Na drugi rzut oka. Filmy, które oferują więcej niż się początkowo wydaje (cz. 2)23.07.2021
Niektóre filmy są do tego stopnia skomplikowane narracyjnie, fabularnie czy literacko, że omawianie ich wymaga wysiłku, żeby czegoś nie pominąć lub nie przeinaczyć. Sama analiza dialogów i scenariuszowych struktur może prowadzić do zaciętych polemik. Po raz kolejny pochylamy się nad stosunkowo prostymi fabularnie historiami, które w rękach świetnych filmowców obrosły w emocjonalną złożoność, wizualną refleksyjność czy czysto rozrywkową efektowność, wykraczając poza to, czego się po nich spodziewano.
Mad Max: Na drodze gniewu (2015), reż. George Miller
Startujemy z filmem, który mimo niedawnej premiery dorobił się już miana arcydzieła kina akcji. Post-apokaliptyczna rzeczywistość, w której niedobitki ludzkości walczą o pozostałe w regionie surowce, budzi podziw wizualnym szaleństwem i starannie dawkowanymi informacjami na temat mitologii świata przedstawionego, jednak podstawa fabularna filmu jest niezwykle prosta. Przez większość czasu obserwujemy pościg kohorty psychopatów dyktatora Immortan Joe’ego za Furiosą, Maxem i ukrywającymi się w opancerzonym wozie nałożnicami tego pierwszego. Na drodze gniewu dzieli się na dwie części: najpierw bohaterowie uciekają ze skalnej twierdzy do mitycznego azylu na drugim końcu pustyni, a następnie zawracają i ścigają się z bandą Joe’ego… do skalnej twierdzy. Reszta to wybitna inscenizacja, imponująca warstwa techniczna, brawurowe aktorstwo, na czele z Furiosą, która dzięki Charlize Theron stała się ikoną kina akcji.
127 godzin (2010), reż. Danny Boyle
Choć scenariusz 127 godzin został nominowany do Oscara, co zwyczajowo kojarzy się z tekstami pogłębionymi i wielowymiarowymi, opowiadana przez reżysera Boyle’a i aktora Franco historia jest szalenie prosta. Arogancki, przeświadczony o swej fizycznej sprawności alpinista jedzie wspinać się do Parku Narodowego Canyonlands w stanie Utah, lecz na skutek błędu jego ręka zostaje uwięziona przez głaz. Nie powiedział nikomu, gdzie się wybiera, musi więc uwolnić się sam, mając pod ręką kamerę wideo, scyzoryk, trochę wody i pożywienia. I tyle. Poza kilkoma retrospekcjami jest to rozgrywający się w jednym miejscu film, który stał się emocjonalnym survivalem za sprawą znajdującego się w szczytowej formie Bolye’a. Największą siłą 127 godzin jest prostota, dzięki której widz nie zastanawia się nad kwestiami technicznymi, lecz przyjmuje perspektywę protagonisty i kibicuje mu w jego nierównej walce z obojętną naturą.
Prosta historia (1999), reż. David Lynch
Jedna z nielicznych produkcji, których tytuł trafnie streszcza to, co dzieje się na ekranie, a także fabułę, ale zarazem zupełnie nie oddaje wielowymiarowego piękna filmu. Historia jest faktycznie prosta: gdy docierający do kresu życia Alvin Straight dowiaduje się, że jego dawno niewidziany brat przeszedł groźny zawał, wsiada na traktorek z przyczepą i wybiera się w kilkusetmetrową podróż przez Stany Zjednoczone, żeby się z nim spotkać i pojednać. Napotyka na swojej drodze różnych ludzi, dzieląc się z nimi swymi spostrzeżeniami na temat życia, a przy okazji próbuje lepiej zrozumieć samego siebie, ale Prosta historia nie zawiera się w dialogach. Znany z zupełnie innego kina Lynch tworzy ważką treść obrazem, metaforą, emocjami zawartymi w relacjach międzyludzkich, pojedynczych gestach, prostych spojrzeniach, a te mówią o człowieku wszystko, co trzeba wiedzieć. Głębia ukryta w prostocie słów, emocji i refleksji.
