Sam na sam z kinem. Te filmy najlepiej obejrzeć w pojedynkę23.05.2022
Oglądanie filmu nie zawsze musi być aktywnością grupową. Co prawda wiele zależy od okoliczności i gatunku – w przypadku komedii czy widowiskowego kina akcji towarzystwo to sprawa naturalna, bo równie ciekawe co sam film bywają często poseansowe rozmowy i spostrzeżenia. Są jednak takie produkcje, które warto obejrzeć i przemyśleć w pojedynkę. Przypominamy te najważniejsze.
Bliżej (2004), reż. Mike Nichols
Zaczynamy od filmu o związkach damsko-męskich, który lepiej mimo wszystko oglądać samotnie niż z ukochaną osobą. Dlaczego? Bo choć mnóstwo w Bliżej miłosnych uniesień, namiętnych pocałunków i uroczych wyznań, film Nicholsa – oparty na cenionej sztuce Patricka Marbera – to kino nad wyraz okrutne. Czy to ze względu na gorzkie werbalne sparingi, w których bohater Clive’a Owena punktuje swych rozmówców niczym wytrawny bokser wagi ciężkiej, czy za sprawą wpisanych w rozwój fabuły smutnych refleksji o nieznośnej kruchości ludzkich uczuć. Bliżej to film zabawny i ze wszech miar atrakcyjny – również za sprawą fantastycznego aktorskiego kwartetu, na czele z grającą jedną ze swoich najlepszych ról Natalie Portman – jednak w ostatecznym rozrachunku Nichols oferuje bolesną wiwisekcję różnych rodzajów współczesnej miłości – czy też iluzji miłości – która zbyt często staje się areną egoistycznych zmagań.
Buntownik z wyboru (1997), reż. Gus Van Sant
Buntownik z wyboru jest w dużej mierze opowieścią o znajdowaniu życiowego oparcia w relacjach z drugim człowiekiem i o nabywaniu świadomości, że lepiej – choć niekoniecznie łatwiej – jest się sobą dzielić, niż żyć wyłącznie dla siebie. Mimo to film Van Santa ma w sobie coś, co sprawia, że doskonale ogląda się go solo. Może dlatego, że w pojedynkę łatwiej towarzyszyć protagoniście w jego pełnej rozterek i wybojów drodze, zrozumieć jego decyzje na własnych zasadach, zamiast szukać potwierdzenia własnych refleksji w siedzącej obok osobie. Może także ze względu na to, że sceny przyznawania się postaci – zarówno Willa Matta Damona, jak i psychoterapeuty Robina Williamsa – do życiowych traum są utkane z tak delikatnych aktorskich emocji, że każda próba omawiania ich w trakcie lub po zakończeniu seansu przynosi odwrotny skutek do zamierzonego. Warto również pamiętać, że TA scena najlepiej smakuje, gdy się o niej myśli, a nie rozmawia.
Sinister (2012), reż. Scott Derrickson
W zestawieniu nie mogło zabraknąć oczywiście rasowego kina grozy. W kontekście oglądania w samotności (najlepiej w nocy i z dobrym nagłośnieniem) postawiliśmy na film, który mimo że wysługuje się raz na jakiś czas wyświechtanymi horrorowymi schematami, pozostawia po sobie poczucie dogłębnego niepokoju. Takiego, którego ani nie da się zmyć z siebie pod prysznicem, ani zagłuszyć rozmową pół-żartem, pół-serio, ani tym bardziej zapić alkoholem. Operując tym, co widzialne i niewidzialne, a także tym, co skrywa się w cieniu, Derrickson każe nam śledzić losy męża i ojca, który jest zbyt zaaferowany odzyskaniem pisarskiej popularności, by zrozumieć, źe jego rodzinie grozi makabryczna śmierć z rąk sługusów pogańskiego bytu. Niby znów mamy do czynienia z nadprzyrodzonym stworem, jednak sposób mordowania jest upiornie ludzki – jeśli widzieliście Sinister, wiecie, o co chodzi.
