Aneil Karia, reżyser nominowanego do Oscara filmu „The Long Goodbye”: Twórcza konieczność25.03.2022
Niedaleka przyszłość. Główny bohater, Riz (Riz Ahmed, nominowany wcześniej do Oscara za Sound of Metal odtwórca głównej roli, a zarazem współtwórca i producent The Long Goodbye), wraz ze swoją rodziną spędza zwykły dzień w swoim domu w Wielkiej Brytanii. Niespodziewanie idylla zostaje zaburzona, kiedy skrajnie prawicowy ruch bezprawnie wkracza do ich domu. Ich przybycie prowadzi do druzgocących reperkusji. Nominowany do Oscara krótkometrażowy film można obejrzeć na YouTubie, a my porozmawialiśmy z jego reżyserem, Aneilem Karią.
Twój film, The Long Goodbye, ma godne podziwu osiągnięcia: oprócz nominacji do Oscara otrzymał nagrodę na Cannes Lions, British Independent Film oraz London Critics Circle Film. Spodziewałeś się tak pozytywnej reakcji na twoją produkcję?
Ścieżka, którą ten film przeszedł od powstania jego koncepcji do samego nakręcenia, była naprawdę szybka i intensywna. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, by przedyskutować wszystkie kluczowe elementy produkcji: po prostu musieliśmy kręcić! The Long Goodbye jest nam bardzo bliskie i wiedzieliśmy, że tematyka filmu jest wciąż aktualna i silnie oddziałuje na ludzi. Pewnie dlatego tak bardzo zależało nam, by jak najszybciej zrealizować ten projekt. Chcieliśmy, aby świat ujrzał ten film jak najprędzej. Nie zależało nam na wszelakich nagrodach czy rozgłosie medialnym, to była twórcza konieczność. Napędzała nas, by znaleźć odpowiedź na toksyczną, zdradliwą retorykę, która definiuje nasze codzienne życie. Wiedzieliśmy, że film będzie bezkompromisowy, a co za tym idzie, okaże się wymagający w odbiorze: czasem nie wiesz, czy taka estetyka nie odrzuci widzów. Jednak ich reakcje okazały się porażające!
Cofając się do początków The Long Goodbye – jak doszło do powstania filmu?
Swojego czasu wyreżyserowałem film Trouble we współpracy z aktorem i raperem Kano, którego poznałem podczas pracy nad serialem Top Boy. Riz Ahmed okazał się fanem Trouble i koniecznie chciał mnie poznać, więc któregoś razu się spotkaliśmy i odbyliśmy krótką pogawędkę. Jakiś czas później odwiedził mnie z propozycją zrealizowania nowego filmu. Omawialiśmy nasze pomysły podczas spotkań w kawiarniach i okazało się, że znaleźliśmy wspólny język dotyczący emocji i tematów, na których chcielibyśmy się skupić. Rozmawialiśmy np. o tym, jak to jest być Brytyjczykiem azjatyckiego pochodzenia w czasach toksycznych nastrojów politycznych. Proponowałem mu wiele luźnych pomysłów, aż w końcu jeden z nich okazał się szkieletem dla naszego przyszłego filmu. Dogłębnie przeanalizowaliśmy temat i zaczęliśmy wspólną pracę nad The Long Goodbye.
Kiedy piszesz scenariusz razem ze swoim aktorem, jak ważne jest nakreślenie zasad waszej współpracy?
