więc akcję w swojej podstawówce, na początku lat dziewięćdziesiątych. Znałem miejsce, znałem czasy i tylko o to chodziło.

Dwie dalsze książki opierają się na prawdziwych wydarzeniach. Można je nazwać reportażem zmyślonym. Traf chciał, że sprawy, które mnie interesowały, działy się właśnie w latach dziewięćdziesiątych. Czwartej w życiu nie napiszę. Lat dziewięćdziesiątych nienawidzę, albowiem przyszło mi w nich żyć.

 

Jedyną rzeczą dobrą, która przychodzi mi do głowy, była fantastyczna energia, jaka udzieliła się części społeczeństwa. Świat nagle zrobił się kolorowy. Handlowano wszędzie i wszystkim, często z łóżek polowych. Powstawały słynne Witexy i Anixy. Wujek rzucił pracę, założył firmę budowlaną i w kwadrans stał się bogatym człowiekiem. Pod domem stanęły trzy identyczne audi. Sąsiad je kupił. Różniły się jedną cyfrą na rejestracji. Ludzie naprawdę w coś wierzyli i odzyskali nadzieję po wielkiej smucie lat osiemdziesiątych. Przynajmniej tak wtedy myślałem.

Teraz już wiem, że początek lat dziewięćdziesiątych zepchnął miliony ludzi w nędze. Stracili pracę, albo ta praca okazała się niewiele warta – tak finansowo, jak i prestiżowo (przykładem nauczyciele). Szlag trafił większość rolnictwa i przemysłu. Prowincja właściwie upadła i trzeba było szmalu z Unii, by ją częściowo podźwignąć.

Moja mama pracowała w oświacie, tato na wyższej uczelni, a jego partnerka w jakimś przedsiębiorstwie geodezyjnym. Mieszkałem najpierw z mamą, potem z ojcem i na tle innych naprawdę nie mieliśmy źle. Może dlatego, bo mama pracowała na dwa etaty, aby związać koniec z końcem.

Gdy myślę o latach dziewięćdziesiątych, jako pierwsze skojarzenie przychodzi mi kuchenka mikrofalowa. Ojciec miał zaprzyjaźnionych Niemców. Odwiedzili nas po raz pierwszy jakoś w 1994 roku. Żyliśmy zupełnie przyzwoicie, wręcz po królewsku, biorąc pod uwagę biedę królującą na ówczesnym Kazimierzu, gdzie rzucił nas los. No i ci Niemcy kupili nam mikrofalę. To standardowe wyposażenie każdej współczesnej kuchni znajdowało się najprawdopodobniej poza naszym zasięgiem finansowym. A już na pewno było fanaberią, rzeczą niekonieczną z punktu widzenia ojca, nauczonego oszczędności. Myśmy wokół tej mikrofali chodzili jak wokół jakiegoś kosmicznego artefaktu. Piekliśmy w nim ziemniaki. Jadłem je z masłem, solą i udawałem, że są pyszne jak z ogniska.

 

Zresztą wszystko było niewyobrażalnie drogie. Oszczędzałem na pieprzone dżinsy big stara i koszulę w kratę. Wymarzona kurtka skórzana z mojej perspektywy kosztowała tyle co motorówka. Przed wprowadzeniem prawa autorskiego mogłem przynajmniej napchać się filmami, książkami i muzyką. Kupowałem kilka kaset i powieści w tygodniu. Potem wprowadzono ustawę chroniąca twórców (słusznie) i kultura stała się natychmiast dobrem luksusowym. Pamiętam, że na jedną płytę kompaktową składało się i kilka miesięcy.

Lata dziewięćdziesiąte były królestwem wpierdolu. Dostałem po ryju niezliczoną ilość razy, a i tak mogę mówić o szczęściu.

Ile kosztował wynajem mieszkania? Wakacje lepsze niż w Nysie? Utrzymanie dzieci na studiach? Zwłaszcza dla rodziców klepiących biedę w jakimś miasteczku? Tego nie wiem i boję się myśleć.

Lata dziewięćdziesiąte były królestwem wpierdolu. Dostałem po ryju niezliczoną ilość razy, a i tak mogę mówić o szczęściu. Byłem w końcu z Kazimierza, najniebezpieczniejszej dzielnicy w Krakowie, co budziło respekt (do dziś czuję się dziwnie spacerując odnowionymi uliczkami pomiędzy ekskluzywną restauracją, a barem, gdzie leją wódki o stu kolorach). Ludzie się bili, a nawet mordowali na zwykłych potańcówkach. Chłop lał mnie w gębę na ulicy, bo mu się nie spodobałem. Kolega pożyczył za dużo pieniędzy i zleciał ze skały w nieczynnym kamieniołomie. Ze zgrozą słuchałem o ludziach potopionych w Wiśle i człowieku, któremu ktoś wyjął oczy śrubokrętem dla czystej zabawy.

