Po burzy zawsze wychodzi słońce. Obejrzeliśmy „Infinite Storm” Małgorzaty Szumowskiej z Naomi Watts w obsadzie25.05.2022
Spójna historia, dopieszczona warstwa wizualna i wyrazista gra aktorska to niewątpliwe atuty filmu. Ograniczeniem jest tu jednak sama konwencja.
Kilka dni temu na trwającej wciąż 75. edycji festwalu w Cannes zorganizowano dyskusję dotyczącą przyszłości przemysłu filmowego, który po pandemii koronawirusa COVID-19 i wzrastającej popularności serwisów streamingowych stoi przed nowymi wyzwaniami. Wątki podjęte przez uczestników dwuipółgodzinnego spotkania prowokują do myślenia i snucia własnych hipotez, ale w mediach stanęły w cieniu komentarzy dotyczących doboru gości. Korespondent CANAL+, Didier Allouch wraz z dyrektorem imprezy, Thierrym Fremaux, przepytali m.in. Guillermo del Toro, Gaspara Noé, Paolo Sorrentino i Mathieu Kassovitza. W siódemce zaproszonych nie było ani jednej kobiety, choć to właśnie Julie Ducournau, a nie inni twórcy, sięgnęła w ubiegłym roku po Złotą Palmę. Szklany sufit w branży zaczyna pękać, ale sytuacja z Lazurowego Wybrzeża przypomina o tym, że w niektórych punktach najwyraźniej ma więcej nieprzepuszczalnych warstw.
Obiecującą tendencję widać za to w Polsce. Obok swoich kolegów po fachu (m.in. Jerzy Skolimowski, Jan P. Matuszyński czy Piotr Domalewski) własnym głosem coraz donośniej mówią reżyserki. Z wypracowanego przez lata położenia korzysta Agnieszka Holland, której kolejnym zagranicznym projektem będzie fabularyzowana biografia Franza Kafki. Jagoda Szelc konsekwentnie kroczy ścieżką nieoczywistego kina grozy, ale próbuje też swoich sił w teatrze, zaś Urszula Antoniak niestrudzenie działa w Niderlandach. O nagrodę w sekcji Un Certain Regard wspomnianego festiwalu w Cannes walczy z kolei Agnieszka Smoczyńska, której The Silent Twins zbiera na razie głównie entuzjastyczne recenzje. W jednym rzędzie stoi z nimi Małgorzata Szumowska, a jej Infinite Storm (zrealizowane wraz z Michałem Englertem) za sprawą Gutek Film właśnie wchodzi do kin.
Po co taki wstęp dotyczący dysproporcji płciowych w branży filmowej? Ano dlatego, żeby unaocznić znaczenie i skalę sukcesu Polki, która debiutowała w późnych latach 90. Szumowska ma na koncie nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej (etiuda Szczęśliwy człowiek), Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinale (Twarz) i nagrodę za reżyserię tamże (Body/Ciało). Jej filmy były prezentowane w Toronto, Sundance i Locarno, a poprzedni – Śniegu już nigdy nie będzie – ubiegał się o Złotego Lwa na festiwalu w Wenecji. Infinite Storm jest kolejnym, naturalnym etapem na drodze twórczyni ku międzynarodowej rozpoznawalności. Zanim zobaczą go widzowie nad Wisłą, był dystrybuowany w Stanach Zjednoczonych. Główną rolę zagrała w nim zaś Naomi Watts, utytułowana aktorka znana z Mulholland Drive, 21 gramów czy Niemożliwe. Nawet sam fakt jej angażu mówi wiele o tym, że Szumowską już dawno przestano traktować z obojętnością. I choć jej nowy film mierzy się z jednym zasadniczym problemem, warto zobaczyć go choćby dlatego, że dziś to własnie on należy do najaktualniejszych wizytówek kina mającego korzenie w Polsce.