Wraz z Rizem byliśmy dwójką gości, którzy kompletnie się nie znali, a nagle dość intensywnie zaczęli coś wspólnie tworzyć. Całe szczęście podzielamy całkiem podobne, instynktowne podejście do filmowego procesu twórczego. Riz jest bardzo bystry, inteligentny, ma świeży umysł, więc współpraca z nim była magicznym i zarazem onieśmielającym doświadczeniem. Wspólnie udało nam się wypracować bezcenną dynamikę, ponieważ Riz ciągle wyciąga z rękawa swoje niepowtarzalne pomysły. Stale wymyślał coś nowego, więc moją rolą było przefiltrować je przez swoją wrażliwość, a następnie skupić się na tych najciekawszych. Koniec końców nasza współpraca była czystą frajdą. Kiedy patrzę na ten okres z perspektywy czasu, wiem, że to było bezcenne doświadczenie! Poznając bliżej drugą osobę pod względem twórczym, czasem boimy się, że nasz wspólny czas będzie wymuszony albo że przez przypadek kogoś zranimy. U nas było inaczej: odkąd się poznaliśmy, mieliśmy dość szczęścia, by funkcjonować w otwartej, komunikatywnej relacji. Obaj szczerze rozmawialiśmy o naszych koncepcjach: i albo skupialiśmy na nich wspólną uwagę, albo wyrzucaliśmy je do kosza.
Scenariusz tego filmu nie był napisany w tradycyjny sposób. Mieliśmy szkicowy dokument w Excelu, w który wpisaliśmy podstawowe informacje o każdej scenie: kto w niej jest, gdzie dokładnie dzieje się akcja.
Czy jako twórca filmowy pozwalasz sobie na elastyczność przy pracy nad scenariuszem, kiedy już zaczniesz kręcić film? Czy jednak wolisz trzymać się tego, co zostało już napisane?
Elastyczność była częścią mojego podejścia wobec tego filmu. Naturalizm twórczy był niezbędny, by uzyskać pożądane przeze mnie emocje. Musieliśmy zaintrygować, wręcz wciągnąć widza do tego autentycznego, namacalnego świata. Dlatego też pokusiliśmy się na pół-improwizację. Scenariusz tego filmu nie był napisany w tradycyjny sposób. Mieliśmy szkicowy dokument w Excelu, w który wpisaliśmy podstawowe informacje o każdej scenie: kto w niej jest, gdzie dokładnie dzieje się akcja. Zależało nam, aby każdy miał to samo wyobrażenie o scenie, nad którą aktualnie będziemy pracować. To podejście pozwoliło nam uzyskać swobodę twórczą, która zaowocowała nieobliczalnymi, często instynktownymi pomysłami. Jeśli chodzi o casting, to chcieliśmy znaleźć ludzi, którzy dobrze czują się z improwizacją lub z wieloma niewiadomymi. Nasi aktorzy musieli wnieść pewnego rodzaju magię do The Long Goodbye.
Skąd się wzięła twoja pasja do kręcenia filmów?
Nie mam artystycznej przeszłości. Pamiętam, jak kiedyś powiedziano mi, abym nie przystępował do egzaminu GCSE ze sztuki (brytyjski odpowiednik egzaminu gimnazjalnego – przyp. red.), ponieważ nie potrafiłem narysować ładnego jabłka. Dziś kiedy o tym myślę, widzę, jakie to wszystko było niedorzeczne. Niemniej uwielbiałem oglądać telewizję: byłem uzależniony od oper mydlanych, potem odkryłem melodramaty Jimmy’ego McGoverna i Paula Abbota. W domu nie mieliśmy kablówki, ale kiedy odwiedzałem domy swoich kolegów, zachwycałem się też teledyskami muzycznymi. Mogłem je oglądać godzinami! Co ciekawe, wówczas nie łączyłem kina z faktem, że ludzie zajmują się tym zawodowo, że kręcąc filmy, mogą się utrzymać. To była dla mnie jakaś abstrakcja. Z perspektywy czasu widzę, że były to momenty, z których zrodziła się moja pasja do filmu.
Jak bardzo na przestrzeni lat zmieniło się twoje podejście do kina i opowiadanych przez ciebie historii?
