Ludzie |

8 lat w skórze Jamiego Frasera. Rozmawiamy z gwiazdą „Outlandera”, Samem Heughanem08.04.2022

fot. materiały promocyjne

Outlander to prawdziwy serialowy fenomen. Jego sukces opiera się nie tylko na wciągającej historii miłosnej i malowniczych szkockich krajobrazach, ale też w dużej mierze na zaangażowaniu wiernych fanów. Miliony widzów na całym świecie czekają na kolejne odcinki sagi, ale podążają też szlakami serialowych klanów i odwiedzają prawdziwe lokacje, w których realizowano zdjęcia. Obecnie, po długim oczekiwaniu, na Netfliksie oglądać można już 6. sezon serialu, ale w planach jest już kolejny. W nowych odcinkach powracają oczywiście główni bohaterowie – przede wszystkim szkocki wojownik Jamie Fraser, w którego wciela się Sam Heughan. Porozmawialiśmy z nim o początkach kariery, problemach z utrzymaniem powagi na planie i tym, jak Outlander rozbudził na całym świecie zainteresowanie Szkocją. 

Od ośmiu lat grasz Jamiego – szmat czasu! Jest jeszcze coś, co byłoby w stanie zadziwić cię w twojej postaci?

Sam Heughan: Na samym początku granie kogoś nowego to ciągłe odkrycia. Z czasem buduje się coś w rodzaju więzi z tą postacią, wspólne wspomnienia. Do tej pory trudno jest mi uwierzyć w to, jak daleką drogę przeszedł w swoim życiu Jamie. Jak wielu zawodów się imał, jak wielu rzeczy spróbował i podejmował wyzwania, o których ja nawet nie mógłbym marzyć. Razem z Caitríoną Balfe, czyli serialową Claire, wkładamy bardzo dużo serca w naszych bohaterów. To wszystko, mam nadzieję, widać na ekranie. Na szczęście zarówno autorka książki, której adaptacją jest Outlander – Diana Gabaldon, jak i scenarzyści serialu dbają, żeby nam się nie nudziło. Kiedy więc wydaje się, że zaczynamy za bardzo zadomawiać się w rolach, zdarza się coś zupełnie nieprzewidywalnego.

Outlander | Season 6 Official Trailer | STARZ

Wraz ze wzrostem popularności serialu rosła też miłość fanów Outlandera do Szkocji, która była miejscem akcji pierwszych sezonów. To napędzające turystykę zjawisko doczekało się nawet terminu „Efekt Outlandera. Teraz już co prawda serial rozgrywa się w Ameryce, ale w dalszym ciągu zdjęcia są realizowane w Szkocji. Twoje rodzinne strony dużo ci zawdzięczają.

Jestem bardzo dumny z tego, że uczestniczę w tym projekcie, bo naprawdę pięknie pokazał Szkocję. Dla mnie to był zresztą początek wielkiej przygody, bo od czasu pojawienia się w serialu zdołałem napisać razem z Grahamem McTavishem książkę Clanlands i zrealizować program podróżniczy Faceci w kiltach, w którym również z Grahamem przemierzamy piękne okolice naszego rodzinnego kraju. Zawsze chciałem to zrobić, ale nigdy nie było czasu. Rozbudzona za sprawą serialu popularność Szkocji ma też swoje wymierne, również finansowe efekty. Dzięki Outlanderowi kręci się tam coraz więcej różnych produkcji, a to jak wiadomo oznacza nowe miejsca pracy. Teraz już tylko czekam, aż ktoś mianuje mnie nowym ambasadorem (śmiech)!

Na co dzień zajmujesz się bardzo wieloma rzeczami – poza graniem czy pisaniem książek, produkujesz również whisky, prowadzisz działania charytatywne, namawiasz do aktywności sportowych. Serialowy Jamie też jest zresztą bardzo przedsiębiorczym typem. 

Chyba masz rację, trochę z tego ducha przedsiębiorczości Jamiego przeszło na mnie (śmiech)! Przyznam zupełnie szczerze, że kiedy zaczynałem przygodę z Outlanderem nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że będę pisał książki, miał swój własny program w telewizji czy zacznę cokolwiek produkować. Najwidoczniej ta postać dała mi sporo pewności siebie i przekonała, że jest szansa na spełnianie marzeń!