Przemoc ma wiele postaci. Na przykład pewnego razu spłonął pierwszy w Krakowie hipermarket wielkopowierzchniowy. Nazywał się Gigant i służył jak miejsce zbiórek chuliganów Wisły przed ustawkami. Swoją drogą, jak raz wjechała tam Cracovia, nie było czego zbierać. Ale Gigant spłonął z jakiejś innej, niepowiązanej z kibicami przyczyny. Prawdopodobnie komuś nie podobało się parę stoisk w środku, więc podpalił z rozpędu cały budynek. Trudno powiedzieć, bo sprawców nie znaleziono, a plac po Gigancie stoi pusty do dziś, co jest trochę dziwne w mieście, gdzie zamiast urzędników rządzą deweloperzy.

Nawet za komuny nie pamiętam takiego gnoju: tych oplutych, porysowanych szyb w tramwajach, tektur zamiast szyb w oknach, obok których rysowały się wesołe szyldy wypożyczalni wideo i second handów.

Dzika reprywatyzacja to temat na książkę, nie smutny felieton, więc wspomnę tylko, że przejście kamienic w ręce prywatnych właścicieli oznaczało nędzę, a nawet śmierć dla ludzi, którzy tam żyli. Emeryci klepali biedę nieporównywalną ze swoim dzisiejszym, skądinąd niskim statusem materialnym. Nagle zjawiał się właściciel, podnosił czynsz o trzysta procent albo kazał spieprzać. Taki los spotkał moją babcię. Byłem wystarczająco duży, by rozpoznać rozmiar jej nieszczęścia, ale chyba zabrakło mi wrażliwości. Mam ją teraz. Inna rzecz, że właściciel kamienicy babci zachował jakieś resztki człowieczeństwa, dał babci jakieś pieniądze za przeprowadzkę, przeniósł ją do mieszkania tuż obok, wyremontował je, naliczał czynsz po zapłaceniu którego starczyło aż na bułkę i jogurt. Starych drzew się nie przesadza. Babcia zmarła wkrótce potem.

Jaka była korzyść społeczna z tych przekształceń własnościowych? A ile przyszło z nich nieszczęść?

Dorzucę jeszcze syf. Nawet za komuny nie pamiętam takiego gnoju: tych oplutych, porysowanych szyb w tramwajach, tektur zamiast szyb w oknach, obok których rysowały się wesołe szyldy wypożyczalni wideo i second handów. Znałem ulice, gdzie nie było jednej całej płyty chodnikowej, a na Zachód prowadziła droga w takim stanie, jaką zostawił nam jeszcze Hitler. Zgoda, gnój jest i dzisiaj, zdarza się zresztą na każdej szerokości geograficznej, ale lata dziewięćdziesiąte wyróżniały się osobliwym połączeniem poskomunistycznej szarości z krzykliwym buractwem kapitalizmu dla ubogich. Były jak stara, wredna, jednooka wiedźma, która ubrała się w modne ciuchy, nałożyła kilogram tapety na ryj i próbuje czarować młodszych.

Czary goryczy dopełnia potworna muzyka. Zgoda, jestem metalowcem, więc nikt o zdrowych zmysłach nie uzna mojego gustu za zbyt wyszukany. Ale czy naprawdę chcielibyście, aby od rana do nocy grał Varius Manx na zmianę z Kultem (w najlepszym razie)? Pal sześć koszmarki w rodzaju eurodance albo nu metalu. Lata dziewięćdziesiąte to z mojej perspektywy przede wszystkim grunge, muzyka tak wesoła, że jej sztandarowi twórcy popełnili samobójstwo. Gwoli sprawiedliwości: światełkiem w mroku okazał się hip hop, którego gwałtowny rozwój nastąpił właśnie wtedy.

Polska lat dziewięćdziesiątych to także homofobia, powszechny rasizm i drwina z człowieka ubogiego. Z tych i wielu innych powodów – nie warto za nimi tęsknić.  

Pisarz. Autor siedmiu powieści, m.in. „Inna dusza”, „Exodus”, „Tracę ciepło”. W roku 2016 otrzymał Paszport Polityki. Dwukrotnie nominowany do nagrody Nike, raz do nagrody Miasta Gdynia. Na antenie TV Kultura prowadzi program „Dezerterzy”. Wiecznie w podróży, gubi się między miastami. Przez przyjaciół zwany Potworem. (fot.Aga Krysiuk)

zobacz także

zobacz playlisty