Donnie Darko (2001), reż. Richard Kelly
Inne emocje kreuje Donnie Darko, niezależne dzieło Kelly’ego, które po dwudziestu latach nadal wywołuje skrajne opinie, od zachwytów wielopoziomową mitologią i mnogością interpretacji po oskarżenia o przeintelektualizowaną celuloidową próżnię, do której można wrzucić w zasadzie wszystko. O Donniem należy po seansie porozmawiać i poczytać, żeby ułożyć sobie wszystko w głowie (nawet jeśli już się wcześniej film widziało), ale w trakcie najlepiej zanurzyć się w lekko odrealnionym (duży filozofujący królik!) świecie przedstawionym, który może być i zwiastunem apokalipsy, i wytworem wyobraźni pozbawionego hamulców nastoletniego umysłu. Przeżywać z protagonistą surrealistyczne przygody, pogrążać w specyficznej melancholii coveru Mad World, zastanawiać, dlaczego każda żywa istota na tej planecie umiera sama. Można się kłócić, że Donnie Darko to film nieco pustawy, ale rzadko która filmowa pustka zapewnia tyle materiału do rozważań.
Amelia (2001), reż. Jean-Pierre Jeunet
Jeden z bardziej kontrowersyjnych wpisów, bo przecież Amelia znana jest z tego, że łączy ludzi w ekscentrycznej przygodzie na pograniczu surrealizmu i realizmu magicznego. Dowodem na to i imponująca kinowa frekwencja, i niesłabnący z biegiem lat kult nieśmiałej francuskiej kelnerki o dużej wyobraźni, która postanawia na swój sposób pomagać innym. Amelia jest jednak wręcz idealna do oglądania solo: to kolejny przypadek historii, którą należy przeżywać wewnętrznie, zamiast o niej rozmawiać bądź szukać słów do wyrażenia czegoś, co w gruncie rzeczy nie musi zostać wyrażone. Nie tyle urocza oraz kolorowa baśń dla dorosłych, ile pochwała swoistego nonkonformizmu i akceptacji siebie. W prawdziwym życiu nie zawsze da się znaleźć ludzi o podobnej wyobraźni, upodobaniach, guście, dlatego warto zajrzeć raz na jakiś czas do Amelii, by uwierzyć, że jeśli chce się wystarczająco mocno, kiedyś na pewno się uda.
Goonies (1985), reż. Richard Donner
O ile w przypadku młodych widzów Goonies faktycznie najlepiej oglądać w grupie, przeżywając wraz z bohaterami niezwykłą piracko-gangsterską przygodę, tak w przypadku widzów dorosłych, zwłaszcza tych pamiętających amerykańskiego klasyka z czasów własnej młodości, seans solo jest o wiele ciekawszą opcją. Każdy z nas był innym dzieckiem, fascynował się innymi rzeczami, dojrzewał w innych warunkach, inaczej podchodził do pojęć takich jak „przyjaźń”, „rodzina” czy „niebezpieczeństwo”. Goonies to jeden z nielicznych filmów, które świetnie przechowują pamięć o nas samych z dawnych lat, pozwalając powracać raz na jakiś czas do tych nieistniejących, lecz idealnie zachowanych wersji, i dobrze się u ich boku bawić. Być może przypomnieć sobie też o zakurzonych marzeniach, a być może po prostu poczuć się znów choć na chwilę dzieckiem, które nic nie musi – po prostu chce. Bo Goonies starzeją się tak bardzo, jak my im na to pozwolimy.
Między słowami (2003), reż. Sofia Coppola
Jak to? Między słowami najlepiej oglądać w pojedynkę? To przecież film o dwójce żyjących w emocjonalnym bezładzie i bezwładzie samotników, którzy odnajdują w ulotnym, niewypowiedzianym romansie ukojenie od chaosu codzienności. Opowieść o dwóch „odłączonych” od otaczającego ich świata osobach, które dzięki krótkiej, nawiązanej w „obcej” rzeczywistości przyjaźni, uczą się, jak funkcjonować pośród ludzi, którzy nigdy zapewne nie zechcą poświęcić czasu, by „pojąć” ich obawy, pasje i marzenia. Z jednej strony film Coppoli zdaje się faktycznie mieć większość cech solidnej słodko-gorzkiej rozrywki dla par, ale z drugiej to, co w Między słowami najbardziej istotne, rodzi się w przestrzeni „pomiędzy”, zaś reżyserka operuje przede wszystkim obrazem i dźwiękiem, niekoniecznie słowem, dialogiem czy związkiem przyczynowo-skutkowym, tworząc pasjonujący amalgamat impresji i niewerbalnych znaczeń.
