Opinie |

Łukasz Orbitowski | Mądry facet po szkodzie, czyli konsekwencje męskiego dokazywania w stanie wskazującym12.03.2021

ilustracja: flacoux

Zerwałem sobie biceps. W poniedziałek nocą przyszyli mi go operacyjnie. Właściwie to przybili. Mam tytanowy haczyk zamontowany na kości ramienia. Mięso mi się goi właśnie na tym haczyku.

Biceps zerwałem sobie siłując się na rękę. Minęła trzecia w nocy. Flaszka była też trzecia. Siłowałem się z byłym zawodowym sportowcem, młodszym ode mnie o prawie dwie dekady. Skądinąd był też szerszy i wyższy. Wymyśliłem sobie, że ja, stary dzik, pokażę warchlakowi, gdzie raki zimują. Oczywiście przegrałem, a zerwany mięsień odkryłem dopiero rano. Śmiesznie osunął się na przedramieniu. Teraz już wiecie jaki jestem mądry.

Człowiek po pijaku odstawiał i większe głupoty. Właziłem na dachy i drzewa a raz, wiele lat temu, kompletnie narąbany, wybrałem się na gigantyczny pustostan w Poznaniu. Był to szpital w stanie surowym, zwany bodaj Budomelem. Wyszedłem na samą górę i spacerowałem między odkrytymi szybami windy i otworami wentylacyjnymi. Wleciałabym w taki i byłoby po mnie. Pamiętam też, że kiedyś z kolegami biliśmy się dla kawału. Za to na ostro i przez długi czas. Ja miałem tylko rozkwaszoną wargę, ale inni ucierpieli bardziej: podbite oko, rozcięty łeb, pęknięte żebro. Co nam się ubzdurało? Naprawdę sądziliśmy, że jesteśmy potężni i nieśmiertelni?

Zareagowałem wzruszeniem ramion. Powiedziałem sobie, że skoro wojowałem to mężnie poniosę konsekwencje. Taki rycerzyk ze mnie.

Istnieje trudny do wytłumaczenia pociąg do draki. Żeby się pobić dla hecy, wyjść na dach albo ukraść tramwaj (świadkiem takiej kradzieży byłem po koncercie Iron Maiden we Wrocławiu w 2003 roku). Co nami kieruje? Poprawka – co nami kierowało? Jedynym, choć kulawym wytłumaczeniem jest jakiś powidok atawizmu. Muszę udowodnić, że w jajach płynie mi szlachetna stal i jestem prawdziwym wojownikiem. A prawda jest taka, że przyszły z tego same kłopoty. Biliśmy się dla żartu, ale naprawdę mogłem zrobić komuś krzywdę. Może nawet zrobiłem?

Wróćmy do bicepsa. Kiedy się zerwał, zareagowałem wzruszeniem ramion. Powiedziałem sobie, że skoro wojowałem to mężnie poniosę konsekwencje. Taki rycerzyk ze mnie. Zaleczyłem kaca i umówiłem się do lekarza na pierwszy możliwy termin. Przyjął mnie młody pan doktor, który potwierdził, że mięsień poszedł w cholerę. Zerwałem głowę długą bicepsa. Następnie lekarz zasugerował mi wyraźnie, żebym z tym nic nie robił. Głowa krótka przejmie funkcje drugiej, siła spadnie może o piętnaście procent i w sumie będzie tak jak było. Operacja zdaniem tego człowieka miała sens wyłącznie ze względów kosmetycznych. Cóż, każdy chciałby usłyszeć od lekarza takie rzeczy.

Zapytałem go na koniec kiedy będę mógł wrócić do treningów siłowych. Odparł, że mięsień już został zerwany, mleko się rozlało. Mogę ćwiczyć choćby jutro. Wówczas zapaliła mi się czerwona lampka. Ledwo ręka mi poszła a on wysyła do martwych ciągów? Podziękowałem, zapłaciłem i poszedłem. Podzieliłem się tą diagnozą z paroma sportowcami. Każdy powiedział to samo: Łukasz, operuj! Zabieg jest prosty, rekonwalescencja trwa krótko i tylko w ten sposób wrócę do pełnej sprawności. Wielu odpuściło i wszyscy żałują. Zoperuję i nie będę żałował – tak usłyszałem. Zgłosiłem się do innej kliniki. Tym razem lekarz okazał się oschły, troskliwy i kompetentny. Takich lubię najbardziej.