Złodzieje rowerów (1948), reż. Vittorio De Sica
Nie zapominamy w zestawieniu o filmowej klasyce, zwłaszcza że Złodzieje rowerów, arcydzieło światowego kina i czołowy przedstawiciel włoskiego neorealizmu, mogą poszczycić się jedną z najprostszych możliwych fabuł. Ubogi Antonio desperacko próbuje zarobić na utrzymanie swej rodziny. Gdy dostaje pracę, która wymaga jazdy rowerem, jego małżonka zastawia wszystko, co mają, żeby kupić pojazd w miejscowym lombardzie. Antonio rozpoczyna pracę, ale rower zostaje ukradziony, wyrusza więc z synkiem na poszukiwania złodzieja. Dochodzi oczywiście kontekst podnoszącego się z kolan powojennego Rzymu, ale nie trzeba znać realiów historycznych, żeby odebrać film na poziomie emocjonalnym i… ludzkim. Emocji jest tu zresztą tyle, że można by obdzielić kilkanaście pomniejszych produkcji. A najważniejsze jest przewijające się przez film bolesne pytanie – do czego posunie się zrozpaczony ojciec, by ratować bliskich od głodu?
Halloween (1978), reż. John Carpenter
Protoplasta slasherów i jeden z najbardziej wpływowych filmów w historii okazuje się z punktu widzenia fabuły dosyć prostą historią o psychopatycznym mordercy, który ucieka z zakładu psychiatrycznego, wraca do rodzinnego miasteczka i zaczyna polować na swą nastoletnią siostrę. Tyle, ale ukrywający się za efektowną maską Michael Myers stał się symbolem ludzkiego zła, a Halloween, choć to projekt niskobudżetowy, pozostaje po czterech dekadach wyśmienitą lekcją sztuki filmowej. Carpenter nie wyjaśnia genezy zła Michaela, na ekranie nie ma hektolitrów krwi i efekciarskiej makabry. W zamian dostajemy film pełen psychologicznego napięcia budowanego muzyką, inscenizacją, zdjęciami i niedopowiedzeniem. Dostajemy Myersa wyłaniającego się z ciemności, gdzie wyczekiwał odpowiedniego momentu, żeby zaatakować i zabić. Dlaczego tak robi? Nie do końca wiadomo, co sprawia, że film jest jeszcze bardziej wymowny.
Wszystko stracone (2013), reż. J.C. Chandor
Być może jeden z najbardziej minimalistycznych filmów nakręconych z udziałem A-klasowego hollywoodzkiego gwiazdora. Robert Redford wciela się w bezimiennego żeglarza, który walczy desperacko o przeżycie na Oceanie Indyjskim. Jego jacht został uszkodzony przez przepływający kontener, skazując mężczyznę na survival w miejscu, w którym nikt nie będzie w stanie udzielić mu pomocy. Cały film wypełnia walka ścierającego się z oceanem i trudnymi warunkami protagonisty o przetrwanie, a przez prawie sto minut czasu ekranowego Redford wypowiada całe pięćdziesiąt jeden słów, w większości w scenie, w której, straciwszy nadzieję, czyta list napisany do bliskich mu osób, których już nie zobaczy. Reszta to aktorski popis Redforda, od którego trudno oderwać wzrok, a także imponujący pokaz reżyserskiej sprawności i wyobraźni Chandora, twórcy tak nietuzinkowego, że jego filmy zawsze ogląda się z ciekawością i przyjemnością.
Szklana pułapka (1988), reż. John McTiernan
Klasyk prostej jak konstrukcja cepa historii w służbie efektownego kina sensacyjnego, w którym można znaleźć zarówno znakomitą rozrywkę, jak i odrobinę emocjonalnej głębi. John McClane to nowojorski policjant, który przylatuje w Wigilię do Los Angeles, by pogodzić się z żoną. Gdy należący do japońskiej korporacji budynek, w którym kobieta pracuje, zostaje opanowany przez niemieckich terrorystów, ukrywający się McClane okazuje się jedynym ratunkiem. Śledzimy w napięciu poczynania twardego i dowcipnego policjanta ze względu na charyzmę Willisa i starania McTiernana i jego ekipy, żeby na ekranie nie było ani sekundy na nudę. Żądania terrorystów nie mają aż takiego znaczenia, ważny jest pojedynek między policjantem i przywódcą złoczyńców, i pytanie, czy McClane’owi uda się uratować żonę – oraz z nią pogodzić. Kontekst świątecznego kina rodzinnego został dopisany później, lecz pokazuje, jak pojemna może być filmowa prostota.