Sama fabuła Infinite Storm nie należy do zbyt skomplikowanych. Scenarzysta Josh Rollins oparł ją na głośnym artykule High Places: Footprints in the Snow Lead to an Emotional Rescue Ty’a Gagnego opublikowanym na łamach dziennika „New Hampshire Union Leader”. Opisano w niej losy Pam Bales – ratowniczki chcącej samotnie wejść na Górę Waszyngtona, czyli najwyższy szczyt w Górach Białych. Podczas wędrówki, od samego początku utrudnionej przez porywisty wiatr, niską temperaturę i padający śnieg, kobieta nieoczekiwanie trafia na ślady kogoś, kto z całą pewnością nie przygotował się do niekorzystnych warunków pogodowych. Tropy prowadzą ją do zziębniętego, będącego na skraju wyczerpania i zrezygnowanego mężczyzny. Bales szybko podejmuje zdecydowaną decyzję – choć nie zna jego imienia i roboczo nazywa go Johnem, postanawia bezpiecznie eskortować go ze szlaku. Gdy już dostaną się na parking, on niepostrzeżenie znika. Dopiero później, kiedy o akcji ratunkowej trąbią już lokalne media, dochodzi do ich ponownego spotkania, podczas którego stanie się jasne, dlaczego mężczyzna zabłądził w górach.
Wola przetrwania i bezpiecznego powrotu wygrywa ze zmęczeniem i frustracją związaną z tym, że komunikacja z mężczyzną jest bardzo utrudniona, a on sam na drodze wpada we wszystkie pułapki, które zastawia na niego natura.
Linearna, jednowątkowa historia pozwala widzowi uważnie skupić się na losach Bales. To wyrazista, przyciągająca uwagę bohaterka, która mierzy się nie tylko z niesprzyjającą naturą, ale i z osobistymi, niezabliźnionymi ranami. Wyjście na szlak to dla niej ucieczka od przytłaczającej rzeczywistości i próba okiełznania wciąż trwającej żałoby. Spotkanie nieznajomego potrzebującego pomocy uruchamia zaś w niej głęboko skrywane pokłady adrenaliny. Wola przetrwania i bezpiecznego powrotu wygrywa ze zmęczeniem i frustracją związaną z tym, że komunikacja z mężczyzną jest bardzo utrudniona, a on sam na drodze wpada we wszystkie pułapki, które zastawia na niego natura. W tym aspekcie Infinite Storm kontynuuje bogatą tradycję kina katastroficznego, gdzie człowiek stawia czoła bezwzględnym żywiołom. Skojarzeniowo do głowy przychodzą tu m.in. Arktyka z Madsem Mikkelsenem, 127 godzin Danny’ego Boyle’a albo Zjawę Alejandro Gonzáleza Iñárritu.
Asocjacje te eksponuje sama warstwa formalna: surowa, naturalistyczna, pozbawiona zbędnych ozdobników. Kamera prowadzona przez Michała Englerta uważnie przygląda się bohaterom, portretując ich zmagania w dokumentalny wręcz sposób. Długie, niepoprzecinane cięciami montażowymi ujęcia dają wyraz temu, jakie warunki mogły panować feralnego dnia w Górach Białych. Kaskady światła słonecznego zderzają się tu z przeszywającym wiatrem, mgłą zasłaniającą spektakularne krajobrazy i raz za razem pojawiającymi się opadami. W takim anturażu, uchwyconym w ubiegłym roku nieopodal stolicy Słowenii, Ljubjlany, Naomi Watts odnalazła się znakomicie. Brak rozbudowanych dialogów zastępuje tu jej wyrazista gra aktorska: mimika i mowa ciała konfrontującego się z obezwładniającym zimnem. W jednym z wywiadów gwiazda wspomina, że w trakcie niektórych scen nietrudno było o uzyskanie pożądanego autentyzmu. Gdy zdejmowała ubrania z Billy’ego Howle’a, aktora grającego Johna, pozbycie się jednej rękawiczki potrafiło odciąć płynne krążenie w palcach na kilkanaście minut.
