Tomasz Mreńca: Rejestracja prywatnych emocji 28.04.2021
W połowie kwietnia wydał swój trzeci autorski album. Na Echo odchodzi od emocjonalnych dźwięków z poprzednich płyt – tym razem stawia na harmonię, spokój i odnajdywanie własnego ja. Z okazji premiery najnowszego krążka rozmawiamy z Tomaszem Mreńcą, jednym z najpopularniejszych polskich artystów ambientowych. Kompozytor opowiada nam o procesie nagrywania, tworzeniu muzyki filmowej i klasyfikowaniu dźwięków, które sam tworzy.
Twoja pierwsza płyta, Land, czerpała z uczucia pustki, co zresztą świetnie oddaje okładka tego nagrania. Peak nieco poszerza te odczucia, jest bardziej prowokujący, a jak jest przy twoim trzecim albumie?
Tomasz Mreńca: Echo różni się od dwóch poprzednich nagrań, bazuje na zupełnie innych emocjach; tym razem są one bardziej optymistyczne. W moim odczuciu to zdecydowanie „jaśniejszy” zbiór utworów. Nagrywanie poprzednich albumów było autoterapeutycznym działaniem, bo wynikało z silnych emocji, często też tych negatywnych. Musiałem skonfrontować się z pewnymi kwestiami i przełożyłem to na swoją muzykę. Tym razem jest zupełnie inaczej, ponieważ Echo kojarzy mi się z przyjemnością, poczuciem ulgi, pogodzeniem się ze swoją sytuacją, również i z nadzieją na lepsze jutro – to wspomnienia z momentów, podczas których nagrywałem moją najnowszą płytę. Ostatnio odnajduję przyjemność w prostym funkcjonowaniu: chodzę po plaży, zwiedzam lasy, przyglądam się słońcu, obcuję ze sztuką – to jest moja bajka i chociaż brzmię nieco banalnie, to właśnie z tych aktywności udawało mi się czerpać, kiedy komponowałem. Moim zamiarem nie było stworzenie mrocznego i trudnego albumu. Chciałem w jak najbardziej naturalny i niewymuszony sposób nagrać muzykę, która po prostu mi się podoba i sprawia wiele przyjemności.
Tym właśnie jest Echo? Zapisem pewnych wspomnień?
W dużej mierze tak. Podczas pracy nad albumem zrozumiałem, czym w ogóle jest dla mnie muzyka, którą na co dzień tworzę. To rejestrowanie prywatnych stanów emocjonalnych, nagrywanie wszystkiego, co chłonę, co jest i co od zawsze było we mnie. Moja twórczość jest także dokładnym odbiciem rzeczy, którymi potrafię się fascynować; ważne są przy tym elementy, które w danych chwilach mnie otaczają. Ta prywata odbija się na mojej twórczości praktycznie od zawsze, może właśnie stąd u mnie pewna trudność i skrępowanie w opowiadaniu o mojej muzyce (śmiech). Warto zaznaczyć, że samo Echo nie jest albumem koncepcyjnym. Może kiedyś się na taki skuszę, ale tutaj mamy do czynienia z czymś bardzo osobistym. Dla mnie to trochę takie prywatne szkicowniki, ewentualnie coś w rodzaju pamiętnika.
Do pracy nad najnowszym albumem zaprosiłeś m.in. Hanię Rani. Wasza wrażliwość zdaje się być podobna. Efekt współpracy mieliśmy okazję usłyszeć w singlu On the Other Side.
Mam wrażenie, że ta nutka melancholii wpisana jest w nasze słowiańskie geny. Byłem pod wielkim wrażeniem solowych albumów Hani, podobały mi się w nich jej styl grania oraz oryginalne brzmienie, które udało jej się wypracować. Pomysł na wspólne działanie zrodził się w mojej głowie już dawno temu. Intuicja podpowiadała mi, że to może być intrygujące połączenie, więc tym bardziej cieszę się, że udało nam się coś wspólnie nagrać. Wydaje mi się, że łączy nas także wrażliwość na obraz. Przykładowo: oboje jesteśmy fanami twórczości Weroniki Izdebskiej (ovors) i to o jej zdjęciach wymienialiśmy swoje pierwsze wiadomości. Co ciekawe, Weronika przygotowała interpretację wizualną do naszego utworu On the Other Side i jest też autorką zdjęcia z okładki albumu!