Przed wschodem słońca (1995), reż. Richard Linklater
Jesse jedzie pociągiem z Budapesztu do Wiednia, żeby złapać samolot powrotny do USA. Tym samym pociągiem Celine wraca do Paryża. Przypadkowa wymiana zdań sprawia, że on, spłukany i pozbawiony funduszy na nocleg, namawia ją, żeby towarzyszyła mu w nocnej przechadzce po mieście. Dlaczego? Bo tak. Bo za dziesięć czy dwadzieścia lat, gdy Celine będzie wspominała rozdroża swego życia, może żałować, że nie skorzystała z szansy, by przeżyć coś spontanicznego i wyjątkowego. Dziewczyna zgadza się. Chodzą przez cały wieczór, całą noc i cały ranek po stolicy Austrii, rozmawiają o wszystkim i o niczym, dzielą się swymi lękami, marzeniami, pragnieniami i życiowymi teoriami, spotykają natchnionych poetów, poznają zabytki oraz ukryte skarby Wiednia. Film jest wypełniony dialogami i monologami, lecz stał się ważny dla milionów widzów nie za sprawą słów, tylko tego, w jaki sposób zostały wypowiedziane i pokazane.
John Wick (2014), reż. Chad Stahelski, David Leitch
Filmy z serii John Wick znane są zarówno z imponujących sekwencji akcji i scen kaskaderskich, jak i rozbudowanej mitologii towarzyszącej odkrywaniu kolejnych aspektów skomplikowanego świata zawodowych zabójców oraz ich wielopiętrowego kodeksu honorowego. Jeśli jednak odjąć aspekt mitologiczny, w najprostszej scenariuszowo części pierwszej zostaje banalna historia: gdy arogancki gangster zabija psa, którego Wickowi dała w prezencie umierająca żona, emerytowany kiler wybija w imię zemsty połowę rosyjskiej mafii w Nowym Jorku. W filmie przewija się sporo tajemniczych miejsc i nazw własnych, lecz John Wick sprowadza się do imponującej wizualnie i choreograficznie emocjonującej i emocjonalnej wendety za zabitego bezcelowo psa i związane z nim wspomnienie ukochanej. Na ekranie przewija się oczywiście sporo pamiętnych postaci, lecz ich atrakcyjność wynika raczej z realizatorskiej pasji oraz talentu aktorów, nie słowa pisanego.
Raid (2011), reż. Gareth Evans
Nakręcone przez walijskiego reżysera indonezyjskie kino akcji i atrakcji, które zabiera widza na intensywną przygodę w gigantycznym wieżowcu mieszkalnym w slumsach Dżakarty, należącym do dilera narkotykowego i jego ludzi. Grupa lokalnych komandosów trafia tam, nie wiedząc, że wkraczają do doskonale zorganizowanej twierdzy-pułapki, w której każde kolejne piętro zawiera coraz lepiej wyszkolonych przeciwników. Rządzący tym miejscem boss ogłasza wszem i wobec nagrodę za zabicie komandosów – zaczyna się walka o przetrwanie. Pełen szybkich i wściekłych scen akcji film, który szokuje przemocą i zadziwia choreografią walk oraz stylem realizacyjnym, wykraczając poza amerykańskie standardy kina rozrywkowego. Swego czasu zastanawiano się, na ile nakręcony w tym samym okresie, ale mający premierę prawie rok później Dredd mógł być zainspirowany Raidem, ale prawda jest taka, że indonezyjski film jest jedyny w swoim rodzaju.
zobacz także
- Colin Farrell, Viggo Mortensen i Joel Edgerton w filmie „Thirteen Lives”. To fabularny zapis akcji w jaskini Tham Luang
Newsy
Colin Farrell, Viggo Mortensen i Joel Edgerton w filmie „Thirteen Lives”. To fabularny zapis akcji w jaskini Tham Luang
- „Stranger Things” cofa się do początków Jedenastki w nowym teaserze 4. sezonu
Newsy
„Stranger Things” cofa się do początków Jedenastki w nowym teaserze 4. sezonu
- „Climb That Mountain”: Sufjan Stevens i Lowell Brams prezentują kolejny singiel z nadchodzącej płyty
Newsy
„Climb That Mountain”: Sufjan Stevens i Lowell Brams prezentują kolejny singiel z nadchodzącej płyty
- Największa znana gwiazda w kosmosie? Zobacz animację studia Kurzgesagt
Newsy
Największa znana gwiazda w kosmosie? Zobacz animację studia Kurzgesagt
zobacz playlisty
-
CLIPS
02
CLIPS
-
John Peel Sessions
17
John Peel Sessions
-
Paul Thomas Anderson
02
Paul Thomas Anderson
-
Cotygodniowy przegląd teledysków
73
Cotygodniowy przegląd teledysków