Ludzie |

Maria Dębska: Nie demaskować Kaliny04.11.2021

kadr z filmu „Bo we mnie jest seks”, mat. prasowe

W filmie Bo we mnie jest seks (w kinach od 19 listopada) stała się na ekranie Kaliną Jędrusik – aktorką, piosenkarką i przede wszystkim ikoną kobiecości. Wcielanie się w takie kultowe postaci to zawsze ryzyko, ale w tym przypadku ruch się opłacił – zachwyciła gdyńską publiczność i krytyków, a z Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych wróciła z nagrodą za główną rolę kobiecą. Rozmawiamy z Marią Dębską o wyjątkowej pracy na planie filmu, poszukiwaniu własnego głosu i metamorfozie do wyjątkowej roli. 

Co cię najbardziej przyciągnęło do roli Kaliny Jędrusik?

Niewiele mamy w polskiej popkulturze takich silnych postaci kobiecych. Wiadomo było, że to ogromny materiał do grania i ogromne wyzwanie, co wydało mi się intrygujące. Poza tym wychowałam się w domu, w którym słuchało się muzyki lat 60., 70., 80. Tak został też ukształtowany mój gust. Kalina była dla mnie ikoną, więc naturalnie od razu zainteresowałam się tym projektem. 

BO WE MNIE JEST SEKS - oficjalny zwiastun (official trailer)

W ramach przygotowań zapewne zanurzyłaś się w jej historii. Co odkryłaś? Czego dowiedziałaś się o Kalinie Jędrusik?

Wielu zaskakujących rzeczy. Kalina jest w kulturze bardzo mocno zdefiniowana, dlatego cieszę się, że ten film opowiada o niej na wielu poziomach, że mówi też o ograniczeniach, z jakimi przyszło jej się mierzyć. Miała w sobie ogromną siłę. Wykreowała mit, ale przyszło jej się zmagać z wieloma trudnościami. Nie raz brakowało jej pieniędzy na życie, była odrzucana – została wyrzucona z telewizji i z teatru. Musiała sobie jakoś z tym poradzić. Wbrew wizerunkowi dostrzegłam w niej duże pokłady słabości. Także takich, które znają wszystkie kobiety, bez względu na to, kim są i w jakich czasach się urodziły.
Kalina miała też w sobie niesamowitą empatię. Od kobiet, które się z nią przyjaźniły, wiem, że miała gigantyczne serce. A do tego była pozbawiona dulszczyzny. Nie czuła, że musi być poprawna. Nie zastanawiała się nad tym, co inni pomyślą. W gruncie rzeczy najważniejsze jest przecież, żebyśmy się dobrze czuli sami ze sobą. Ona to manifestowała każdym centymetrem siebie. 

Bo we mnie jest seks pokazuje siłę, ale i kruchość Kaliny. Przez lata funkcjonowała jako symbol seksu, polska Marylin Monroe i była odbierana głównie przez pryzmat swojej fizyczności.

W każdym z nas są pokłady siły i słabości. Jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, że będę umiała być silna niezależnie od wszystkiego. Teraz wiem, że rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana i czasami znajdujemy się w sytuacjach, których kompletnie byśmy się nie spodziewały. Mimo że mamy w sobie siłę, bywamy rozbrojone przez okoliczności, w których się znajdujemy. 

Kalina ma w życiorysie kilka trudnych momentów, które z pewnością ją ukształtowały. Choć w filmie opowiadacie o krótkim wycinku z jej życia, zastanawiam się, czy przy budowaniu tej postaci zanurzyłaś się w jej przeszłości. Wiemy, że dwukrotnie była w ciąży, ale nie została mamą. Czy te informacje wpływały na twoją kreację?

To było dla mnie ważne, ale cieszę się, że pomysł na ten film był taki, by Kaliny nie demaskować. Kasia Klimkiewicz (reżyserka i współautorka scenariusza – przyp. red.) postanowiła opowiedzieć jej historię w inny sposób niż można by się spodziewać. Nie chodziło o to, by ściągać z niej kolejne części garderoby, szokować i pokazywać coraz więcej, bo ona sama to robiła.

kadr z filmu „Bo we mnie jest seks”, mat. prasowe
kadr z filmu „Bo we mnie jest seks”, mat. prasowe

Szokowała też swoim życiem prywatnym. Dużo emocji wzbudzało jej małżeństwo ze Stanisławem Dygatem.