Jak z perspektywy czasu oceniasz tę współpracę?
Bardzo dobrze, cieszę się, że udało nam się połączyć siły i spotkać zawodowo, artystycznie. Jeżeli chodzi o sam utwór, to wydaje mi się, że mój sposób grania – czyli szarpanie struny – blisko połączył się z dźwiękami pianina. Hania zarejestrowała swoją partię u siebie w domu. Wysłała mi ścieżki, które obudowałem dodatkowo dźwiękami skrzypiec, szumami przestrajanego radia, czy… śpiewem nagranym na mikrofon w telefonie! Nie potrzebowaliśmy wielkiego studia, by stworzyć coś wspólnie. W moim odczuciu ta kompozycja ma trochę „szkicowy” charakter. Jest otwarta na czyjąś reinterpretację albo dopowiedzenia.
Muzyka, którą tworzysz, w większości pozbawiona jest tekstu. Znaczenia w twoich nagraniach ukryte są w melodiach i brzmieniach. Chciałbyś kiedyś nagrać album z wokalami? Na Echo pojawia się utwór z wokalistą, Danielem Spaleniakiem.
Daniel Spaleniak jest drugim gościem na Echo: napisał słowa i zaśpiewał w utworze The Sea. To moja pierwsza kompozycja, w której pojawił się wokal i konkretny tekst. Daniel tworzy sztukę bardzo osobistą, co samo w sobie jest dla mnie dużą wartością. Jego obecność na tym albumie była dla mnie naturalną konsekwencją naszej dotychczasowej znajomości. Kiedy nagrywałem Echo, sporo podróżowaliśmy i koncertowaliśmy. Opowiadałem mu przy tym o nowych utworach, więc wiedział, na czym bazuje to nagranie i czym dla mnie będzie. Co więcej, już w przeszłości razem pracowaliśmy, wspólnie przygotowywaliśmy muzykę do teatru i filmu, więc wydaje mi się, że już od dawna z dużą łatwością przychodzi nam tworzenie muzyki. Utwór z Danielem z pewnością otworzył mi oczy na wiele artystycznych możliwości. Kończymy teraz pracę nad nowym wspólnym albumem, a tam wokali jest znacznie, znacznie więcej. Musimy tylko znaleźć trochę czasu, żeby dokończyć ten projekt.
Według Wikipedii Tomasz Mreńca to twórca z pogranicza ambientu i muzyki eksperymentalnej. Nie jest to jakiś rodzaj muzycznego zaszufladkowania twojej twórczości? Sam ambient interpretujemy na różne sposoby: może być zarówno muzyką drugiego planu, jak i zbiorem dźwięków budujących atmosferę, w których słuchacz musi się odnaleźć. A twoje kompozycje są przecież nacechowane silnymi emocjami.
Ostatnio się nad tym zastanawiałem i uważam, że moja muzyka jest czymś, co wychodzi poza tę definicję. Czuję, że nie tworzę tylko ambientu, ale w głównej mierze na nim bazuję. Dla mnie ambient jest muzyką tła, która ci towarzyszy, ale nie absorbuje twoich myśli; funkcjonuje jak scenografia, buduje klimat, ale nie opowiada całej historii. Ja tworzę muzykę zaangażowaną emocjonalnie, która ma swoją dramaturgię i przebiegi. Wydaje mi się, że zawiera w sobie dużo więcej niż ambient, przede wszystkim jest nasycona. Nie chcę, żeby była tylko tłem, mnie to nie wystarcza. Swoją drogą, to tylko nazwy. Ja podczas nagrywania nie wyznaczam sobie granic polegających na poruszaniu się tylko w ramach konkretnego gatunku. Staram się nie nakładać jakichkolwiek ograniczeń na swoją pracę.
