Opinie |

Władca całego pokolenia: „Drużyna Pierścienia” kończy 20 lat
10.12.2021

kadr z filmu „Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia”

Dwie dekady temu swoją światową premierę miał Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia Petera Jacksona – film, który nie tylko odmienił branżę filmową, ale też doczekał się statusu kina pokoleniowego.

Był poniedziałek, 10 grudnia 2001 roku. Świat próbował odzyskać równowagę utraconą po atakach terrorystycznych 11 września. Kina na całym globie rozbrzmiewały już od tygodni dyskusjami na temat młodzieżowego Harry’ego Pottera i Kamienia Filozoficznego. Choć tego wówczas nie wiedzieliśmy, na naszych oczach rodziły się trendy, które przez kolejne lata, czy wręcz dekady, kształtowały wygląd i wydźwięk kina popularnego. Tego oto wieczoru w prestiżowym londyńskim obiekcie Odeon Leicester Square odbyła się światowa premiera pierwszej części trylogii, która nie tylko odmieniła branżę filmową, nie tylko wymusiła zmianę podejścia producentów, krytyków i widzów do gatunku fantasy. Z biegiem czasu doczekała się  także statusu, który osiąga zaledwie garstka filmów: kina pokoleniowego. 10 grudnia 2001 roku światową premierę miał Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia Petera Jacksona.

The Lord of the Rings: The Fellowship of the Ring Official Trailer #1 - (2001) HD

Dopiero z perspektywy czasu widać, jak 2001 rok był ważny dla świata filmu i kultury masowej. Poznaliśmy wtedy nie tylko potterowski Hogwart i rozległe tolkienowskie Śródziemie, ale też Dominica Toretto, Briana O’Connera i szaloną ekipę Szybkich i wściekłych. Równo dwie dekady temu widzowie zakochali się na zabój w pewnym nieokrzesanym zielonym ogrze i jego gadatliwym ponad wszelką miarę oślim przyjacielu. Amelia nęciła introwertyków i zagubionych romantyków, wyznaczając nowe standardy ekscentrycznej komedii romantycznej. Z kolei Spirited Away: W krainie Bogów kontynuował rozpoczętą w poprzedniej dekadzie zmianę ogólnego podejścia do anime, jak również masową popularyzację kultury i mitologii Dalekiego Wschodu.

Dzisiejsze pokolenie 30-latków i 40-latków wciąż wraca do filmów, robi maratony, znajduje nowe sposoby doświadczania trylogii, tworzy memy, a społeczność stworzona wokół LOTR adaptuje się do zmieniających czasów.

Choć Shrekowi łatwo przypisać ogrom przełomowości, gdyż to właśnie on zaszczepił na stałe w animacjach radosną zabawę popkulturowymi trendami i odniesieniami, choć fenomen Harry’ego, Hermiony, Rona i reszty potterowskich czarodziejów zrodził fenomen ekranizowania popularnej literatury młodzieżowej, choć seria Szybcy i wściekli zarobiła ogółem na świecie znacznie więcej niż przygody Aragorna i spółki, wydaje się, że to właśnie kinowy Władca Pierścieni zestarzał się najmniej. I – mimo wszystko – najwięcej zmienił. Nie chodzi nawet o to, że bez sukcesu trylogii nie byłoby zapewne Gry o tron i zainteresowania różnych obszarów kultury masowej historiami fantasy. Nie chodzi o podkręcony turystycznie nowozelandzki Hobbiton, o odnowienie fascynacji Tolkienem. Nie chodzi ani o bezprecedensowy gambit producentów, ani o przełomowe efekty wizualne, ani o debiutującego w Drużynie Pierścienia i ukazującego się w pełnej krasie w Dwóch wieżach Golluma, który przekroczył kolejny próg generowanego komputerowo realizmu.

kadr z filmu „Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia”
kadr z filmu „Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia”

Chodzi głównie o to, w jaki sposób Władca Pierścieni wpłynął na młodych ludzi. Zarówno filmowców, którzy zobaczyli, że wkraczamy w czasy, w których najśmielsze fantazje są w stanie znaleźć odzwierciedlenie na ekranie, jak i widzów, którzy oglądali Drużynę Pierścienia, Dwie wieżePowrót króla w kinach, na nośnikach kina domowego (w wersjach rozszerzonych i z milionem materiałów dodatkowych), w telewizji, w streamingu – którzy z wizją Jacksona dorastali i dojrzewali. Chodzi o to, jak dzisiejsze pokolenie 30-latków i 40-latków wciąż wraca do filmów, jak robi maratony, znajduje nowe sposoby doświadczania trylogii, jak tworzy memy, jak społeczność stworzona wokół LOTR adaptuje się do zmieniających czasów i – przykładowo – popularyzuje Władcę… na TikToku. Jak ci, którzy doświadczyli filmu za młodu, inspirują dziś młodych i uczą się od nich nowych sposobów oglądania trylogii. Czasami lepszych, czasami mniej pozytywnych (dyskusje na temat „białości” Władcy… w czasach, w których docenia się nade wszystko etniczną i rasową różnorodność), ale poszerzających ogólne doświadczenie.