Na temat tego związku jest mnóstwo legend. Długo szukałam na jego temat informacji, ale to spotkanie z Leszkiem Lichotą (odtwórcą roli Stanisława Dygata – przyp. red.) dużo mi dało w budowaniu tej filmowej relacji. Udało nam się znaleźć jakiś wspólny kod. Pamiętam, że w trakcie zdjęć zwróciłam uwagę na jedną rzecz. Wszyscy mężczyźni w tym filmie, którzy kolejno pojawiali się w życiu bohaterki podziwiali, uwielbiali i pożerali wzrokiem filmową Kalinę, a on, Leszek, czyli Staś, w scenach w prawie ogóle na mnie nie patrzył. Bardzo mnie to denerwowało.
Według teorii Michaiła Czechowa aktor skleja się ze swoją postacią i przejmuje jej uczucia. Na przykład aktor grający Hamleta sam czuje się wykluczony, a Lady Makbet uważa, że aktor grający Makbeta jest słaby i bez wyrazu. Nie do końca wyznaję i wierzę w tę teorię, ale tutaj faktycznie czułam, że chcę przyciągnąć wzrok Leszka. Biegałam za nim w wąskiej spódnicy i szpilkach, ledwie nadążając za nim tymi małymi kroczkami i wciąż nie dostawałam tego, czego pragnęłam. Chciałam, żeby mnie zauważył. Dopiero na ekranie zobaczyłam, że ta miłość Kaliny i Stasia zawierała się w ledwie widocznych niuansach. On spoglądał na nią z nieprawdopodobnym uczuciem zazwyczaj wtedy, kiedy ona na niego nie patrzyła. Leszek świetnie to sobie wymyślił. 

Wyjątkowa relacja.

Moi dziadkowie, których młodość przypadła na lata 60., byli podobni w tej emocjonalności. Rozumiem taką nieumiejętność okazywania uczuć. Trzeba pamiętać, że to byli ludzie urodzeni tuż przed wojną albo w jej trakcie. Dygat przypominał mi mojego dziadka, który był przystojnym, konkretnym i twardo stąpającym po ziemi facetem, który kompletnie nie potrafił mówić o uczuciach, ale ogromnie kochał. 

Do tego w tej niezwykłej uczuciowej relacji pojawił się ten trzeci – Lucek, którego zagrał Krzysztof Zalewski. 

Na castingu pojawiło się kilku świetnych młodych aktorów, ale Krzysztof, który jest muzykiem, okazał się najlepszy. Czasami czuje się taką iskrę i pojawia się chemia między aktorami. Zobaczyłam faceta, który w scenie patrzy i mnie naprawdę widzi. To było urzekające. Krzysiek jest świetnym artystą, bardzo się cieszę, że spotkaliśmy się w pracy. Nagraliśmy razem piosenkę do filmu, do którego Krzysztof napisał muzykę i słowa.

Wszystkie utwory pojawiające się w filmie są wykonywane przez ciebie. Czujesz się komfortowo w tym świecie?

Mam taki charakter, że lubię próbować rzeczy, których nie umiem. Śmieję się, że trochę udaję piosenkarkę i przebrałam się za nią na potrzeby tego filmu. Aktorstwo pozwala na uczenie się nowych rzeczy. Na szczęście nie jestem zupełnym laikiem i mam za sobą długą edukację muzyczną. Studiowałam fortepian i muzyczny słuch bardzo mi pomógł. Śpiewanie było dla mnie zupełnie nową podróżą, którą rozpoczęłam od Kaliny. Podczas pracy nad piosenką z Krzysiem Zalewskim, półtora roku po zakończeniu zdjęć do filmu, czułam, że w końcu muszę znaleźć swój głos, nie chcę już śpiewać jak Kalina. W tej piosence, której premiera odbyła się niedawno, nie wcielam się już w postać, ale jestem sobą. Przez długi czas brzmiałam jak ona.

Kalina wymagała od ciebie sporo pracy. Przygotowania fizyczne, wokalne i emocjonalne. Podczas jednego z niedawnych wywiadów powiedziałaś, że współpracowałaś z coachem aktorskim. Możesz o tym opowiedzieć?

