Opinie |

Sylwia Chutnik | Zamknięci w półkotapczanie30.03.2020

ilustracja: Joanna Gębal, animacja: Paweł Szarzyński Kinhouse

I jak tam uwięzienie? Bo ja już powoli szaleję. Jako introwertyczka myślałam na początku, że zniosę całą tę sytuację idealnie. W końcu niczego tak bardzo nie lubię, jak kapci, radyjka i barłogu z książkami.

Jednak co innego wybór określonego spędzania czasu, a co innego przymus. Zaczęły się więc napady mniej lub bardziej kontrolowanej paniki. Odpadło większość zleceń, została przesunięta premiera mojej sztuki i książki. I – najważniejsze – wszelkie plany poszły się wiecie co. Zapełniony kalendarz zrobił się pusty, a ja po raz kolejny odkryłam, że jedną z podstaw mojego życia jest planowanie. I że daje mi ono poczucie bezpieczeństwa, spokoju oraz ułudy panowania nad sytuacją (czytaj: światem). Kiedy odbiera mi się ulubioną zabawkę jestem zła i pełna pretensji. W obecnej sytuacji szybko musiałam więc doprowadzić się do porządku. Nie mam wpływu na to, co się dzieje. Koniec, kropka, przestań się, dziewczyno, ciskać. 

Postanowiłam skupić się na tak zwanym korzystaniu z życia. Seriale, komiksy, kursy on line i zapomniane znajomości. Wszyscy przerzucają się pomysłami, co można robić, aby się nie nudzić. Szybko jednak odkryłam, że nie mam na to wszystko czasu. W trakcie, kiedy gotuję obiad, milion osób na Facebooku założyło już grupy samopomocowe, naprodukowało tysiąc postów o tym, jak się czują oraz poleciło milion filmów i książek. Zaczęłam się biczować, że nie jestem taka produktywna i aktywna. Resztkami energii realizowałam zamówienia na teksty, kończyłam inne prace, a w myślach liczyłam straty. W pewnym momencie pomyślałam, że dłużej tak nie pojadę. Postanowiłam zatem zadbać o codzienną dawkę piękna wokół mnie. Oddychać głęboko i sprawiać sobie małe przyjemności.

Poprosiłam lokalną kwiaciarkę o wykonanie wielkiego bukietu. Przywiozła mi go do domu i jeszcze podziękowała, że ratuję jej biznes (musiała właśnie zamknąć kwiaciarnie do odwołania). Piłam herbatę i patrzyłam na płatki róży. Skupiałam się na nich i starałam nie myśleć o niczym innym. Potem sięgnęłam po albumy ze sztuką, w tym zdjęciami. Przejrzałam ulubione foldery na Pintereście. Aż wreszcie zaczęłam przeglądać książki Wydawnictwa Marginesy, bo zwykle mnie uspokajają. Mają takie miłe w dotyku okładki. Tak ładnie pachną. 

Dobrze jest przyjrzeć się temu, co wokół nas i zawęzić kadr patrzenia. To, co mamy w domach i w jaki sposób myślimy o miejscu, w którym żyjemy wiele mówi o nas samych.

Wybrałam dwie pozycje o powojennym dizajnie użytkowym, ponieważ to właśnie w mieszkaniach spędzamy teraz większość czasu. Dobrze jest przyjrzeć się temu, co wokół nas i zawęzić kadr patrzenia. To, co mamy w domach i w jaki sposób myślimy o miejscu, w którym żyjemy wiele mówi o nas samych. Ten fragment codzienności podyktowany jest oczywiście takimi czynnikami jak sytuacja ekonomiczna, gust kształtowany w naszej warstwie społecznej oraz pochodzenie, czyli nasz rodzinny dom (habitus Bourdieu się kłania). Tak, jesteśmy pokoleniem IKEA. Mobilność, małe mieszkania i tanie rozwiązania. Na dodatek możemy kupić je w każdej chwili. Tylko co z tego, skoro wszystko nietrwałe i badziewne.

W latach 50. czy 60. powstawały w Polsce bardzo udane meble czy przedmioty codziennego użytku, ale zwykle nie trafiały do masowej dystrybucji. Były GDZIEŚ: w magazynach, dostępne po znajomości lub w kilkunastu egzemplarzach. Część z nich krąży do tej pory po domach lub specjalistycznych sklepach osiągając niebotyczne ceny. Tęsknię do tego prostego wzornictwa, ale nie stać mnie na nie lub zwyczajnie nie mam miejsca w domu (ech, taki zestaw do adapteru i płyt winylowych – marzenie!). Oglądam je więc na zdjęciach i wzdycham. Pomalowałam nawet szafki i krzesło, aby umilić przestrzeń i wyobrazić sobie, że „odświeżam mieszkanie”.  A potem wróciłam do lektury.