Drużyna Pierścienia to dość wyważone, momentami wręcz kameralne kino dialogów (...) Pełne rozważań o tym, czym jest dobro, czym zło, czym chęć życia w spokoju w świecie ogarniętym przez wojnę, gdzie przebiega granica pomiędzy tchórzostwem a bohaterstwem.

O ile fenomen Harry’ego Pottera był związany bezpośrednio z wydawanymi niemal równolegle książkami J.K. Rowling, tak Władca… nie opierał się do aż takiego stopnia na funkcjonującej w świadomości masowej od prawie pół wieku trylogii Tolkiena. Jackson angażował nade wszystko własną ambitną wizją (zaś wizję Tolkiena zmienił i skrócił do tego stopnia, że wielu miłośników powieści nigdy mu nie wybaczyło). Strona mitologiczna była ważna, kluczowa dla fabularnego zrozumienia, jednak dla fenomenu kulturowego filmów poboczna. Młodzi widzowie przyswajali informacje o przeszłości Aragorna, o jego roli w Śródziemiu, ale zapamiętali go raczej za sprawą wybranego przypadkiem Viggo Mortensena, którego charyzma i przystępność powodowały, że niektórzy się w nim kochali, a inni podziwiali. W filmach ważniejsze od tego, kim Aragorn był w książkach, były sceny ukazujące jego charakter. Ta, w której klękał przed Frodo i oferował swoje życie, by wspomóc hobbita w jego wyzwaniu. Ta, w której siedział w mroku, zakapturzony, otoczony aurą romantycznej tajemnicy w głośnej i wulgarnej oberży.

Gdy oglądasz jako młody człowiek śmierć Boromira, łącząc wewnętrzną dramaturgię sekwencji z tym, co postać robiła wcześniej, jak mówiła, jak się zachowywała, scena zostaje z tobą na lata.


Ważne było też to, że Jackson nie podążał ani za trendami lat 90., ani za standardami ówczesnego filmowego fantasy, które wielu widzów rozpoznawało za sprawą Willowa (skądinąd świetnego w swej kategorii wagowej). Dziś Władca Pierścieni kojarzy się z imponującymi scenami bitewnymi i dramatyczną walką dobra ze złem, jednak prawda jest taka, że większość Drużyny Pierścienia, która wprowadziła miliony widzów w świat Śródziemia, to dość wyważone, momentami wręcz kameralne, kino dialogów. Dyskusji pomiędzy poszczególnymi postaciami. Rozważań, czym jest dobro, czym zło, czym chęć życia w spokoju w świecie ogarniętym przez wojnę, gdzie przebiega granica pomiędzy tchórzostwem a bohaterstwem. Scen akcji jest zaskakująco mało, ale gdy się pojawiają, są nie tylko efektowne i wiarygodne, ale niosą także ze sobą ciężar emocjonalny. Gdy oglądasz jako młody człowiek śmierć Boromira, łącząc wewnętrzną dramaturgię sekwencji z tym, co postać robiła wcześniej, jak mówiła, jak się zachowywała, scena zostaje z tobą na lata. Wielu do dziś czuje gęsią skórkę na tej scenie, mimo że oglądają ją po raz trzydziesty czy setny.

kadr z filmu „Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia”
kadr z filmu „Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia”

Od samego początku, od prologu prowadzonego wspaniałą muzyką Howarda Shore’a i głosem Cate Blanchett, trylogia Jacksona jest naznaczona poczuciem wielkiej przygody oraz motywami przyjaźni, poświęcenia i pozostawiania po sobie wartościowego dziedzictwa. Ale nade wszystko jest kinem postaci oraz ich mniej lub bardziej oczywistych relacji, a dopiero potem zabarwionym ciekawą stroną mitologiczną spektaklem. I choć straceńcze bitwy i szlachtowane potwory robią duże wrażenie w trakcie seansu, to właśnie postaci zostają z widzem, gdy widowisko blaknie w pamięci, ustępując kolejnym wkraczającym na ekrany kin widowiskom. Właśnie dlatego Szybcy i wściekli nigdy nie wytworzyli wokół siebie tak dużej społeczności fanów, a z czasem stali się po prostu niemożliwie efektowną rozrywką. Właśnie dlatego Shrek jest traktowany przez widzów, którzy obejrzeli go za dziecka, jako ciekawostka, na której można się pośmiać, a nawet wzruszyć, ale która nie angażuje tak jak inne, nieco mniej popularne animacje. Tym Drużyna różni się od opowiadającego o uroczych, ale nieświadomych zagrożenia dzieciakach Kamienia Filozoficznego – emocjonalną rozpiętością i wizualną skalą oferowanego doświadczenia.


