Niedobrzy, źli i brzydcy. 10 filmów pozbawionych pozytywnych bohaterów12.03.2021
Zło fascynuje – zwłaszcza to ekranowe, podkręcone przez filmowców do tego stopnia, że staje się nie tylko niepokojącym zwierciadłem lęków i ukrytych pragnień części widzów, ale także sposobem na chwilowe wyrwanie się z przewidywalnego świata konwenansów i zakazów.
Między innymi z tego względu postaci takie jak Joker z Mrocznego Rycerza wciąż magnetyzują, a publiczność nie ma problemu, by mniej lub bardziej otwarcie kibicować im w starciach z pozytywnymi bohaterami. A co jeśli dany film jest pozbawiony zarówno ciekawych postaci dobrych, jak i nietuzinkowych złoczyńców, którym można na jakimś poziomie kibicować? Co z opowieściami, w których naprawdę trudno z kimkolwiek sympatyzować, a jeśli nawet jest to możliwe, wiąże się z dużym kacem moralnym na napisach końcowych? Przytaczamy dziesięć produkcji, w których w zasadzie wszyscy główni bohaterowie są negatywni, a widzowi pozostaje jakoś się w tym odnaleźć.
Wolny strzelec (2014), reż. Dan Gilroy
Louis Bloom, zagrany z metodyczną perfekcją przez wychudzonego Jake’a Gyllenhaala, to jeden z najciekawszych filmowych socjopatów tego wieku. Pozbawiony skrupułów mężczyzna robi karierę w branży telewizyjnego pasożytnictwa: nagrywa coraz bardziej brutalne przestępstwa, po czym sprzedaje materiały lokalnej stacji, która zapewnia sobie ich emisją rozgłos. Z Louisem nie da się sympatyzować, fascynacja polega raczej na zastanawianiu się, czy istnieje jakaś granica moralna, której facet nie przekroczy. Nie istnieje. Trudno kibicować jego asystentowi, Rickowi, który niby ma sumienie, ale gdy przychodzi co do czego, pokazuje, że interesuje go tylko zarobek. A dopełniająca głównej obsady producentka, która kupuje od Louisa treści i zachęca do ryzyka, osiąga szczyty amoralności. Bez jej pieniędzy ludzie pokroju Blooma nie mogliby zaistnieć. Tylko co to mówi o milionach widzów zafascynowanych przemocą i śmiercią w telewizji?
American Psycho (2000), reż. Mary Harron
Jeśli zostaniecie poproszeni o polecenie filmu, w którym efektowne szlachtowanie pięknych oraz bogatych dostarcza widzowi przednią rozrywkę, śmiało polecajcie film Harron. Czarną komedię o granym przez Christiana Bale’a japiszonie Patricku Batemanie, którego życiową ambicją jest stołowanie się w najbardziej obleganych restauracjach i przebijanie się z kolegami na najbardziej ekstrawaganckie wizytówki. Otaczają go ludzie puści i próżni, nie dziwi więc, że choć nasz „bohater” wcale nie jest od nich lepszy, w wolnych chwilach para się seryjnym ich zarzynaniem. Choćby po to, żeby widz nie musiał ich już więcej słuchać. Mimo że ofiary Batemana nie wnoszą nic dobrego do świata, kibicować mu nie sposób, bowiem morduje również prostytutki, a od pewnego momentu też przypadkowo napotkanych ludzi. Błyskotliwa satyra na współczesną kulturę sukcesu, która wybrzmiewa równie mocno po dwudziestu latach.
Mechaniczna pomarańcza (1971), reż. Stanley Kubrick
Klasyczny przykład filmu, w którym ekranowa rzeczywistość jest tak zgniła, że przebywanie w niej sprawia, że część widzów ogarnia potrzeba zmycia jej z siebie pod prysznicem. Głównymi „bohaterami” jest czteroosobowa grupa młodocianych zwyrodnialców, którzy kradną, mordują i gwałcą, nie przejmując się konsekwencjami swych czynów. W pewnym momencie przewodzący im charyzmatyczny psychopata Alex (Malcolm McDowell) trafia za swe zbrodnie do więzienia, gdzie staje się królikiem doświadczalnym nowej eksperymentalnej terapii behawioralnej. Zostaje w rezultacie „wyleczony”, jednak kosztem utraty tożsamości, a w pewnym sensie także wolnej woli, po czym musi odnaleźć się w świecie, w którym źli stali się dobrymi (jego psychopatyczni dawni kamraci strzegą prawa i porządku, lecz nie przeszło im zamiłowanie do przemocy), zaś granice moralności ustalają arbitralnie ludzie będący akurat przy władzy.