Brian Eno, który od początku swojej kariery eksperymentował z dźwiękami, w książce A Year with Swollen Apendicies (1996) pisze, że sztuką dla artysty jest „stworzenie rzeczy, która wyda się lepsza w czyjejś głowie niż w jego własnej” [tłum. red.]. Masz podobny cel?
Nie do końca, pomimo tego, że Brian Eno jest dla mnie ikoną. Niech każdy postrzega sztukę, jak chce i wyobraża sobie, co tylko chce. Nie mam żadnych oczekiwań, jeśli chodzi o odbiorców mojej muzyki, natomiast czasem jestem ciekaw tego, co pojawia się w głowie osoby, która jej słucha. To naturalne dla artysty, że zaczyna interesować się wrażeniami osób z zewnątrz. W całym procesie nagrywania początkowo patrzę tylko na własne odczucia, rozrysowuję pewne mapy skojarzeń, działam intuicyjnie. Dopiero później ciekawi mnie to, co ta muzyka może „powodować”, gdy ma się z nią kontakt lub w jakich okolicznościach jest słuchana. Mówi się, że styczność z produktem końcowym jest ważna, ale to tylko otwiera drzwiczki do nowej dyskusji: co tak naprawdę jest efektem końcowym moich działań? Czy są nim nagrane utwory? Wydania fizyczne? A może najważniejsze są wyobrażenia, które powstają pod wpływem dźwięków? Coraz częściej myślę, że chodzi o to ostatnie.
Tworzenie muzyki to także wielogodzinne napięcia. Po takich momentach mój organizm potrzebuje resetu i takie ukojenie odnalazłem właśnie w naturze.
W jaki sposób – pod kątem emocjonalnym – odbierasz własne kompozycje? Przyglądasz im się z trzecioosobowej perspektywy, czy może traktujesz je czysto subiektywnie? Ufasz sobie w tej ocenie?
Staram się, pomimo emocjonalnego zaangażowania, podchodzić do swojej muzyki z dystansem. To ułatwia jej ocenę i jest szczególnie ważne podczas długiego procesu komponowania, miksowania, pracy nad dźwiękiem. Zamknięte utwory interesują mnie znacznie mniej niż te, nad którymi aktualnie pracuję. Nie słucham swoich utworów z przeszłości, nie analizuję ich. Fascynuje mnie moment komponowania, który w znacznej części polega na ocenianiu zależności pomiędzy poszczególnymi dźwiękami, na obserwowaniu procesu, w jaki sposób wpływają na siebie i jak działają na mnie. W tym odnajduję prawdziwą przyjemność.
Powiedziałeś niedawno, że natura jest tym, „czego potrzebuje twój organizm”, że cię inspiruje. Wyjaśnisz jej rolę w swoim procesie twórczym?
Podchodzę do natury z dużym szacunkiem, bo wiem, ile mi daje. Tworzenie muzyki to także wielogodzinne napięcia. Po takich momentach mój organizm potrzebuje resetu i takie ukojenie odnalazłem właśnie w naturze. Podobno mam tak od dziecka: potrafiłem wyjść z domu na trzy godziny do lasu i obcować z samym sobą, ze światem zewnętrznym. Dla mnie takie funkcjonowanie jest naturalne, uduchawia mnie i relaksuje. Nie wyobrażam sobie skuteczniejszego sposobu na złapanie równowagi.
Grasz zarówno na skrzypcach akustycznych, jak i elektronicznych. Jak podejmujesz decyzję, których użyć?