Obstawiam, że bardzo. Choć kiedy patrzę wstecz, widzę pewną spójność między tym, co robiłem 8-9 lat temu, a co robię dziś. Pamiętam, jak kręciłem swój pierwszy film krótkometrażowy, Beat. Chciałem wtedy zobrazować surowość prawdziwych ulic i już wtedy zależało mi na uchwyceniu nieprzewidywalności prawdziwego życia. Nie korzystałem z tradycyjnej formy scenariuszowej, jedynie mniej więcej rozpisywałem sobie sceny. Pragnąłem, aby ta wolność twórcza udzieliła się aktorom; by mogli w pełni odnaleźć się w świecie filmu i pojąć go do tego stopnia, jak było to możliwe. Do dziś korzystam z tych samych metod pracy. Natomiast wiem, że dziś znacznie lepiej idzie mi praca z aktorami czy z filmowymi dialogami. Znalazłem sposób, aby brzmiały jak najbardziej realistycznie! Potrzebowałem na to czasu i kolejnych filmów do nakręcenia. Kiedyś kompletnie omijałem dialogi w swojej twórczości.
Młodzi ludzie nieustannie zaskakują mnie swoją wiedzą i zrozumieniem dla otaczających nas problemów. Co więcej, widać, że są gotowi, aby spróbować coś z tym zrobić.
Czy uważasz, że młodzi filmowcy powinni podejmować istotne społecznie i politycznie tematy?
Nie jestem do końca przekonany, czy mógłbym powiedzieć początkującym filmowcom, że mają zacząć kręcić swoje produkcje przez pryzmat zmian społecznych. To ważna rzecz, którą musimy podejmować, ale kiedy jesteś niedoświadczony, powinieneś mieć wolną rękę, by móc odnaleźć własny styl i perspektywę. Nie zmienia to faktu, że pokolenie młodsze ode mnie jest znacznie bardziej poinformowane czy świadome politycznie niż ja byłem w ich wieku. Młodzi ludzie nieustannie zaskakują mnie swoją wiedzą i zrozumieniem dla otaczających nas problemów. Co więcej, widać, że są gotowi, aby spróbować coś z tym zrobić. Wkładają masę pracy w zmienianie otaczającego ich świata i używają do tego swojej sztuki. Ale mimo to nie uważam, że powinni czuć się zmuszeni do tego typu aktywności.
Na zakończenie: co ludzie wyniosą z seansu The Long Goodbye?
Dla wielu ludzi, szczególnie dla starszych pokoleń, obawy, które porusza ten film, nie są abstrakcyjne. The Long Goodbye reprezentuje prawdziwy, wręcz namacalny lęk, który jest gdzieś ukryty z tyłu głowy każdego z nas. Toksyczna retoryka, która pochłania mainstreamową politykę, coraz częściej podsyca nasz strach. Wzmacnia ona ciężar, z którym musi zmagać się część społeczeństwa, a wiele osób do dziś tego nie rozumie. Nawet jeśli niektóre nagłówki gazet wydają się być nic nieznaczące, tak wciąż wpływają na narrację polityczną, która wykańcza i niepokoi setki tysięcy ludzi.
zobacz także
- Kinga Syrek, autorka filmu „Too Late”: Sztuka dyscypliny
Ludzie
Kinga Syrek, autorka filmu „Too Late”: Sztuka dyscypliny
- Krótka historia o znęcaniu. Rozmawiamy z reżyserem nominowanego do Oscara filmu „Kiedy byliśmy łobuzami”
Ludzie
Krótka historia o znęcaniu. Rozmawiamy z reżyserem nominowanego do Oscara filmu „Kiedy byliśmy łobuzami”
- Nikolaj Coster-Waldau: Jestem ciekawski, ale są pewne granice
Ludzie
Nikolaj Coster-Waldau: Jestem ciekawski, ale są pewne granice
- Jonas Poher Rasmussen, reżyser „Przeżyć”: Animowane świadectwo
Ludzie
Jonas Poher Rasmussen, reżyser „Przeżyć”: Animowane świadectwo
zobacz playlisty
-
CLIPS
02
CLIPS
-
05
-
03
-
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home
13
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home