Zanim jednak zdarzyła się szansa zagrania w Outlanderze, twoja aktorska kariera wisiała na włosku. Podobno zamierzałeś nawet rzucić aktorstwo!

Tak, Outlander chyba uratował mi życie. Zawsze wiedziałem, że chcę być aktorem, ale kiedy skończyłem 30 lat i ciągle musiałem dorabiać w barach i restauracjach, żeby się utrzymać, myślałem o zmianie zawodu. Zdarzały się drobne sukcesy i większe porażki. W pewnym momencie pracowałem przy Batman – World Tour w Stanach i próbowałem się zaczepić w jakimś serialu. Miałem 34 lata i w sumie nic się nie działo. Potem wróciłem z podkulonym ogonem do Szkocji, mieszkałem w kawalerce i próbowałem się zmusić do znalezienia sobie innej pracy. W międzyczasie poszedłem na, jak sobie obiecywałem, ostatni casting i w ciągu dwóch tygodni dostałem odpowiedź, że zagram Jamiego! Moje życie całkowicie się zmieniło.

W serialu dość często zdarzają się mocne, brutalne sceny. Czy macie w ogóle czas, żeby choć na chwilę od nich odsapnąć? Co przynosi wam ulgę?

Paradoksalnie, śmiech. Jesteśmy w tym sensie jako grupa aktorów po prostu niemożliwi. Dziwię się, że jeszcze się nas toleruje. Tak już po prostu jest, kiedy zjeżdża się moja serialowa rodzina, nikt nie jest w stanie nas uspokoić. Mamy naprawdę wyjątkową relację z Caitríoną, a także z moją serialową córką Brianną graną przez Sophie Skelton i zięciem Rogerem – Richardem Rankinem. Wydaje mi się jednak, że najbardziej nieprofesjonalna pozostaje mimo wszystko Caitríona (śmiech). Mamy też jednego nowego rodzynka – Marka Lewisa Jonesa, który dołącza do stałej ekipy szóstego sezonu jako Tom Christie. Potrafi z kamienną twarzą rozśmieszać dosłownie wszystkich, sam zachowując oczywiście powagę. Najgorzej było podczas kręcenia trudnej sceny szycia ręki Toma przez Claire. Wymagała dużego skupienia, tymczasem Mark robił swoje i ekipa nie mogła się powstrzymać od śmiechu.

Na planie Outlandera starzejesz się razem ze swoim bohaterem. Jakie to uczucie oglądać się w lustrze w charakteryzacji 60-latka?

To prawda, nie jestem jeszcze tak stary jak on, ale szybko go doganiam (śmiech)! Teraz Jamie jest już dziadkiem, a w moim przypadku nawet granie czyjegoś ojca jest dość dziwne. Mój bohater jest ze mną od kiedy skończył 23 lata. Wspólnie przeżyliśmy więc kilka dekad jego życia. W tym sezonie Outlandera jest jednak ciekawiej, bo wracamy w kilku momentach do czasów, kiedy Jamie przebywał w więzieniu Ardsmuir zaraz po bitwie pod Culloden, a więc cofamy się kilka sezonów wstecz. Nie musimy sobie tego wyobrażać, bo wtedy pokazywaliśmy te wydarzenia na bieżąco! To bardzo interesujące doświadczenie dla mnie jako aktora, który przebywał w czyjejś skórze przez ponad osiem lat.

Po tych sześciu sezonach serialu wydaje się, jakby Jamie przeżył tysiąc żyć.

Przeżył bardzo wiele, swego czasu posługiwał się sześcioma czy siedmioma nazwiskami, i tyloma też osobowościami. Nie mogę się jednak doczekać, aż wszyscy zobaczą, w jaki sposób fabułę aktualnego sezonu łączymy z tym, co już było kiedyś, w zamierzchłych, wydaje się, „outlanderowych” czasach. W Ardsmuir Jamie był przekonany, że jego świat się skończył, że bezpowrotnie stracił Claire, swoich ludzi, myślał, że nie wyjdzie stamtąd żywy. Ostatecznie nie umarł, nauczył się żyć na nowo. Teraz wracamy do tego miejsca i tamtego mrocznego stanu umysłu. Być może tym razem jednak zrozumiemy więcej. To jest chyba w naszym serialu najlepsze, że za każdym razem uczę się i doświadczam nowego, cały czas pojawiają się wyzwania. Dla mnie w tym sezonie to było właśnie odwiedzanie starych demonów.

