„Punkt wrzenia”: Kuchnia od kuchni, czyli gastronomiczny thriller oparty na jednym ujęciu04.05.2022
Kamera krąży wśród stolików i gości, zagląda też między deski do krojenia na zapleczu, gdzie szef kuchni próbuje zapanować nad chaosem. A to wszystko w jednym ujęciu. Debiut Philipa Barantiniego uosabia koszmar każdego pracownika branży gastronomicznej, a przy tym jest uniwersalną historią o utracie kontroli.
Pełnometrażowych produkcji zrealizowanych w jednym ujęciu nie bez powodu nie ma wiele. Gdy na planie filmowym pracuje kilkadziesiąt osób pogrupowanych w różne piony, którym zależy m.in. na tym, żeby makijaż nie spływał po twarzy aktorów, kostiumy nie były pofałdowane, a dźwięk rejestrował się bez zarzutów, trudno o nakręcenie wszystkiego za jednym zamachem. Duble dla montażystów, ustawienia postaci pod różnymi kątami albo alternatywy scen spontanicznie zasugerowane przez reżysera bez wątpienia ułatwiają dalszą postprodukcję. Niektórzy twórcy świadomie rezygnują jednak z tych opcji i podejmują rękawicę. Co stoi za ich wyjściem ze strefy komfortu?
Nieliczne przykłady tzw. one-take films (lub po prostu oners) podsuwają różne odpowiedzi na te pytania. Mike Figgis w Timecode, gdzie wykorzystano również technikę podzielonego ekranu (split screen), eksperymentował z formą, dając widzowi możliwość skupienia się na jednej z czterech najbardziej interesujących go historii. Skąpana w nocnych światłach Victoria Sebastiana Schippera pozwala głębiej wniknąć w mroczną wędrówkę tytułowej bohaterki po Berlinie, zaś głośna Utoya, 22 lipca Erika Poppe – poczuć na sobie oddech nastolatków walczących o życie na norweskiej wyspie. Technika jednego ujęcia zbliża do protagonistów, a całemu scenariuszowi nadaje dokumentalnego wręcz oblicza. Choreografia kamery nieodstępującej postaciom nawet na krok wydobywa naturalność i każe zwracać uwagę na szczegóły, które po poszatkowaniu przez montaż byłyby niewidoczne.
Philip Barantini, twórca Punktu wrzenia nominowanego do jedenastu (!) nagród British Independent Film Awards, w ubiegłym roku dołączył do grona wymienionych filmowców. Jako reżyser-debiutant (wcześniej dał się poznać publiczności jako aktor) nie porywał się jednak z motyką na słońce. Swój pomysł na jednoujęciową produkcję przetestował najpierw w krótkometrażowej formie. – Chciałem zobaczyć, czy to zadziała i czy ludzie w ogóle się tym zainteresują. Tak się na szczęście stało – wspomina Brytyjczyk w rozmowie z portalem „Flickering Myth”. Festiwalowy sukces shorta i zaufanie ze strony inwestorów dały mu zielone światło na rozwinięcie koncepcji.
Punkt wrzenia stanowi 1,5-godzinny wycinek z życia dobrze prosperującej restauracji. To idealna przestrzeń, w której można ukazać potencjał tkwiący w rezygnacji z montażu. Kucharze, kelnerzy, pomywacze i barmani pracujący pod presją czasu muszą funkcjonować bez wytchnienia, jak dobrze naoliwiona maszyna. Samodzielnie wykonywać obowiązki i nie wchodzić sobie w drogę, a zarazem żyć w symbiozie. Od synergii zależy bowiem satysfakcja klientów – nierzadko wybrednych, niecierpliwych, wymagających gastronomicznej ekwilibrystyki. Gdy ktoś źle odczyta zamówienie albo przypali potrawę, kolejne elementy chwiejącego się zamku z kart gotowe są bardzo szybko runąć.
Kulinarny Titanic zaczyna tonąć, a widz – niczym podczas seansu Nieoszlifowanych diamentów braci Safdie – staje się świadkiem rozpaczliwych prób odzyskania nad nim kontroli.
W reżyserskim debiucie Barantiniego tak rozumiana katastrofa jest wyczuwalna od samego początku. Gdy Andy Jones, szef ekskluzywnego londyńskiego Jones & Jones, dowiaduje się o tym, że jego restauracja straciła dwie gwiazdki w ocenie bezpieczeństwa i higieny pracy, szybko staje się jasne, że to dopiero początek kłopotów. Kulinarny Titanic zaczyna tonąć, a widz – niczym podczas seansu Nieoszlifowanych diamentów braci Safdie – staje się świadkiem rozpaczliwych prób odzyskania nad nim kontroli. Kłopoty pojawiają się na każdym kroku, układając się w wyjątkowo nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Romantyczne zaręczyny gości przerywa silna reakcja alergiczna jednego z nich, roszczeniowi mężczyźni żądają dań niedostępnych w menu, zaś znany krytyk kulinarny akurat teraz chce bawić się w kokieterię.
Nie zawsze można uwierzyć w prawdopodobieństwo tego łańcucha zdarzeń, ale zdaje się, że dolewanie oliwy do ognia było celowym zabiegiem reżysera. Pamiętajmy, że mimo specyficznego rozwiązania formalnego nie mamy do czynienia z dokumentem ani ze spektaklem teatralnym. Wyeksponowanie coraz wyżej sięgającego napięcia nadaje Punktowi wrzenia dramaturgii rodem z thrillera, która przewrotnie dzieje się za kulisami, w ukryciu. Wszyscy pracownicy Jones & Jones przed klientami muszą robić dobrą minę do złej gry, chociaż w środku kotłują się w nich emocje. Kiedy tylko wpełzają do ostatniego kręgu piekielnego, którym w tym przypadku jest kuchnia, znika wentyl bezpieczeństwa, a kłótnie eskalują.