Skrzypce akustyczne mają pełniejszy, o wiele bardziej nasycony dźwięk, którego rozpiętość harmoniczna jest znacznie większa. Ich minusem jest jednak to, że trudno je nagrać w warunkach domowych. Skrzypce elektryczne różnią się głównie tym, że nie masz pudła, jest za to kabel, taki jak do gitary elektrycznej, a dzięki niemu można podłączać je do przeróżnych efektów gitarowych i w ten sposób modelować brzmienie. To wpłynęło na moje postrzeganie skrzypiec z zupełnie innej perspektywy, zacząłem traktować je niczym nowy instrument. Na Echo jest sporo dźwięków płynących z klasycznych skrzypiec, ale pojawiają się też dźwięki mocno przetworzone, wykreowane na tych elektrycznych.
W wywiadzie dla Red Bull Muzyka z okazji wydania pierwszej płyty mówiłeś, że bardzo chciałbyś nagrać muzykę filmową. Od tego czasu stworzyłeś muzykę do debiutanckiego Polotu Michała Wnuka, Marzeń Samotnych Ludzi Marka Leszczewskiego oraz do Ostatniego Gwizdka w reżyserii Karola Lindholma. Teraz pracowałeś nad Skowytem Bartosza Brzezińskiego. Jak wygląda proces tworzenia takich utworów?
Sam proces tworzenia bardzo mnie rozwinął. Zrozumiałem, jak istotna jest rola oryginalnej ścieżki dźwiękowej w filmie. Bazowanie na emocjach, które zapisane są w obrazie, a nie wynikają z głębi ciebie, było dla mnie czymś zupełnie nowym i zaskakującym. To praca zespołowa, ciągłe szukanie kompromisów, więc trzeba postawić na interakcję z drugim człowiekiem, na słuchanie, rozmowę i rozpatrywanie czyjejś opinii. Nie znajdziemy tu takiej wolności twórczej, na jaką można sobie pozwolić podczas nagrywania indywidualnej muzyki. Przygoda z filmem dopiero nabiera rozpędu i myślę, że jeszcze wiele przede mną – tak czuję i tego sobie życzę.
Chciałbyś wybić się do szerszej publiczności, czy dobrze ci w tej niszy?
Wiadomo, że to fantastyczne uczucie, kiedy twoja muzyka dociera do szerszej publiki, choć nigdy nie było to moim priorytetem. Ostatnio analizowałem sytuację, w jakiej teraz jestem i stwierdziłem, że nie mam powodów do narzekania. Wręcz przeciwnie, nagrywam muzykę, jaką chcę, mam w planie kolejne działania i konkretne plany wydawnicze, ukazał się właśnie mój trzeci autorski album, do tego w tak dużej wytwórni, jaką jest Kayax. To duży komfort i potrafię docenić wszystkie wymienione przeze mnie aspekty. Klikalność i rekordy odsłuchań mnie nie obchodzą. Mam świadomość, że wartość muzyki zależy od kompletnie innych czynników, więc życzyłbym sobie, żeby więcej osób myślało w podobny sposób. Moim celem jest tworzenie muzyki, która jest mi bliska, żyję tym i dzięki temu.
zobacz także
- Dźwięki, które straszą. Rozmawiamy z Adamem Janotą Bzowskim, kompozytorem muzyki do „Saint Maud”
Ludzie
Dźwięki, które straszą. Rozmawiamy z Adamem Janotą Bzowskim, kompozytorem muzyki do „Saint Maud”
- Alexandra Savior: Samotność jako impuls do tworzenia
Ludzie
Alexandra Savior: Samotność jako impuls do tworzenia
- Rysy: Trzeba pięknie żyć i się dobrze bawić
Ludzie
Rysy: Trzeba pięknie żyć i się dobrze bawić
- Kasia Lins: Muzyka jak rytuał
Ludzie
Kasia Lins: Muzyka jak rytuał
zobacz playlisty
-
Cotygodniowy przegląd teledysków
73
Cotygodniowy przegląd teledysków
-
Walker Dialogues and Film Retrospectives: The First Thirty Years
12
Walker Dialogues and Film Retrospectives: The First Thirty Years
-
Nagrody Specjalne PYD 2020
02
Nagrody Specjalne PYD 2020
-
Seria archiwalnych koncertów Metalliki
07
Seria archiwalnych koncertów Metalliki