Na przykład jakich?

Wydaje mi się, że każdy sezon ma jakiś taki punkt zwrotny dla każdego z bohaterów. Ostatnio dla Jamiego to była śmierć jego najlepszego przyjaciela – Murtagha, cała ta historia była wprost niesamowita. W tym sezonie mój bohater ma szansę trochę odsapnąć przynajmniej pod względem emocjonalnym, ale jednocześnie ma już do wykonania nową misję – ochronę mieszkańców Fraser’s Ridge. Z tym wiąże się mnóstwo nowych obowiązków i duża odpowiedzialność. Poza tym rodzi się sporo intryg politycznych, nie chodzi już o samą fizyczną walkę.

Jak udało się w tym trudnym pandemicznym czasie wrócić na tak duży plan, na którym jest mnóstwo statystów i członków ekipy?

Bardzo długo zwlekaliśmy z decyzją o wznowieniu zdjęć. Z jednej strony priorytetem było więc bezpieczeństwo, ale nie mogliśmy również na szali położyć rozmachu produkcji, do której przyzwyczailiśmy widzów. W związku z tym produkcja zbudowała całe centrum testowania, gdzie wszystkich na bieżąco badano przed wejściem na plan. Jasne, że wygenerowało to dodatkowe koszty, sporo kłopotów logistycznych, ale okazało się niezbędne. Mimo wszystko było jednak bardzo dziwnie jechać do pracy w tych najtrudniejszych miesiącach, kiedy za oknem widać było tylko puste ulice.

Kilka lat temu mówiłeś otwarcie o hejcie w mediach społecznościowych, o tym, że twoją ówczesną dziewczynę nękały fanki. Zdecydowałeś się na jakiś czas zrezygnować z aktywności w sieci. Dzisiaj to dla ciebie jedno z ważnych narzędzi promocyjnych. Co się zmieniło? Jak znaleźć równowagę między życiem prywatnym a publicznym online?

Bardzo wielu aktorów decyduje się na częściową rezygnację z prywatności na rzecz promocji projektów, w których biorą udział, kolejnych biznesów rozkręcanych samodzielnie czy z przyjaciółmi. Każdy stara się odnaleźć w tej rzeczywistości. Ja jestem z natury raczej skryty, nie lubię obnosić się z życiem prywatnym, wolę je zachowywać dla siebie. Częściowo to efekt nieprzyjemnych doświadczeń z przeszłości, do których nawiązujesz, ale ja też generalnie nie przepadam za wrzucaniem wszystkiego do sieci. Dzielę się tym, czym rzeczywiście chcę. Być może w najbliższej przyszłości będę to robił częściej ze względu na nowe przedsięwzięcia, w które się angażuję, ale tylko w tym zakresie. Naprawdę po mieście wolę chodzić incognito i wtopić się w tłum. Druga sprawa związana z obecnością w sieci, która mnie coraz częściej mocno irytuje, to wygłaszanie przez celebrytów opinii na temat wszystkiego. Nie uważam, aby aktorzy generalnie byli odpowiednimi osobami do dawania rad czy wyrażania sądów, a już na pewno nie na tematy np. polityczne, o których często po prostu nie mają pojęcia. Na osobach publicznych ciąży spora odpowiedzialność, a nie każdy jest jej w stanie sprostać.

000 Reakcji

Dziennikarka filmowa współpracująca z polskimi i amerykańskimi mediami, z wykształcenia amerykanistka. Na stałe współpracuje z KMAG, KINO, KUKBUK, Aktivist i WP, publikuje w Newsweeku, Wysokich Obcasach, PANI, Zwierciadle, Vogue i na Onecie. Wykłada w Ośrodku Studiów Amerykańskich.

zobacz także

zobacz playlisty