Moim coachem była Anna Skorupa, która pracuje teraz przy wielu filmach. Trudno opowiadać o tej relacji, pracowałyśmy nad intuicją i wyobraźnią na temat bohaterki. Nazwałyśmy różne energie postaci, które chcemy wydobyć. Czułam się tak, jakbym przygotowywała się do igrzysk i wiedziałam, że muszę potrenować, popróbować i pogimnastykować się, żeby na planie już nie kalkulować, a po prostu być Kaliną. 

kadr z filmu „Bo we mnie jest seks”, mat. prasowe
kadr z filmu „Bo we mnie jest seks”, mat. prasowe

Wciąż mało się mówi o kosztach psychicznych, które ponosi się pracując na własnych emocjach.

Sama usłyszałam kilka komentarzy pełnych zdziwienia, m.in. czy sama nie dam rady i dlaczego potrzebuję coacha. Jednak ta współpraca była bardzo otwierająca. Zaskoczyło mnie, kiedy Ania zapytała się mnie o to, czego najbardziej się boję w tym projekcie. Na początku byłam zdziwiona i przekonana, że po prostu wejdę na plan i zagram swoją rolę. Ona dalej dopytywała, podkreślając, że wszyscy poczujemy na planie, jeśli będę miała jakieś obawy. Fajnie było się otworzyć. Te sceny, o których wtedy powiedziałam Ani, stały się moimi ulubionymi. Przekroczyłam jakieś granice. Zrozumiałam, że jestem wystarczająca. Robię wszystko to, co mogę i czuję. Mogę zaufać swojej intuicji, nie zważając na wszystko dookoła. 

Masz swoją ulubioną scenę?

Bardzo lubię scenę w wannie i awanturę na podwórku w obronie małego chłopca. 

Mnie z kolei najbardziej w pamięci zapadła scena, w której Kalina zmywa z siebie makijaż.

Bardzo bałam się tej sceny. Ten makijaż stwarzał Kalinę i bałam się, że teraz wszyscy zobaczą, że to jestem ja. Charakteryzator Janusz Kaleja, który w tej scenie założył mi opaskę na głowę, był zachwycony – bo w tej scenie jako jedynej w całym filmie będzie widać, że moje włosy to nie peruka, o którą wiele osób, nawet na planie, mnie podejrzewało. Nie byłam pewna, bo w tym wszystkim na sobie czułam się bezpiecznie. Teraz widzę, jak działa ta scena. To odważna decyzja reżyserki, by w tak silnej stylizacji zmyć ze mnie wszystko i po prostu stanąć szczerze przed widzem. 

Bo we mnie jest seks nie jest typową biografią, a raczej filmem muzycznym, w którym jest miejsce na taniec i śpiew. Choreografia odgrywa tutaj ogromną rolę, szczególnie sceny grupowe w SPATiFie.

Kuba Lewandowski, który stworzył choreografię, jest świetnym specjalistą. Te sceny musiały coś w sobie nieść, to nie mogła być po prostu choreografia. Podobnie było ze śpiewaniem. Czułam, że musi być wyraźny powód, żeby bohaterka zaczęła w scenie śpiewać, że to nie może być żaden banał. Miałam też świadomość, że ciężko byłoby opowiadać o Kalinie bez jej piosenek. Zresztą pomagały mi genialne teksty i genialne kompozycje.

Masz swoją ulubioną?

La valse du mal.

W filmie patrzymy na patriarchalny świat, w którym kobiety nie mają wiele do powiedzenia i wpycha się je w konkretne społeczne role. Minęło 60 lat, a wiele rzeczy pozostało bez zmian.

Kobietom raczej odbiera się prawa niż dodaje. Nie chcę nikogo zrzucać z fotela i odbierać mu władzy, ale chciałabym, żeby dziewczyny miały w miarę równe szanse, prawa i możliwości. Mam jednak poczucie, że takich Kalin dziś jest trochę więcej wokół nas. Jędrusik była osamotniona ze swoim współczesnym sposobem myślenia, odwagą i bezwstydem. Teraz mamy wokół siebie kobiety, które wiedzą, że mogą wszystko i nie muszą się bać.

Czego nauczyłaś się od Kaliny?

 Dała mi dużo, bardzo dużo odwagi, na wielu poziomach.

kadr z filmu „Bo we mnie jest seks”, mat. prasowe
kadr z filmu „Bo we mnie jest seks”, mat. prasowe
000 Reakcji

PIsze o filmach i serialach. Najbardziej kocha festiwalową gorączkę i przedziwne światy Yorgosa Lanthimosa. Jest autorką bloga Movieway. Publikowała w Tygodniku Przegląd, wp.pl, film.org.pl.

zobacz także

zobacz playlisty