Trylogię od samego początku cechowała emocjonalna szczerość, która w Dwóch wieżach oraz Powrocie króla została nieco przesłonięta przez wizualny spektakl, jednak mimo wszystko wciąż w nich wybrzmiewała. Co najlepiej widać w straceńczo romantycznej, ale jakże wymownej scenie szarży Rohirrimów na oblegany przez wroga Hełmowy Jar, w którym Theoden, Aragorn i reszta walczą resztkami sił o życie. Spektakl – tak, ale z odpowiednio zbudowanym podłożem emocjonalnym i zapierającym dech w piersiach światotwórstwem zaprezentowanym w formie, której przez ostatnie dwie dekady niewielu było w stanie dorównać. Chyba wyłącznie Diuna, w której fabuła jest do pewnego stopnia poboczna do niemożliwie wciągającego światotwórstwa. I nic dziwnego, że kolejne części cyklu zagoszczą niedługo na ekranach kin, a potem telewizorów, komputerów, tabletów i innych, a przede wszystkim w wyobraźni widzów. Tego typu produkcje, łączące widowiskowość z emocjami, autorską wizję z wyobraźnią, bez potrzeby uciekania się do obrazowej przemocy i nagości, są i zawsze były wyjątkowo rzadkie, ale gdy już ktoś się na nie porwie, wychodzi – no cóż – kino, które definiuje w dużej mierze pokoleniowe doświadczenie.

Jeśli należycie do pokolenia 30-latków i 40-latków, którzy wkraczali w filmową dorosłość gdzieś na przełomie wieków, pokoleniowość „Władcy Pierścieni” jest dla was oczywista.

Trudno stwierdzić, na ile wspomniana Diuna poradzi sobie – jako dylogia lub trylogia lub nawet filmowe i serialowe uniwersum – w dzisiejszej rzeczywistości złożonej w zbyt dużej mierze z produkcji dla przebodźcowanego widza, który potrzebuje coraz mocniejszych impulsów i emocji, by dobrze się w kinie bawić. Jednak jeśli należycie do pokolenia 30-latków i 40-latków, którzy wkraczali w filmową dorosłość gdzieś na przełomie wieków, w czasach, w których wielkie studia przesadzały nagminnie z efektami komputerowymi, a raczkująca wciąż – w kontekście sprzętu oraz internetu – technologia cyfrowa nie zmieniła jeszcze postrzegania filmowego widowiska, pokoleniowość Władcy Pierścieni jest dla was oczywista. Spytajcie tylko swoich znajomych – a potem rodziców i ludzi o dekadę młodszych. Widzowie urodzeni na początku lat 70. i wcześniej byli przeważnie na magię Jacksona odporni, zbyt starzy, zbyt filmowo opatrzeni i doświadczeni (wychowani, na przykład, na Potopie, który w Polsce był swego rodzaju pokoleniowym doświadczeniem), z kolei ci urodzeni w latach 90. znaleźli swój filmowy azyl w świecie Hogwartu.

kadr z filmu „Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia”
kadr z filmu „Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia”

Pewnie, że Jackson przesadził z patosem wypływającym z niektórych scen, pewnie że niepotrzebnie silił się w drugiej i trzeciej części na niepasujący do powagi sytuacji i bitewnych potyczek humor. Pewnie, że czasami nawet nieznający powieści Tolkiena widzowie mają wrażenie zbyt dużej skrótowości fabuły i zarysowywanej mitologii. Nie ma to jednak znaczenia. Władca Pierścieni nie jest i nigdy nie był idealny. I chyba nie miał być – to autorska wizja człowieka, który zrobił coś wielkiego i pociągnął za sobą całe pokolenie żądnych romantycznych przygód oraz efektownych światów dzieciaków, które dziś, mimo że dwadzieścia lat starsze, pozostają mu wierne. Tylko tyle i aż tyle.

The Lord of the Rings: The Fellowship of the Ring • May It Be • Enya
000 Reakcji

Dziennikarz, tłumacz, kinofil, stały współpracownik festiwalu Camerimage. Nic, co audiowizualne, nie jest mu obce, najbardziej ceni sobie jednak projekty filmowe i serialowe, które odważnie przekraczają komercyjne i autorskie granice. Nie pogardzi też otwierającym oczy dokumentem.

zobacz także

zobacz playlisty