Opinie |

Sylwia Chutnik | Terror wakacji15.07.2019

ilustracja: Joanna Gębal, animacja: Paweł Szarzyński

Jak ty to robisz, że tyle robisz? Och, kolejna książka, artykuł, spotkanie. Musisz być Królową Ogarniania, Carycą Zegarka i Kalendarza. A może – tu głos przez chwilę się zawiesza – masz asystentkę, niewolników zatrzaśniętych w piwnicy, którzy o głodzie i chłodzie piszą za ciebie? Bierzesz dragi, aby ciągle być w formie. Znasz tajemne zaklęcia i specyfiki od szamana, aby żyć dwa razy szybciej niż reszta śmiertelników.

Tak, wszystko to prawda. No dobrze, jaki jest więc sekret pracowitości? Sekretem tym jest poczucie, że muszę mieć pieniądze, bo mi ich nikt nie da. Oraz że mam coś do powiedzenia i trzeba się z tym spieszyć, bo jutro może mnie przejechać rozpędzona fura. Romantycznie, prawda?

Stereotyp twórczyni czy twórcy to oczywiście rozczochrane włosy (akurat mam), szał pisania (a i owszem) i nieograniczone pokłady wyobraźni, która objawia się w najdziwniejszych momentach typu środek nocy lub prysznic (bywa i tak). Ale stereotyp ten zawiera w sobie również dość upiorne przesłanie, że oto należy cierpieć, aby tworzyć. Nie wolno mieć wtedy wody w kranie i jedzenia w lodówce. Nie wolno się zakochać ani uśmiechać. Należy w worku pokutnym przemierzać pustynie wiary i optymizmu, aby mieć coś do powiedzenia. Wszak głodny artysta to dobry artysta, a od przybytku głowa boli i człowiek się rozbisurmania. 

Stachanowce, pracusie i mróweczki nijak się mają do ogólnego obrazu Szalonej Pisarki, a nawet denerwują swoją zwyczajnością i brakiem szaleństwa.

Ponura pisarka to dobra pisarka. Swoje traumy rozciąga jak gumę do żucia i owija sobie wokół palca niczym zblazowana principessa. Rzuca lękami i neurozami dwadzieścia cztery na dobę i nie zna w tym umiaru. Cóż, może to i prawda, jednak ludzie nie chcą przyjąć do wiadomości odchyleń od tych oczekiwań. 

W wyobrażeniach twórca czy twórczyni chleje na potęgę, zarywa noce, a potem śpi w rzygach do południa, aby zwlec się, zabić klin klinem i ewentualnie coś tam naskrobać na knajpianej serwetce. Stachanowce, pracusie i mróweczki nijak się mają do ogólnego obrazu Szalonej Pisarki, a nawet denerwują swoją zwyczajnością i brakiem szaleństwa. Widzę tę irytację, kiedy na spotkaniach autorskich pada pytanie o „zwykły dzień” a ja zaczynam od tego, że wstaję o 6.30 i robię śniadanie. Że co? My tu przychodzimy zobaczyć Artystkę, a słuchamy o swoim własnym życiu? Nuda i kpina.

Dlatego też na wakacje postanowiłam zostać Czołową Krejzolką i żyć tak, jakbym ciągle jechała Zaczarowaną Dorożką z bukietem balonów i szampanem. Ale na razie nic z tego nie wychodzi. 

Marzę o odpoczynku, leżeniu na łące i trzymaniu się za ręce na leśnej ścieżce. Marzę o szalonych nocach, przygodach, awanturach i wybrykach. Tymczasem siedzę przy biurku i klepię w komputer. Dzień jak co dzień.

Łypię na zaznaczone na czerwono daty w kalendarzu i obgryzam paznokcie. Groza wakacji się zbliża. Potrzebuję ich, marzę o nich, ale czas bez pracy przeraża.

Zapowiadało się dobrze: przyjaciółka kazała mi wpisać do kalendarza urlop. Wpisać sobie, że od do nie robię niczego, co związane byłoby z pracą. Próbowałam negocjować: a jeden tekst się liczy, a przelew, wysłanie maili? Nie. Mam leżeć i robić nic.

O cholera, jak to: nic? Co to znaczy robić nic? I po co?

Właśnie kończę książkę, stres jak jasna cholera. Leżę w nocy i patrzę na przesuwające się po suficie cienie myśląc o tym, że nie dam rady. Nie ma tu miejsca na ekstazę, zostaje tylko udręka. Wewnętrzna krytyczka rozpalona jest do czerwoności, kombinuje najgorsze scenariusze. Czy po tylu latach udało mi się ją oswoić? Z pewnością znalazłam na nią pewne sposoby, ale nie zawsze okazują się skuteczne. Łypię więc na zaznaczone na czerwono daty w kalendarzu i obgryzam paznokcie. Groza wakacji się zbliża. Potrzebuję ich, marzę o nich, ale czas bez pracy przeraża.

Socrealistyczne plakaty pytają z wyrzutem, czy wyrobiłam normę. Podobnie moja ambicja (która, jak wiemy z piosenki, zabija). I to męczące poczucie, że aby odpocząć należy najpierw zasłużyć.

I co, jeśli nie zdążę, nie napiszę, nie doczytam i nie naumiem się? Ludzie się dowiedzą, że nie jestem taka perfekcyjna i będą się ze mnie śmiać i wytykać palcami. „Taka była niby fafarafa, a tu proszę”. Termin goni termin, intelektualny fastfood napycha brzuch. Płonę!

Zza węgła wychylają się parawany, leżaki i zimna lemoniada sączona między drzemką a przeglądaniem starych gazet. Machają do mnie i szepczą do ucha: „zasłużyłaś, już niebawem nagroda”. Ale socrealistyczne plakaty pytają z wyrzutem, czy wyrobiłam normę. Podobnie moja ambicja (która, jak wiemy z piosenki, zabija). I to męczące poczucie, że aby odpocząć należy najpierw zasłużyć, że relaks to nagroda, która może być przyznana tylko po tym, jak się zaoram robotą. Wtedy dobra Bozia zerknie z góry i wycierając dłonie o ręcznik krzyknie: „Dać jej urlop”. Nastanie bezczas z wyłączonym budzikiem.

Nastanie histeria nierobienia rzeczy. Klasa próżniacza niekoniecznie dobrze czuje się z dedlajnami, ASAPAMI i całą tą paradą przymusu. Dla mnie jednak to codzienność, która wisi niczym topór i ucina mi głowę kilka razy dziennie. Wytresowana do pokory w przyjmowaniu zleceń drżę na samą myśl o wolnym.

Bo co, jeśli po powrocie z wakacji zapomnę, jak się pracuje? Albo, i tu już absolutna panika, zacznie podobać mi się leżenie w hamaku i puste konto? Te wszystkie mindfulness, osiędbanie i inne wynalazki dosięgną mój mózg jak pirania.

Groza czasu beztroskiego zatacza coraz szersze kręgi. Uważajcie.

/ @sylwia.chutnik

Pisarka, felietonistka. Doktorka Instytutu Kultury Polskiej UW. Kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Działaczka społeczna i promotorka czytelnictwa. Laureatka Paszportu Polityki, trzykrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Dostała Społecznego Nobla Ashoka za działalność na rzecz matek oraz nagrodę m. st. Warszawy. Twórczyni sztuk teatralnych. Jej książki zostały wydane w dziewięciu krajach.

zobacz także

zobacz playlisty