Seans Infinite Storm – mimo wspomnianej dopieszczonej wizualności, przemyślanej ścieżki dźwiękowej Lorne’a Bafle’a (Wojna o jutro, Mroczne materie, The Florida Project) czy wysiłków Watts – zostawia jednak widza z pewnym rozczarowaniem. Szumowska w swoich wcześniejszych filmach dawała odbiorcom pole do namysłu, wysuwając pytania o niejednoznacznych odpowiedziach. Mierzyła się ze spirytualizmem (Body/Ciało) i poczuciem obcości w zwartych społecznościach (Twarz), a ostatnio wbiła szpilę w aspirującą klasę wyższą chowającą się w grodzonych osiedlach (Śniegu już nigdy nie będzie). Choć rezultaty jej prac bywały różne, dało się odczuć, że reżyserka mówi własnym, autorskim językiem. Dialekt ten – stanowiący połączenie peryferyjnego, wschodnioeuropejskiego kolorytu i refleksji nad fundamentalnymi sprawami – w Infinite Storm znika pod naporem gatunkowych klisz i usilnej chęci zostawienia widza z podnoszącym na duchu przesłaniem.
Trudno odpowiedzieć, czy to kwestia realizacji nienapisanego przez siebie scenariusza, czy też ograniczeń narzuconych przez amerykańskiego producenta. Pewne jest za to, że w historii Bales – zwieńczonej dość bezpośrednio rzuconą puentą – zaskakująco mało samej Szumowskiej, która 33 scenami z życia albo wspomnianym Body/Ciało pokazywała przecież, że umie bardziej niejednoznacznie portretować bohaterki mierzące się z egzystencjalnym bólem. W zderzeniu z konwencją kina survivalowego nie udało jej się wyjść poza jego ramy. Nawet gdy opowieść w pewnym momencie nabiera znamion nieoczywistej medytacji nad kruchością jednostki, zbyt szybko przeobraża się w banalny moralitet.
Czy Infinite Storm stanowi ważny punkt na przedstawionej wcześniej ścieżce kariery Polki? Z pewnością, zważywszy na to, że sama reżyserka wspomniała na łamach „Gazety Wyborczej”, że regularnie otrzymuje kolejne scenariusze, a wśród jej nowych kolegów po fachu jest sam Mike Leigh. Wierzę jednak, że wkrótce otrzyma w Hollywood szansę na to, żeby zaprezentować autorską ideę. Wszak nawet największy wizjoner nie wycisnąłby wiele więcej z tak ułożonej historii, która niczym opracowanie szkolnej lektury dobitnie mówi widzowi, że „po każdej burzy wreszcie wychodzi słońce”.
zobacz także
- Sam na sam z kinem. Te filmy najlepiej obejrzeć w pojedynkę
Opinie
Sam na sam z kinem. Te filmy najlepiej obejrzeć w pojedynkę
- Mobilne kino. 10 filmów, które można obejrzeć na smartfonie
Opinie
Mobilne kino. 10 filmów, które można obejrzeć na smartfonie
- Zemsta jest słodka, czyli 8 najlepszych filmów o odwecie
Opinie
Zemsta jest słodka, czyli 8 najlepszych filmów o odwecie
- Tak podobne, że aż podejrzane. Filmy, które zasługują na miano bliźniaków
Opinie
Tak podobne, że aż podejrzane. Filmy, które zasługują na miano bliźniaków
zobacz playlisty
-
John Peel Sessions
17
John Peel Sessions
-
Instagram Stories PYD 2020
02
Instagram Stories PYD 2020
-
Music Stories PYD 2020
02
Music Stories PYD 2020
-
Papaya Young Directors 5 Nagrodzone filmy
09
Papaya Young Directors 5 Nagrodzone filmy