Istnieje trudny do wytłumaczenia pociąg do draki. Żeby się pobić dla hecy, wyjść na dach albo ukraść tramwaj.

Przyszedłem i przyszyli mi tego bicka. Cała sprawa przebiegła szybko i bez większych problemów. Tylko raz byłem prawie pewien, że umrę. Pierwszym, co mi przychodzi do głowy, to wielkie szczęście, jakie stało się moim udziałem. Piszę serio i nawet trochę się rumienię. Doświadczyłem dobra, na które żadną miarą nie zasłużyłem. Okazało się, że są wokół mnie ludzie, którzy szczerze się przejmują moim losem i chętnie służą radą. Mam na myśli tych kolegów sportowców. Może powinienem nazywać ich przyjaciółmi? Wydawali się szczerze przejęci perspektywą tego, że podążę za błędną diagnozą i namęczyli się, by mnie od niej odwieść. 

Rzecz druga, ważniejsza. Było mnie stać na tę operację. Jej cena wyniosła mniej więcej średnią krajową. Zapłaciłem, natychmiast znalazłem się na stole i teraz radośnie wracam do zdrowia. Tymczasem posiadanie pieniędzy jest przede wszystkim kwestią szczęścia, nie zasługi. Znam wielu ludzi, którzy są zdolniejsi i bardziej pracowici ode mnie, a wiedzie im się nieporównywalnie gorzej. Od czego to zależy? Trudno powiedzieć. Dostęp do podstawowych usług medycznych zależy od posiadanych pieniędzy. Kto ma, ten się leczy. Kto nie ma, temu ręka krzywo się zrośnie. Tak nie powinno być, po prostu. Choć z drugiej strony dobrze, że mnie siekło po kieszeni. Dlatego właściwie podatnik ma pokrywać koszta mojej głupoty?

Rozumiem już, że moje własne życie nie należy tylko do mnie i nonsensowne wyskoki ściągają smutki nie na mnie, lecz na najbliższych.

I teraz właśnie o głupocie będzie, o tym męskim kozaczeniu, bez którego jeszcze tydzień temu nie potrafiłem się obyć. W siłowaniu na rękę nie ma nic złego. Siłowanie się z młodszym, po alkoholu, przed świtem to kretynizm. Takie są fakty i tego nie zmienię. Mój wygłup ściągnął cierpienie na moją dziewczynę. Martwiła się jak diabli tym, co nawyrabiałem i konsekwencjami, które mogę ponieść. Gdy ktoś kocha, to się przejmuje. Tak było i tym razem. Denerwowała się, czy dobrze przyszyją mi tę rękę, czy będę cierpiał i ile będę mógł zrobić po powrocie do domu. Bała się też, że unieruchomiony i półsprawny zmienię jej życie w piekło (całkiem słusznie obawa) jak i tego, że nie wybudzę się spod narkozy. Robiła dobrą minę do złej gry, ale widziałem, jak zamyka się w sobie i truchleje. Martwiły się moje dzieci, martwiła mama, której powiedziałem prawdę dopiero po zabiegu.

Zadałem sobie wtedy proste pytanie: na cholerę mi to było? Niby moja ręka, kasa też moja i rehabilitacja również. Przez własną głupotę zasmuciłem najbliższą mi osobę. I tego bardzo żałuję. I bez tego, bez tej głupoty, jestem przecież źródłem bardzo wielu smutków. Łapa się goi lepiej niż powinna. Mogę pisać, ubieram się sam i wykonuję bez problemu wszystkie domowe czynności. Znów mi się upiekło! Ale rozumiem już, że moje własne życie nie należy tylko do mnie i nonsensowne wyskoki ściągają smutki nie na mnie, lecz na najbliższych. A ci na to nie zasłużyli.

Muszę więc znaleźć sposób na bycie malowniczym i wyjątkowym człowiekiem bez krzywdzenia siebie i innych. 

 

Pisarz. Autor siedmiu powieści, m.in. „Inna dusza”, „Exodus”, „Tracę ciepło”. W roku 2016 otrzymał Paszport Polityki. Dwukrotnie nominowany do nagrody Nike, raz do nagrody Miasta Gdynia. Na antenie TV Kultura prowadzi program „Dezerterzy”. Wiecznie w podróży, gubi się między miastami. Przez przyjaciół zwany Potworem. (fot.Aga Krysiuk)

zobacz także

zobacz playlisty