2001: Odyseja kosmiczna (1968), reż. Stanley Kubrick
A w zasadzie nie tyle Odyseja…, co każdy film Kubricka, perfekcjonisty, który wypełniał swoje historie tyloma różnymi kontekstami i znaczeniami, że samo ich odkrywanie i nazywanie stanowi solidne wyzwanie, które wielu sobie ceni. Trudno doceniać Kubricka w trakcie wieloosobowego seansu, bo jego filmy wymagają nie tylko skupienia i inwestycji intelektualnej/emocjonalnej (w tej kolejności), ale też zanurzenia się w świecie przedstawionym. W Ścieżkach chwały finałowy werdykt jest na tyle bolesny, na ile widz poczuł dysonans między desperacją życia w okopach I wojny światowej a biurokracją poza nimi. W Full Metal Jacket odbiór części wietnamskiej wynika z tego, jak bardzo dotknęło nas odczłowieczające wojskowe szkolenie z części pierwszej. Odyseja… zmusza, by zatracić się w snutej na poważnie kosmicznej refleksji, a Dr Strangelove… każe przyjąć perspektywę szaleńców, by zrozumieć szaleństwo wojny. Solo jest o wiele lepiej.
Scena zbrodni (2012), reż. Joshua Oppenheimer
W zestawieniu nie mogło zabraknąć przedstawiciela kina dokumentalnego, które jest z założenia idealne na samotne seanse. Wybraliśmy wstrząsające dzieło Oppenheimera, bo z jednej strony w dość przykry sposób komentuje aktualną sytuację kilkaset kilometrów od nas, a z drugiej robi to, co każdy dokument robić powinien: naświetla różne konteksty rzeczywistości słabo w Polsce znanej i pozwala ocenić ją pod różnymi kątami. Zdawać by się mogło, że oglądanie staruszków wspominających z nieskrywaną dumą krwawe ludobójstwo, którego dokonali dekady wcześniej, by „wyzwolić” rodzimą Indonezję od „tych złych”, będzie filmem raczej odpychającym. Jednak reżyserska umiejętność sugerowania tego, co nie zostaje wypowiedziane, wespół z odwagą tych, którzy wiele ryzykowali, żeby Scena zbrodni mogła ujrzeć światło dzienne, sprawiają, że film fascynuje i przeraża. Najlepiej zmierzyć się z nim solo, a dopiero potem szukać dyskusji.
Eden (2014), reż. Mia Hansen-Løve
Finiszujemy w sposób nietypowy, bo doskonałym filmem, który nie jest w Polsce zbyt znany, ale nadaje się idealnie na samotne seanse. Na powierzchni, równie ważnej w Edenie jak wszystko, co tkwi pod spodem, jest to opowiedziana na przestrzeni kilkunastu lat historia wzlotów i upadków aspirującego DJ-a. Podobnie jak w Boyhood Linklatera, do którego Eden jest nie zawsze słusznie porównywany, obserwujemy, jak bohater zmienia się wraz z upływem czasu w kogoś, kim nigdy nie sądził, że może się stać. U Hansen-Løve dojrzewanie okupione jest jednak głównie goryczą, że świat nie daje się naginać do wyobrażeń jednostki, zaś protagonista zamienia się na naszych oczach z idealisty w zawiedzionego zaprzepaszczonymi szansami realistę, którego napędzają wspomnienia czasów, gdy był w oczach innych kimś więcej niż osobą, za którą sam się uważał. Przejmujące, ambitne, pięknie nakręcone kino, świetna gra aktorska, dobra muzyka i refleksja.
zobacz także
- Radu Jude: Chciałbym, żeby było widać wolność
Ludzie
Radu Jude: Chciałbym, żeby było widać wolność
- Spike Lee składa hołd Michaelowi Jacksonowi w nowej wersji teledysku do piosenki „They Don't Care About Us”
Newsy
Spike Lee składa hołd Michaelowi Jacksonowi w nowej wersji teledysku do piosenki „They Don't Care About Us”
- Bloger czy sztuczna inteligencja? Student w niecodzienny sposób przetestował generator tekstu GPT-3
Newsy
Bloger czy sztuczna inteligencja? Student w niecodzienny sposób przetestował generator tekstu GPT-3
- Bańka, która nie pękła przez 465 dni. To może być nowy sposób na przechowywanie gazów
Newsy
Bańka, która nie pękła przez 465 dni. To może być nowy sposób na przechowywanie gazów
zobacz playlisty
-
Cotygodniowy przegląd teledysków
73
Cotygodniowy przegląd teledysków
-
Papaya Young Directors 5 Nagrodzone filmy
09
Papaya Young Directors 5 Nagrodzone filmy
-
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home
13
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home
-
Papaya Young Directors 5 Autorytety
12
Papaya Young Directors 5 Autorytety