Urodzeni mordercy (1994), reż. Oliver Stone
Mickey (Woody Harrelson) i Mallory (Juliette Lewis) to seryjni mordercy, których nihilistyczna podróż przez Amerykę usiana jest niezbyt malowniczymi zwłokami. Sympatyzować się z nimi nie da, bowiem ludzkie życie nie ma dla nich większej wartości, lecz można im współczuć, gdyż Stone w wyjątkowo sugestywny sposób ukazuje seksualne i mentalne traumy, jakich para zaznała w młodości. Choć Mickey i Mallory są bezlitośni, o wiele bardziej przerażającym złoczyńcą jest reprezentujący media głównego nurtu poszukujący sensacji dziennikarz telewizyjny Wayne Gale (Robert Downey Jr.), który ubarwia rzeczywistość na potrzeby atrakcyjnego przekazu. Urodzeni mordercy odrzucają zarówno dawką obrazowej przemocy, jak i grupą ohydnych ludzi, o których opowiada, ale są nade wszystko jadowitą i niepokojąco aktualną farsą na kreowaną w mediach masowego przekazu – dziś też w mediach społecznościowych – spaczoną wersję rzeczywistości.
Wilk z Wall Street (2013), reż. Martin Scorsese
Wydawać by się mogło, że Wilk z Wall Street nie powinien trafić do tego zestawienia. W końcu przez większość trzygodzinnego czasu trwania widz świetnie bawi się w towarzystwie maklera giełdowego Jordana Belfrotowi (Leonardo DiCaprio) oraz jego skrajnie amoralnych kumpli i pracowników, gdy łamią prawo, imprezują na całego, rzucają niskorosłymi ludźmi do tarczy i bawią się możliwościami oferowanymi przez wyciągane manipulacją oraz oszustwem oszczędności anonimowych obywateli skuszonych obietnicą spełnienia „amerykańskiego snu”. Na tym polega jednak geniusz filmu, że w pewnym momencie obraca perspektywę o sto osiemdziesiąt stopni, i zamiast zauważać nagość, przekleństwa i upojną zabawę, widz uświadamia sobie, na jakiej bazie Belfort zbudował swoje imperium. Nokautujący cios zapewnia końcowa scena, w której grupa anonimowych ludzi spija słowa opowiadającego o swoich metodach Belforta.
Trainspotting (1996), reż. Danny Boyle
Tak, bohaterowie Trainspotting urodzili się i wychowali w złamanej ekonomicznym kryzysem Szkocji, zdając sobie sprawę, że już na samym starcie podcięto im skrzydła. Tak, w pewnym punkowym sensie, są non-konformistami świadomie odrzucającymi pozorne bezpieczeństwo i przewidywalność współczesnego życia wedle społecznych zasad. Ale prawda jest też taka, że ich urok jest stricte filmowy, bowiem w rzeczywistości nikt nie chciałby mieć do czynienia z grupą tak agresywnych, aroganckich oraz skrajnie nieodpowiedzialnych narkomanów, którzy potrafią wykończyć nawet niemowlaka. Być może działa to tak, że ich „perypetie” fascynacją dlatego, że pozwalają przerobić w głowie scenariusz eksperymentowania z twardymi narkotykami. A być może o popularności filmu zdecydowała przede wszystkim jego świeżość i niespożyta wizualna energia. Fakt pozostaje jednak faktem, że Trainspotting wciąż fascynuje, przeraża, raduje i boli.
Godzina zemsty (1999), reż. Brian Helgeland
Mel Gibson miał przez ostatnie dwie dekady sporo problemów wizerunkowych, jednak wciąż jest jednym z aktorów, których trudno znienawidzić na ekranie nawet wtedy, gdy wcielają się w dość brutalnych przestępców z radością łamiących kości swoim przeciwnikom. Pewnie, że w Godzinie zemsty Gibson zagrał faceta, który wykańcza bandytów, dilerów i wszelkiej maści kryminalistów tylko dlatego, że chce odzyskać pieniądze, które zostały mu bezczelnie skradzione. Ba, w jednej ze scen jest za to brutalnie torturowany! Nie zmienia to jednak faktu, że gdy przychodzi co do czego, trudno sympatyzować z gościem, który obraca się tak skutecznie w świecie luksusowych prostytutek, skorumpowanych gliniarzy i zwyrodniałych narkomanów. Z gościem, który zabija bez mrugnięcia okiem dla pieniędzy, który ukradł komuś innemu. Zwłaszcza w znacznie bardziej mrocznej i intensywnej wersji reżyserskiej, wypuszczonej kilka lat po dystrybucji kinowej.
Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj (2008), reż. Martin McDonagh
Jeszcze jeden przykład kina, którego bohaterowie są na tyle filmowo magnetyczni, wygadani i zabawni w swoich zabarwionych barwnymi bluzgami filozoficzno-intelektualnych dywagacjach o wszystkim i o niczym (no i o nudzie w Brugii), że mimo świadomości, że mają krew na rękach, łatwo z nimi z początku sympatyzować. Wiadomo, że Ken (Brendan Gleeson) oraz Ray (Colin Farrell) to płatni mordercy na usługach bydlaka Harry’ego (Ralph Fiennes), lecz trudno odmówić im pewnego szorstkiego uroku, który działa na publiczność niczym kocimiętka. Na szczęście McDonagh nie próbuje zaczarowywać rzeczywistości i dosyć szybko zarzuca publiczność litanią grzechów popełnionych przez trójkę protagonistów, a potem skazuje ich na krwawe pojedynkowanie się w takt elegijnej muzyki Cartera Burwella. Każdy z widzów musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy postaci zasłużyły na jakiekolwiek odkupienie.
Aż poleje się krew (2007), reż. Paul Thomas Anderson
Po prawie piętnastu latach od kinowej premiery Daniel Plainview (Oscarowy Daniel Day-Lewis) to niepodważalna filmowa ikona. Nie tylko niepohamowanej kapitalistycznej chciwości i żądzy posiadania więcej od innych, lecz również skrajnej ambicji, determinacji i samozaparcia, dzięki którym człowiek odnosi sukces, ale przekraczając granice samego siebie, staje się kimś zupełnie innym. Plainview, samotnik i mizantrop, staje się potentatem naftowym, a gdy ktoś następuje mu na odcisk lub próbuje wzbogacić się jego kosztem, niszczy, upokarza, zdarza się, że morduje. To jeden z tych osobników, których da się podziwiać tylko na kartach pisanych z perspektywy czasu biografii, bowiem w rzeczywistości byli marnymi ludźmi. Co by jednak nie pisać, drugi plan roi się od postaci, które pod przykrywką ideologii, religii czy nobliwości przejawiają te same cechy: tyle że nigdy nie zarobią tyle, co Plainview, by zrozumieć, że tak bardzo się od niego nie różnią.
Tajne przez poufne (2008), reż. Joel Coen, Ethan Coen
Na koniec zostawiliśmy ekscentryczną komedię szpiegowską bez szpiegów – za to z mnóstwem postaci, które myślą tylko o sobie i nie widzą w zasadzie nic poza czubkiem własnego, potwornie egoistycznego nosa. Albo którym coś poprzestawiało się w głowach. George Clooney wciela się w zidiociałego nałogowego kobieciarza, Brad Pitt gra mającego fioła na punkcie fitnessu trenera osobistego, któremu dosłownie brak piątej klepki, John Malkovich odstawia prawdziwe show w roli niekompetentnego analityka CIA z zamiłowaniem do krzyczenia, Frances McDormand bawi zaś jako pracownica siłowni, której marzy się operacja plastyczna. A to tylko część obsady, która bawi się własnymi wizerunkami. Nic w Tajne przez poufne nie ma większego sensu, gdyż każdy nadawany czemuś sens jest przefiltrowany przez indywidualne potrzeby danej postaci. Sensem filmu jest zatem – jak na rasową satyrę bez trzymanki przystało – właśnie ogólny brak sensu.
zobacz także
- Warner Bros. z kolejnym „Jokerem”? Według doniesień za kamerą ponownie stanie Todd Phillips
Newsy
Warner Bros. z kolejnym „Jokerem”? Według doniesień za kamerą ponownie stanie Todd Phillips
- Rave to the grave MFF Nowe Horyzonty
Opinie
Rave to the grave
- Rzeczywistość lepsza od fikcji. 7 nieprawdopodobnych produkcji dokumentalnych
Opinie
Rzeczywistość lepsza od fikcji. 7 nieprawdopodobnych produkcji dokumentalnych
- Netflix pracuje nad aktorskim serialem o Pokémonach
Newsy
Netflix pracuje nad aktorskim serialem o Pokémonach
zobacz playlisty
-
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home
13
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home
-
George Lucas
02
George Lucas
-
Papaya Young Directors 5 Autorytety
12
Papaya Young Directors 5 Autorytety
-
Papaya Young Directors 6 #pydmastertalks
16
Papaya Young Directors 6 #pydmastertalks