Kiedy patrzę na ulubione figurki czy idealnie zaprojektowane serwisy do kawy, to właśnie miękka linia wprawia mnie w zachwyt.

W 1947 r. naczelna „Harper’s Bazaar” określiła kolekcję sukien Diora jako „new look”. To definicja dotycząca nie tylko mody, ale i europejskiego wzornictwa. Barbara Banaś w Polski New Look. Ceramika użytkowa lat 50. I 60. zwraca uwagę na „organiczną, miękką linię” oraz „asymetrię i abstrakcyjny deseń w czystych, żywiołowych kolorach”. Rzeczywiście, kiedy patrzę na ulubione figurki (pisałam o nich w tekście Ćmielowskie panienki) czy idealnie zaprojektowane serwisy do kawy to właśnie miękka linia wprawia mnie w zachwyt. Przywołuje wspomnienia, kojarzy się z obłymi kształtami kwiatów i łodyg. Bierzesz do ręki filiżankę i proszę – cieszysz się nią. Inicjatorka wzornictwa polskiego Wanda Telakowska była entuzjastką hasła: „Piękno na co dzień i dla wszystkich”. Ta swoista demokratyzacja dostępu do „ładnego” jest dość utopijnym projektem. Już pomijam samą definicję piękna (o niej pisałam z kolei w felietonie „Kolekcja pięknych zdarzeń”), bo istotne jest tu udane, użytkowe projektowanie. Pisał o tym Marcin Wicha w książce Jak przestałem kochać design: dobrze zaprojektowany druczek na poczcie jest ważniejszy niż elegancki wazonik. Ale namysł nad urzędowym papierkiem nie jest tak spektakularny jak na przykład wymyślanie meblościanki.

Kiedy stajemy się dorośli i bardziej świadomi życia, to nie mamy kasy i łapiemy byle jakie przedmioty, żeby w ogóle mieć na czym jest i gdzie spać. A potem? Cóż.

Katarzyna Jasiołek w książce Asteroid i półkotapczan. O polskim wzornictwie powojennym przywołuje jeszcze inną wypowiedź prekursorki polskiej myśli dizajnerskiej (nie jestem pewna tego określenia, ale dobrze brzmi). Dotyczy ona edukacji w kwestii „wybierania, zestawiania i harmonizowania” przedmiotów, które można znaleźć w sklepach. Chodzi więc nie tylko o wygląd poszczególnych artefaktów, ale ich kontekst, sąsiedztwo i nadawanie nowych znaczeń. Według Telakowskiej bowiem „sztuka zestawiania to przejaw osobistej twórczości, dający poczucie uczestnictwa w wytwarzaniu kultury”. Sprawczość klientki czy klienta wchodzącego do sklepu pełnego rozmaitych przedmiotów jest tu oczywista – to, co wybierzemy i sposób, w jaki wykorzystamy daną rzecz w przestrzeni domowej stanowi wkład w kulturę mieszkania i urządzania własnego terytorium. Kto miałby nas jednak edukować? Plastyka w szkole to żart: realizowany jest dość okrojony program, natomiast wycieczka do muzeum to zwykle nuda. Kiedy stajemy się dorośli i bardziej świadomi życia, to nie mamy kasy i łapiemy byle jakie przedmioty, żeby w ogóle mieć na czym jest i gdzie spać. A potem? Cóż. Jeśli nas stać, to urządzamy się tak, jak chcemy. Jeśli mamy czas i zdolności zaczynamy kombinować po swojemu przerabiając meble i lepiąc miseczki na weekendowych warsztatach. Niezależnie jednak od możliwości przestrzenie, w których żyjemy, mówią wiele o nas samych. A korona-kwarantanna to dobry czas na przyjrzenie się swojej, że już nie wspomnę o głębszej autoanalizie.

Warto więc mieć dziś refleksję nie tylko o tym, co wybieramy do szafy, ale i jak ta szafa wygląda. 

PS: I jeszcze pocieszenie w poezji. Miron Białoszewski, król domowego kitłaszenia się pisał, że może być całkiem dobrze w zamknięciu: 

Święte życie
Tu może być
U siebie
Cicho
Na tej górze
W rurach, w murach
Jeżeli tylko jest życie
W sobie
(…)

/ @sylwia.chutnik

Pisarka, felietonistka. Doktorka Instytutu Kultury Polskiej UW. Kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Działaczka społeczna i promotorka czytelnictwa. Laureatka Paszportu Polityki, trzykrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Dostała Społecznego Nobla Ashoka za działalność na rzecz matek oraz nagrodę m. st. Warszawy. Twórczyni sztuk teatralnych. Jej książki zostały wydane w dziewięciu krajach.

zobacz także

zobacz playlisty