Ubiegłoroczna rewelacja brytyjskiego box office’u nie odniosłaby takiego sukcesu bez dobrego castingu. W końcu Punkt wrzenia ogranicza się do jednego lokalu, a konwencja wybrana przez Barantiniego nie upoważnia do zawarcia efektów specjalnych pokroju nienaturalnie buchających płomieni. Aktorzy musieli realnie odegrać tu pierwsze skrzypce, co udało się osiągnąć na dwóch płaszczyznach. Jako grupa tworzą jedność: odpowiadają za kolejne etapy przyrządzenia tej samej potrawy, raczą się niewybrednymi żartami, w nielicznych wolnych chwilach uprawiają small talki. Nietrudno wychwycić, kto tu ze sobą sympatyzuje, a kto trzyma się od siebie z daleka. Zaplątanie w tak gęstą siatkę powiązań jest nieuniknione.
Z załogi jednocześnie wyłaniają się wyraziste osobowości, których indywidualne losy i dylematy są równie istotne. Carly, rezolutna kuchmistrzyni, należy do osób sumiennych, lecz niedających sobie w kaszę dmuchać. Między krojeniem warzyw nie zapomina o tym, że nie spełniono obietnic dotyczących poprawy warunków pracy. Niższy stopniem Billy stoi po drugiej stronie barykady – notorycznie się spóźnia i odwiedza kuchnię po bliższych spotkaniach z używkami. Ich przełożona, neurotyczna Beth, stara się świecić przykładem, przejąwszy biznes po ojcu, jednak kompletnie nie sprawdza się w roli menedżerki. Gdy dzwoni z płaczem do taty tuż po kanonadzie inwektyw, która spadła na jej głowę, staje się jasne, że najchętniej rzuciłaby wszystko w kąt.
Nie wypada nie zwrócić uwagi na kreację Andy’ego Jonesa. To człowiek przegrany, ponoszący porażki na wielu polach. Nie dość, że nie może przeboleć utraconych, BHP-owych gwiazdek, to spadają na niego inne plagi egipskie. Czuje na plecach oddech długu o wysokości 200 tysięcy funtów, jego małżeństwo przeżywa kryzys i zaniedbuje syna nieustannie dzwoniącego do niego w nadziei na wydrapanie choćby kilku minut rozmowy. Swoje smutki zatapia zaś w alkoholu i narkotykach. Stephen Graham, aktor znany z Zakazanego imperium, Tabu i Irlandczyka, sprawnie wychwycił tragizm bijący ze swojego bohatera. W rozmowie z portalem „The Guardian” podkreślił, że chciał jednocześnie zwiększyć zbiorową świadomość dotyczącą zdrowia psychicznego i presji, o którą nietrudno nie tylko w branży gastronomicznej.
Tak jak po seansie debiutu Barantiniego widzowie przytłoczeni nadmiarem emocji powinni chwilę odsapnąć, tak wykreowani przez niego bohaterowie również zasługują na zdystansowany odpoczynek. Inaczej tabaka w kuchni po prostu może przerosnąć.
Oceniając Punkt wrzenia nie tyle pod kątem formalnym, co psychologicznym, trudno nie mieć z tyłu głowy tego uniwersalnego przesłania. Film tematycznie można zderzyć z Ugotowanym albo Soul Kitchen, ba, nawet z Kuchennymi rewolucjami Magdy Gessler na sterydach. Gdy pozbawimy go jednak gastronomicznej panierki, otrzymujemy sauté historię o przytłoczeniu pracą, braniu zbyt wielu srok za ogon i próbie odnalezienia równowagi w życiu. Tak jak po seansie debiutu Barantiniego widzowie przytłoczeni nadmiarem emocji powinni chwilę odsapnąć, tak wykreowani przez niego bohaterowie również zasługują na zdystansowany odpoczynek. Inaczej tabaka w kuchni po prostu może przerosnąć.
Film od kilku dni figuruje w katalogu platformy streamingowej HBO Max.
zobacz także
- Nie tylko „Siedem”: Wybraliśmy jedenaście filmów o mrocznej stronie ludzkiej natury
Opinie
Nie tylko „Siedem”: Wybraliśmy jedenaście filmów o mrocznej stronie ludzkiej natury
- Wiking – historia podkoloryzowana? Pytamy ekspertów
Opinie
Wiking – historia podkoloryzowana? Pytamy ekspertów
- Amator jako vloger i nowe losy prof. Wilczura? 9 polskich filmów, które powinny doczekać się remake'ów
Opinie
Amator jako vloger i nowe losy prof. Wilczura? 9 polskich filmów, które powinny doczekać się remake'ów
- Bez trailerów i spoilerów. Filmy, które chcielibyśmy obejrzeć jeszcze raz, nic o nich nie wiedząc
Opinie
Bez trailerów i spoilerów. Filmy, które chcielibyśmy obejrzeć jeszcze raz, nic o nich nie wiedząc
zobacz playlisty
-
Music Stories PYD 2020
02
Music Stories PYD 2020
-
Papaya Young Directors 5 Autorytety
12
Papaya Young Directors 5 Autorytety
-
Lądowanie na Księżycu w 4K
05
Lądowanie na Księżycu w 4K
-
05